Rozdział V

20 5 0
                                    


- Wpuszczą nas do niej w ogóle? - zapytałam Mark'a, wchodząc do szpitala.

Była dziesiąta rano. Kompletnie zapomniałam o jakimkolwiek budziku, przez co musiałam się zebrać w kilkanaście minut. Zdarzyłam tylko ubrać się po ludzku, założyć błękitne soczewki, pomalować usta i rzęsy oraz rozczesać w biegu włosy. Jestem okropnie głodna. Pójdę potem do kawiarenki w szpitalu.

- Raczej tak. Nie jest w jakimś tragicznym stanie.

Skierowaliśmy się do recepcji, gdzie miła pani z uśmiechem powiedziała nam gdzie leży nasza koleżanka. Szczęśliwie obyło się bez żadnych problemów i możemy ją odwiedzić. Wyjechaliśmy windą na trzecie piętro. Kilkanaście minut zajęło nam szukanie odpowiedniej sali. Gdy w końcu znaleźliśmy, zaczął mi porządnie doskwierać głód. Drzwi do pomieszczenia, w którym leżała Sam były przeszklone. Wokół jej łóżka stała akurat spora grupka odwiedzających. Rozmawiali chyba w najlepsze śmiejąc się przy tym. Spojrzałam na Mark'a.

- Wiesz co, skoro ona jest teraz zajęta to skoczę sobie coś zjeść. O ile dobrze pamiętam, mijaliśmy kawiarnię. Idziesz ze mną?

- Zostanę tutaj – stwierdził. - Jak Sam będzie wolna to zadzwonię do ciebie.

- Jak wolisz – odpowiedziałam, po czym ruszyłam w stronę mojego upragnionego jedzonka.

Kawiarnia nie była duża. Zaledwie z 10 stolików i mały barek. Siedziało tutaj może kilka osób. Wystrój nie powalał na kolana, jednak było przytulnie i czysto. Czyli jak na szpital – bardzo wysokie standardy. Zamówiłam sobie kawałek szarlotki i mrożoną kawę. Usiadłam w samym rogu pomieszczenia. Po kilku minutach ciasta już nie było. Miałam zamiar dopić tylko kubek, który mógłby postawić mnie na nogi, ale przeszkodził mi w tym Mark. W całej kawiarni rozbrzmiał mój dzwonek. Szybko odebrałam i powiedziałam, że już idę. Wstałam chaotycznie, chwytając telefon i kawę, po czym skierowałam się ku wyjściu. Idąc korytarzem postanowiłam sprawdzić godzinę w telefonie.

Oczywiście mój pech postanowił znowu mnie nawiedzić...

Poczułam, że w kogoś uderzam. Potknęłam się, wpadając na ścianę. Kartonowy kubek kawy otworzył się pod wpływem uderzenia, a mój telefon upadł na podłogę. Przeklęłam, otrzepując ręce z kawy. Spojrzałam na osobę, którą potrąciłam i... Zamarłam.

- Jejku, tak bardzo cię przepraszam! - krzyknęłam, analizując spojrzeniem jej poplamioną niebieską bluzę.

To była ta dziewczyna, którą zeszłego dnia widziałam pod szkołą.

- Nie... Nic się nie stało – wydobyła z siebie słaby uśmiech.

- Jestem taką niezdarą... Choć do łazienki, pomogę ci to wyczyścić.

- Nie trzeba.

- Proszę, chcę jakoś pomóc.

Po chwili dziewczyna niepewnie skinęła głową. Całe szczęście łazienka była kilka metrów dalej i nikogo w niej nie było. Stanęła przed lustrem, krzywiąc się. Odkręciła wodę z kranu, nieudolnie próbując zmyć plany. Ja w ten czas zaopatrzyłam się w spory zapas ręczników papierowych.

- Naprawdę nie chciałam. Przepraszam cię jeszcze raz... - mówiłam, podając jej ręczniczki.

- W porządku, spierze się – spojrzała na mnie w odbiciu lustra.

- Tak w ogóle to jestem Kate. Kate Levis.

- Patrice Blanc.

- Masz jakieś zagraniczne korzenie? - spytałam, słysząc jej imię, które wypowiadała z lekko francuskim akcentem.

To miejsceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz