Na niebie było widać lekkie zaczątki słońca. Zapewne zegarki wskazywały teraz jakąś... Piątą? Może troszkę po. Noc była wyjątkowo zimna. W dodatku jeszcze biegnąc w samej bluzie... Nie jest to szczyt przyjemności. Para leciała mi z ust i czułam, że nogi coraz bardziej odmawiają posłuszeństwa. Biegliśmy co prawda ledwo jakieś dwie minuty, ale bez jakiejkolwiek rozgrzewki i w nie najlepszej formie – był to naprawdę duży wysiłek.
- Mark! - sapnęłam, zatrzymując się. - Ja już nie mogę...
Podparłam dłonie o kolana i w tym momencie przypomniałam sobie o ranie. Oparłam się o drzewo, po czym zaczęłam oglądać dłoń.
- Co się stało? - mój przyjaciel podszedł do mnie. Nie wydawał się być równie zmęczony co ja, ale czułam, że też ciężko łapał oddech.
- Nie ma już siły. - westchnęłam, zdejmując plecak.
- Chodzi o rękę.
- Przecięłam się przy wychodzeniu przez okno.
Mark oparł się na drzewie obok. Cienkie strugi światła ni to księżyca, ni to słońca przebijały się przez korony drzew, świecąc idealnie na moją dłoń. Wygrzebałam z plecaka mini apteczkę.
- Pomożesz? - spytałam przyjaciela, bo krew spływająca po ręce trochę utrudniała mi manewrowanie niewielką paczuszką z białym krzyżykiem.
- A, jasne. - ocknął się.
- Co zobaczyłeś w tym domu? - spytałam, podczas gdy Mark odkręcał buteleczkę wody utlenionej. Wylał jej trochę na ranę. Oczywiście szczypało... Po chwili przetarł moją dłoń chusteczką, która roztarła zarówno krew, jak i płyn odkażający.
- Oj, Mark, już sobie poradzę... - powiedziałam trochę poirytowana, zabierając mu buteleczkę i sama rozpoczęłam proces udzielania sobie pierwszej pomocy. - Co zobaczyłeś w tym domu?
Zapanowała mało przyjemna cisza... Postanowiłam już nie dopytywać o dziwną sytuację i skupić się na opatrywaniu dłoni. Nagle jednak Mark postanowił się odezwać.
- Wazon. Na końcu korytarza leżał roztrzaskany wazon w wielkiej kałuży wody. - powiedział, patrząc się w niebo.
- Mówisz poważnie? - spytałam zdenerwowana. - Napędziłeś mi takiego stracha przez wazon!? O mało się tam nie poryczałam! Widziałeś szczury w kuchni? Pewnie to one czy inne taki paskudztwo przewróciło ten dzban.
Mark westchnął ciężko i w końcu na mnie spojrzał.
- Nie rozumiesz. Ten wazon był ogromny, a wody w nim mnóstwo. Dom jest stary i pewnie niezamieszkany od kilkudziesięciu lat. Myślisz, że ta woda czekała sobie w dzbanie od poprzedniego wieku? Poza tym – szczur, ptak, a nawet jakiś kot nie byłby w stanie przewrócić takiego ciężaru.
Przełknęłam ślinę. Zrobiło mi się gorąco.
- To co w takim razie się tam wydarzyło? Przecież nikt tam nie mieszka.
- Matko, Kate! Nie wytrzymam z tobą. - na powrót oparł się o drzewo. - Nie mam pojęcia co przewróciło wazon, ale wiem jedno... Nie byliśmy tam sami.
...
Do domu wróciłam koło godziny szóstej. Mark postanowił odprowadzić mnie pod same drzwi, mimo, że niebo było już pomarańczowe od wschodzącego słońca. Mój przyjaciel musiał potem cofnąć się jakieś pół kilometra, bowiem od wyjścia z lasu nasze domu są sobie kompletnie nie po drodze.
CZYTASZ
To miejsce
RomanceWszystko co odkryjemy, pozostaje na zawsze w głębi naszych umysłów. Instynktownie łączymy daną rzecz z kimś ważnym. Czy tego chcemy, czy nie. Zatem... Czy ta rzecz jest w stanie działać niczym liny, bądź magnes? Trzymać tą osobę przy sobie? Para pr...