; 32

294 44 5
                                    

zakazany owoc smakuje najlepiej i Liam miał w tej kwestii doświadczenie z pierwszej ręki. w ciągu kilku ostatnich tygodni nie raz, nie dwa łapał się na tym, że przypatruje się Malikowi zza szyby. teraz, mając w głowie ostatnie wydarzenia, ignorowanie obecności bruneta oraz trzymanie się od niego na dystans było większym wyzwaniem i zdecydowanie nie przychodziło mu z taką łatwością, z jaką by sobie tego życzył.

po pracy wcale nie było łatwiej. jego myśli w absurdalny sposób samoczynnie uciekały w stronę Zayna. nie był w stanie poradzić sobie z tym, że nazbyt często miał w głowie jego skrzące się oczy, nieśmiały uśmiech lub rumieńce, które tak często pojawiały się na policzkach chłopaka. policzek.

– no kurwa! – warknął pod nosem Payne, kiedy wyobraźnia podsunęła mu obraz pokiereszowanej twarzy młodego laboranta. z całej siły zacisnął palce na kierownicy, w lekką obawą, że jeśli nie opanuje nerwów, to zaraz spowoduje na śliskich ulicach jakąś tragedię.

na strzelnicy starał się pilnować. próbował – choć wiedział, że z miernym skutkiem – nie dać po sobie zbytnio poznać, jak mocno go to rozwścieczyło. najchętniej rozszarpałby Aidena na maleńkie kawałeczki, byle tylko zapewnić Malikowi spokój. jednocześnie nie chciał ingerować, aby nie narobić chłopakowi jeszcze więcej kłopotów. Zayn przeszedł już wystarczająco i dorzucanie do pieca w ten sposób byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe.

z istną furią w oczach zaparkował przy Portobello Road i poczuł, jak ogarnia go biała gorączka, gdy wysiadł wprost w kałużę stopionego śniegu.

– spokojnie, Liam – powiedział sobie, biorąc kilka głębokich wdechów, zdecydowanym krokiem kierując się w stronę wejścia do Saporitalia. włoskie jedzenie z ulubionej knajpki było jedyną szansą na poprawienie mu humoru.

ciepłe wnętrze i pobudzający apetyt zapach otuliły go zaraz po przekroczeniu progu lokalu. niemal natychmiastowo poczuł, że odrobina ciężaru ulatuje z jego barków. starał się na moment wyprzeć ze świadomości myśli o tym, że nadal znajduje się na nich obłędnie przytłaczająca ilość zobowiązań.

– detektyw Payne!

Liam pozwolił sobie na lekki uśmiech. Hoshi Aoki machała do niego z charakterystycznym dla siebie entuzjazmem. do tej pory zadawał sobie pytanie, co Japonka robiła we włoskiej restauracji, ale jak dotąd nie znalazł odpowiedzi.

– dobry wieczór, Hoshi. – kiwnął jej głową. – spokojnie tu.

– może teraz. – dziewczyna wzruszyła ramionami. – jeszcze półtorej godziny temu był tu straszny kocioł. po twojej minie przypuszczam, że u ciebie też nie ma za wiele luzu?

– a kiedykolwiek miałem dużo luzu? – westchnął mężczyzna i podszedł bliżej lady. – masz już moje zamówienie?

– oczywiście. pasta z kurczakiem, pieczarkami i sosem śmietanowym na wynos oraz mała pizza .

– ratujecie mi wieczór. – Payne spojrzał na kobietę z wdzięcznością, kładąc na ladzie odpowiednią kwotę. – o ile jeszcze można nazwać to wieczorem. dziękuję, Hoshi!

był mniej więcej w połowie drogi do domu, kiedy jego telefon się rozdzwonił, wibrując jak szalony w kieszeni jego płaszcza. chwila manewrowania ręką, żeby wyjąć brzęczące urządzenie. jęknął głośno, widząc na ekranie „Harry Styles dzwoni".

– Styles, to nie jest najlepszy moment, prowadzę.

– Li, możesz włączyć głośnik, idioto.

– poczekaj. – Payne odłożył telefon na boczne siedzenie i wcisnął odpowiedni przycisk. – co było takie ważne, że musiałeś przerwać mi spokojny powrót do domu?

– przepracowujesz się, stary, mówił ci to ktoś? – zapytał Styles. – bo mi mówił to dziś taki mały laborant.

– co proszę?! – mężczyzna zahamował gwałtownie, praktycznie wjeżdżając w bagażnik samochodu przed nim.

– jadłem dziś obiad z Timothée w Atmie, nie? jesteśmy w połowie pierwszego dania, kiedy do naszego stolika dosiadł się Zayn. i od słowa do słowa doszliśmy do mojego ulubionego tematu. ciebie.

– Harry, jak matkę kocham, kiedyś urwę ci jaja, a potem cię nimi nakarmię – warknął głośno Liam, ale z słuchawki odpowiedział mu tylko śmiech.

– puste obiecanki, słodziaku. obydwaj o tym wiemy. ale nie zapytasz?

– nie zapytam o co?

– co powiedział Malik, oczywiście – odparł Harry, jakby była to największa oczywistość pod słońcem. ponownie odezwał się dopiero po chwili ciszy ze strony detektywa. – nie musisz tak błagać, powiem ci przecież.

– Harry.

– no więc po maleńkiej zachęcie z mojej strony przyznał się nam, że na ciebie leci.

w tym momencie Liam dziękował wszystkim istniejącym bogom, że zaparkował już przy Lancaster Terrance, bo tym razem na pewno wylądowałby na najbliższej latarni.

– to znaczy, nie użył aż tylu słów – zreflektował się. – miał jednak taki wzrok, taki ton i taką minę, że wniosek był jednoznaczny. ptaszki ćwierkają, że dzięki niemu zrośnie się twoje serduszko.

– Harry Styles. przestań wyobrażać sobie cholera wie co i zajmij się czymś konkretnym, jak przykładowo szukanie miejsca na ślub z facetem twojego życia. moim nie musisz się bawić. a teraz się rozłączę i nie będziemy wracać do tego tematu.

– ale Liam...!

– dobranoc, Harry.

na ślepo wcisnął czerwoną słuchawkę. nie, nie, nie. stanowczo nie mógł sobie pozwolić na mieszanie mu w głowie samymi tylko domysłami. zgarnął z fotela opakowanie z jedzeniem, zostawiając na miejscu pasażera nowy aparat, na którym kolejny raz wyświetliło się przychodzące połączenie od przyjaciela.

– dzięki, Styles, za zepsucie mi idealnie zapowiadającego się wieczoru. 

no, hej.

tell me it's real | ziamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz