— Ty tam — powiedziałam dość donośnie.
Lydie należała do tej części osób, których nie lubiłam nazywać po imieniu. Kim dla mnie była? Cóż... Mieszkała piętro pode mną w obskurnej, taniej kamienicy i też była studentką. Przychodziła do mnie prawie codziennie, mając mnie prawdopodobnie za jakieś medium, wujka dobrą radę czy cokolwiek innego. Zwierzała mi się godzinami nawet wtedy, kiedy zamiast jej słuchać czytałam książkę, zaparzałam kawę czy nawet brałam kąpiel. W przypadku tej ostatniej czynności zwyczajnie siadała pod drzwiami łazienki i mówiła, co jej ślina na język przynosiła. Czasem zakładałam słuchawki, siedząc w wannie, czasem miałam nawet w miarę dobry nastrój, więc odpalałam papierosa i słuchałam, co ma do powiedzenia. Niezależnie od tego, czy słuchałam, czy nie, zawsze byłam w stanie coś tam jej doradzić. Pech chciał, że zawsze trafiałam w tę najlepszą opcję. A przynajmniej ona tak sądziła.
— Czemu pakujesz tu samo zdrowe żarcie? — zapytałam z pogardą, gdy zauważyłam, że w koszyku sklepowym jest ryż, warzywa na patelnię i dwie duże siatki owoców. — Zobacz, to są chipsy. Przeczytaj tę nazwę dokładnie i zakoduj ją sobie w tej blond łepetynie, okej?
— Ale są takie słone... — westchnęła.
— TĘPA DZIDO, ŻRYJ I ZOBACZ SAMA, ŻE SĄ DZIEŁEM SAMEGO SZATANA! — wrzasnęłam na cały sklep, otwierając paczkę i wsypując jej prosto do gardła połowę zawartości.
Kiedy już wytłumaczyłam ochronie, że mam zamiar za to zapłacić i ogólnie przyjaźnię się z tą dziewczyną, co do końca prawdą nie było, dali mi spokój. Nie ufali mi i obserwowali, póki nie opuściłam sklepu. Sądziłam, że to wygląd. Z tego samego względu ludzie podbiegali do Lydie i pytali, czy wszystko w porządku. Zawsze była uśmiechnięta, miała jasne włosy do ramion i wyglądała właściwie jak większość pochodzących z tego świata kobiet. A ja byłam półdupkiem zza krzaka z poprawczaka. A w zasadzie tak sądziłam. Miałam długie, roztrzepane brązowe włosy i wyraz twarzy zimnej suki. Przy czym koszulka nie zakrywała mi w pełni ramion i moje tatuaże ujrzały światło dzienne. Cholibka. Jak bardzo z tego powodu było mi wszystko jedno.
— Judi, hamuj się trochę w miejscach publicznych... — zaczęła, kiedy wyszłyśmy na zewnątrz. — Mam wrażenie, że kiedyś trafisz do paki za nic.
— Całkiem możliwe — odparłam, odpalając papierosa. — Ale moje stadium wyjebania na wszystko jest tak wysokie, że za wysokie, stanowczo za wysokie.
— I co z tym zrobisz? — spytała.
— Nic, na to też mam wyjebane.
Podobno brakowało mi subtelności. Mężczyźni myśleli, że mam ochotę im wpierdolić, bo tak wyglądałam. Zarzucali mi brak subtelności i nagabywali, żebym była bardziej kobieca. Więc postanowiłam zostać lesbijką. Pierwszą osobą na moim celowniku była właśnie Lydie. A przynajmniej tak wszyscy wokół mieli myśleć.
Ta dziewczyna była jedną z największych idiotek, jakie znałam. Poza tym sama za mną łaziła, a mnie powoli to już zaczynało wkurzać. Postanowiłam więc zabawić się jej emocjami, by w rezultacie zyskać dwie rzeczy: Lydie miała się odpierdolić ode mnie ogólnie, a znajomi od mojego braku subtelności. Tłumaczyłam im przecież wiele razy, że nie mam zamiaru się zmieniać. Stwierdziłam, iż po takiej sytuacji będą mnie błagać na kolanach, żebym została przy byciu hetero, a niepasujące im moje cechy odejdą w ich oczach w zapomnienie. Może i powinnam była iść jakąś bardziej okrężną drogą, aby nie ranić przy tym ludzi, ale urodziłam się skurwielem i to egoistycznym. Dlatego chciałam mieć tę sytuację szybko za sobą i miałam zamiar dążyć do celu po trupach. Kto mi zabroni. Grzecznymi wszyscy pomiatają, złośliwych szanują.
Zabierałam Lydie do knajp, do barów, do pubów, na imprezy, wymuszałam na niej stawianie mi jedzenia czy też piwa. Moje życie towarzyskie przez pewien czas ograniczało się tylko i wyłącznie do niej. Co gorsza - sprawiało mi to jakiś rodzaj frajdy. Zaczynałam się obawiać, że faktycznie mi się spodoba i wpadnę w niezłe bagno. Umawianie się z dziewczynami zdecydowanie do mnie nie pasowało.
— Żeby mięso mogło zachować dobry smak i odpowiednią kruchość, powinno się do niego dodawać resztki niedopitego wina — powiedziała, kiedy któregoś dnia ją odwiedziłam. Gotowała akurat obiad. Mieszkała sama, postanowiłam skorzystać z okazji.
— Co to są, kurna, resztki niedopitego wina? — zaskrzeczałam. Obróciła głowę w moim kierunku i uśmiechnęła się szeroko. A jej uroda utrudniała mi wykonanie zadania.
— Judi, myślisz tylko o seksie i chlaniu... — westchnęła po dłuższym zastanowieniu się.
— Co ty powiesz — odparłam sarkastycznie. — Bardzo dużo myślę o kulturze i sztuce.
— Niby jakiej? — zapytała, unosząc jedną brew.
— No... kulturze picia i sztuce kochania.
Wydawało mi się, że moje "męskie" cechy charakteru wyjątkowo ułatwiają mi zadanie. Już po kilku tygodniach zauważyłam, jak zaczyna iskrzyć. Kiedy zupełnie przypadkowo nasze dłonie otarły się o siebie, gdy, dajmy na to, szłyśmy razem ulicą, od razu wzdrygała się nerwowo i chowała ręce do kieszeni płaszcza. To był wystarczający znak. Potem zaczęłam wpadać do niej na noc tłumacząc się, że mam problemy ze współlokatorami. Czasem też mówiłam, że nie idzie mi na uczelni i prosiłam ją o pomoc. Wymówek było dużo. Później wystarczało udawać lunatykowanie, by nagle rano obudzić się z nią w swoich ramionach. Tak czy inaczej poszło gładko. Nigdy nie robiła żadnych zbędnych problemów przez naszą płeć, w zasadzie w ogóle o nic się nie kłóciłyśmy. Sprawiłam, że poza mną świata nie widziała. A mi było wszystko jedno.
Po tygodniu bycia w oficjalnym związku moi kochani przyjaciele zaczęli się nieźle wkurwiać. Pytali, co ja, do cholery robię, wyrzucali mi rzeczy z przeszłości, mówili nawet, że się staczam.
— Jak myślicie, czyja to wina? — pytałam wtedy. — Tak byliście przekonani, że macie do czynienia z facetem, nie kobietą, że aż mi się przypadkowo orientacja zmieniła.
Wtedy zorientowali się, iż cała ta sytuacja była jednym wielkim przypałem. Nawet przeprosili! I mogłam w końcu totalnie zlać tę laskę. Naprawdę miałam jej dość. Bez zbędnych ogródek udałam się do jej mieszkania, by oznajmić jej, że z nią zrywam. Kiedy stanęłam już przed drzwiami, zapukałam do nich. Zero stresu, adrenaliny. Była to dla mnie zwyczajna rzecz i choć wiedziałam, że może źle zareagować, było mi wszystko jedno.
— Judi? — zdziwiła się na mój widok, jednak po chwili wyszczerzyła się w pięknym uśmiechu. — Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj, wejdź.
— Nie ma sensu, bo... — zaczęłam.
— Mam twoje ulubione masło orzechowe — przerwała mi. — Miałam ci je dać ostatnio, ale wypadło mi z głowy. Pamiętam, że miałaś na nie ochotę, ale nie mogłyśmy nigdzie go znaleźć.
— A...? Aha... Faktycznie, dzięki — wybełkotałam w totalnym szoku.
— Poza tym mam coś jeszcze, spójrz — kontynuowała. — Bilety na koncert kinowy. Całonocny seans, koncert Queen. Widziałam u ciebie kilka płyt, więc stwierdziłam, że pójdziemy razem.
— Queen? Poważnie...? — zdziwiłam się jeszcze bardziej.
— A zaraz obok otworzyli jakiś nowy klub, możemy zajrzeć nad ranem — zakończyła.
Jednej rzeczy u siebie nie lubię - często załapuję coś po fakcie i jest za późno. Tym razem mało brakowało, ale... Myślę, że znajomi będą musieli stać się bardziej tolerancyjni, jeśli będą chcieli nadal się ze mną trzymać. Ciao, Lydie.