I mimo to szłam za nią, dokładnie po jej śladach. Sprzeczało się to z moją niezależnością, acz wmawiałam sobie, iż zwyczajnie pozwalam jej pokazać mi swą spontaniczność. Starałam się ją poznać, sprawdzając reakcje - być może nie był to najlepszy pomysł. Denerwowało mnie momentami, że nie ustępowała, że szła wewnętrzną stroną chodnika, że szła przede mną. To ona dominowała, więc powinna była opiekować się mną, troszczyć się. Jednak momenty, w których okazywała jakiekolwiek emocje, zdarzały się raptem... sporadycznie.
Ginęła przy niej moja wrażliwość. Stawałam się równie obojętna, co ona. Nie stać mnie już było na jakiekolwiek, nawet uzasadnione, wyrzuty sumienia, żal, empatię, smutek na widok bezdomnego człowieka. Byłam skurwielem. Silnym psychicznie skurwielem.
Pewnego dnia zauważyłam, że przestałam się za nią chować, że obrałam własną drogę, ścieżkę, która prawdopodobnie nigdy więcej nie przetnie się z jej, mimo że tamta, w przeciwieństwie do mojej, miała tysiące rozwidleń i możliwości. Zdałam sobie sprawę z tego, iż Zetsu nie była mi już potrzebna. Nauczyła mnie życia i byłam pewna, że po wszystkim otworzy moją klatkę i pozwoli mi bez obaw rozłożyć skrzydła i... uciec.
Zetsu miała w sobie bardzo dużo dojrzałości. Posiadała siłę przekonywania i nadzwyczajne cechy przywódcze. Czasem zachowywała się nawet jak dyktator, potrafiła dążyć do celu po trupach, ale zawsze osiągała to, co sobie postanowiła. Pod tym i pod wieloma innymi względami stanowiła dla mnie wzór godny naśladowania. Podziwiałam ją, kiedy bez słowa użalania się nad sobą, wykonywała miliony rzeczy naraz, nie przesypiając nocy i żyjąc od trzech dni na kubku kawy. Ta siła... momentami mnie przerażała.
Wątpiłam w to, że taka się urodziła. Intuicja podpowiadała mi, że jej cechy są cechami nabytymi. Ciekawość zżerała mnie doszczętnie. Chciałam za wszelką cenę jej pomóc, by chociaż w jakimś stopniu odwdzięczyć się za pomoc ofiarowaną z jej strony mnie. Pragnęłam dowiedzieć się na jej temat wszystkiego, doprowadzało mnie to do dziwnej, szalonej obsesji, nie dającej spać.
Pewnego dnia, kiedy skończyłam zajęcia na uczelni, pognałam prosto do naszego mieszkania. Byłam cholernie głodna. Poza tym przygotowanie pysznego obiadu mogłoby w jakiś sposób polepszyć nastrój Zetsu, która ostatnimi czasy wracała z pracy w kompletnie wisielczym humorze.
Jednak minęły cztery godziny, a jej nadal nie było.
Wiedziałam, że równie dobrze mogła iść po pracy na imprezę, w końcu był piątek, należało jej się trochę odpoczynku ode mnie i czasu dla siebie. Jednak mimo wszystko mogła dać jakikolwiek znak. Postanowiłam zadzwonić. Pierwszy telefon do niej, podobnie jak kolejne sześć, zakończył się przerywaną linią. Najwyraźniej nie miała ochoty ze mną rozmawiać.
Zapewne zakładała, że dam sobie spokój, aczkolwiek ja nie miałam najmniejszego zamiaru tak po prostu zostawiać tej sprawy. Zjadłam obiad w ciszy i samotności, i postanowiłam spróbować jeszcze raz kolejnego dnia, gdyby nie wróciła do domu. I rzeczywiście nie wróciła.
Było letnie popołudnie, sobota, około godziny szesnastej. Wykonałam jeszcze jeden telefon, tym razem, ku mojemu zdziwieniu, odebrała po jednym sygnale.
- Moshi? - Jej głos w słuchawce sparaliżował mnie momentalnie.
- Zetsu, kiedy wrócisz? - zapytałam, nieświadomie podwyższając ton głosu. W naszym związku to ja pełniłam rolę tej "uroczej".
- Nie wiem - odparła, wprawiając mnie w kompletne osłupienie. Powiedziała to z cholerną arogancją, jakby zupełnie nic ją nie obchodziło.
- Zetsu, masz wrócić dzisiaj - odpowiedziałam stanowczo. Była to pierwsza chwila w moim życiu, kiedy postawiłam się jej, nie przyjmując sprzeciwów.
- Nie wiem, czy mogę się na to zgodzić - rzuciła równie szorstko, co wcześniej. - Chyba wiesz, że mam w zwyczaju uciekać.
Zaniemówiłam. Dziewczyna, z którą byłam bite cztery lata, nagle uświadomiła mi fakt swojego odejścia.
- Dlaczego załatwiasz to w taki sposób? - spytałam, zagryzając szczęki na pięści, by powstrzymać się od płaczu.
- Nie do końca widzi mi się załatwianie to z tobą w cztery oczy - podsumowała.
- Boisz się okazać własne słabości, prawda?
Po tym pytaniu się rozłączyła. Nie miałam wyrzutów sumienia, że jej nie pomogłam. Nie cierpiałam z powodu rozstania. Zrozumiałam jej obojętność i to, co czuła przez cały ten czas, poczułam to samo. Poczułam wstrzymywane emocje chowane do głębi duszy. Widziałam, jak zamykam je w klatce za sześcioma drzwiami zamkniętymi na cztery spusty, udając, że wcale ich tam nie ma.