— Pamiętaj. Nigdy nie ufaj czemuś, co nosi spodnie w czarno-białe pionowe pasy — odparłam arogancko, biorąc kolejny łyk wytrawnego wina, które przed chwilą mi nalała.
Jakiś czas temu uznałyśmy, że lepiej się nie przyjaźnić. Wróciłyśmy więc na relacje nieco mniej zaawansowane, ale tylko w teorii. Wbrew wszystkiemu nadal traktowałyśmy się nawzajem tak, jak robiłyśmy to dotychczas. Nic nie uległo zmianie. Nic poza słowem "przyjaźń", które nieudolnie antyewoluowało w "znajomość". Jednak nikomu to nie przeszkadzało. Przychodziła do mnie co jakiś czas, traktując moją chatę niczym jeden wielki stół szwedzki. Obsługiwała się jedzeniem moich współlokatorów oraz moim łóżkiem i winem. Przynajmniej nie narzekała, iż piję tylko wytrawne. Nie cierpiałam słodkich rzeczy.
— Więc mówisz, że zerżniesz ją jak świnię — powiedziała, częstując się bez pytania papierosem z mojej paczki.
— Nie brzmi to dobrze, tym bardziej w twoich ustach — syknęłam, kończąc lampkę. — Niby tak, niby nie. Ubrałabym to inaczej w słowa, bo brzmi chujowo. Ale szczerze do bólu mówiąc... Tak, zerżnęłabym ją jak świnię.
— Życie ci niemiłe, że napalasz się na jakieś nieletnie? — spytała z wyraźnie odczuwalną pogardą.
— To tak jak z kurtkami, wiesz — odpowiedziałam. — W przyrodzie musi być równowaga. Jako że zimą chodzę w cienkiej ramonesce, to przynajmniej laski wolę NIELETNIE.
Nie rozumiała do końca moich poglądów, bo była w pełni hetero. Ja również nie zmuszałam jej do tego, by myślała na mój sposób. Akceptowała to, niczego więcej mi nie było trzeba. Ale musiałam osiągnąć swój cel i sprowadzić go nieco bliżej siebie.
Pech chciał, że któregoś dnia zaczęłam publikować swoje prace. Nikt się nie spodziewał, że w ciągu dwóch lat dorobię się czegoś całkiem niezłego. Hasłem przewodnim było Sandaczem Na Asfalcie Yeti Srał, z czego powstał blog o nazwie Snays. Nie było to może szczególnie odkrywcze, inspirujące czy też pasjonujące, ale można to było tłumaczyć wiecznym stanem upojenia alkoholowego, co czytelnikom ani trochę nie przeszkadzało. Przez dłuższy czas wszystko było w należytym porządku. Jako autor pizgałam absurdami po pijaku czy też bardziej niż po pijaku, a czytelniczki w wieku, jak mówiły statystki, 13-17, fapały do chuj wie czego dosłownie. Wszyscy stali się szczęśliwi i nikt nie robił niepotrzebnych problemów. Do czasu, kiedy postanowiłam brutalnie zerżnąć jedną ze swoich czytelniczek.
Miałam akurat rzadko spotykany fetysz na nosy. U drugiej połówki szukałam nosa nieskazitelnie pięknego, bo tak, nosy były drugim najlepszym narządem w ciele ludzkim, dlatego właśnie szukałam nosa, który przypadnie mi do gustu. Maltretowałam się niesamowicie, oglądając pokrzywione przez samą matkę naturę nosy przechodniów przypadkowo spotkanych przeze mnie na ulicy. Zdawało się, że nic już nie poradzę i muszę przywyknąć. I wtedy nagle odnalazłam wzór na życie. Aby znaleźć, wystarczyło po prostu przestać szukać. Rozwiązanie przychodziło samo. Tak jak ładne nosy.
Nie wierzyłam w przeznaczenie, w końcu nie byłam Carterem, a piękny nos nie należał do potomka Bennettów, aczkolwiek jakimś cudem stało się. Odnalazłam to, czego pragnęłam, jednak właścicielka owego nosa mieszkała zbyt daleko. Nie chciałam, by odległość uczyniła ją nieosiągalną, a pociągi były zbyt drogie, jeśli było się nałogowym palaczem. Więc postanowiłam stać się magnesem na nosy. To była długa i wyczerpująca droga, jednak w końcu, głównie dzięki kwiatom wysłanym do jej matki, udało mi się sprowadzić właścicielkę pięknego nosa do miejsca mojego zamieszkania. Odebrałam ją z peronu i wtedy wszystko się zaczęło.
Jako autor otrzymywałam wiele rzeczy od czytelników. Od portretów, przez komiksy, po wiersze traktujące mnie jak bóstwo. Jednak czy nie lepiej było otrzymać cnotę szesnastoletniej dziewicy? Na tym zależało mi fucktycznie najbardziej. Kiedy po raz pierwszy ujrzałam ją na peronie, pomyślałam, że ma najpiękniejszy nos, jaki kiedykolwiek widziałam. Jednak choć nie był on Bennettem, ja w dalszym ciągu byłam Carterem. Nie mogłam okazywać emocji, szczególnie w takich sytuacjach. Spojrzałam nań bez zainteresowania i zaciągnęłam się papierosem, zupełnie nie zważając na zakazy. W końcu policja na tym terenie dobrze mnie znała. Nie miałam się czego obawiać.