-BLACK!- krzyk Minerwy McGonagall, nauczycielki transmutacji i opiekunki Gryffindoru w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, poniósł się korytarzem. Dwójka młodych czarodziejów, odwróciła się w stronę dochodzącego odgłosu z niewinnymi uśmieszkami na ustach.-Tylko znowu nas nie wsyp, gamoniu.- powiedziała prawie nie poruszając ustami dziewczyna.
-Spokojna głowa, Ann.- odparł ciemnowłosy chłopak, który był bratem swojej towarzyszki.
-Co się stało, pani profesor?- spytała słodko Annabeth.
-Och, litości Black, ten numer ze słodką niewinnością widziałam już ze sto razy.- westchnęła wściekła profesorka.
-Jaki numer? Nie mam pojęcia o co pani chodzi.- Jonathan spojrzał pytająco na swoją bliźniaczkę.
-Ja również nic o tym nie wiem.- przytaknęła.
-Musiałabym was nie znać, żeby znowu się na to nabrać. Doskonale wiem, że nowa dekoracja w pokoju pana Filcha to wasza sprawka. Kto wam pomagał? Panna Snape? Pan Potter? A może pan Weasley?- nauczycielka zaczęła wyliczać przyjaciół rodzeństwa.
-Ktoś zniszczył gabinet naszego ukochanego woźnego?! Kto był na tyle okrutny?- rzekła brunetka z udawanym oburzeniem. Naturalnym było to, że miała w tym swój udział. Tak jak jej brat. I reszta ich paczki.
-Niech pani profesor się tak nie frasuje, pomożemy znaleźć winnego.- chłopka zwrócił się z przekonaniem do Minerwy.
-Nie ma takie potrzeby. Winowajca zostawił takie cudeńko na miejscu zbrodni.- McGonagall wyciągnęła z kieszeni szaty złotego kolczyka. Błyskotka należąca do Annabeth. Profesorka odgarnęła gęste, falowane włosy dziewczyny by upewnić się, że kolczyk należy do niej.- Tak więc widzimy się na szlabanie. Cała piątka.
-Cholera.- mruknęła brunetka.
-Widzicie, miałam nadzieję, że jak wasi rodzice skończą szkołę, czekają mnie spokojne lata pracy, zanim odejdę na emeryturę.- westchnęła McGonagall.
-Oj obawiam się, że jeszcze przez długi czas będzie pani wykrzykiwać nasze nazwiska po korytarzach.- uśmiechnął się do nauczycielki Jonathan.
-Przez bardzo długi czas, panie Black. Bardzo długi.- potwierdziła profesorka i odeszła korytarzem w stronę swojej klasy.
~~*~~
-Następnym razem, zdejmujecie całą biżuterie.- rozkazał Ron ze śmiechem, gdy tylko bliźniacy opowiedzieli reszcie o zapowiedzianym szlabanie.
-I tak długo się trzymaliśmy. Kiedy był nasz ostatni szlaban? Miesiąc temu?- dopytywał się Harry.
-Dokładnie 35 dni.- wyjaśniła Amelia.
-Chyba nasz nowy rekord.- westchnął Jonathan. W pokoju wspólnym było wiele Gryfonów, lecz wszyscy wiedzieli, że ta paczka ma swój stolik. Zawsze tam siedzieli.
-Mówiłam, że to głupi pomysł.- odezwała się Hermiona.
-Może, ale mimo tego, to ty załatwiłaś nam farby w spreju, pamiętasz?- komentarz Rona sprawił, że Gryfonka zarumieniła się.
-Dobra tam, jeden szlaban w tą czy w tamtą, nie robi jakiejś ogromniej różnicy, nie?- Annabeth wzruszyła ramionami. Amelia spojrzała na zegarek, który dostała od rodziców na piętnaste urodziny. Dziewczyna uważała, że przedmiot jest bardzo piękny. Emillie i Severus nigdy jej tego nie powiedzieli, ale Annabeth pomagał im go wybierać. Uważali, że dziewczyna zna się na rzeczy.
-Trochę już późno. Chyba pójdę spać.- powiedziała czarnowłosa. Zabrała swoją torbę i pożegnawszy się z przyjaciółmi poszła na górę.
-Wracacie do domu na święta?- spytał Ron.
-Jasne.- odpowiedziała Annabeth.
-Tak jak co roku, nasi starsi robią dużą bibę z tej okazji.- dopowiedział Jonathan.
-Może byście wpadli?- zaproponowała brunetka.
-Tak, byłoby świetnie.- zawtórował jej brat.
-Jezu, jesteście niemal jak Fred i George.- zauważył Ron. Blackowie znali jego braci i mieli z nimi znakomity kontakt. Poza tym, że grali razem w drużynie Gryffindoru, to jeszcze często razem psocili. Weasley'owie mieli do tego prawdziwą smykałkę.
-Szkoda, że już skończyli szkołę, brakuje mi ich w drużynie.- rzekł Harry. Teraz, gdy był kapitanem Gryfonów, musiał przeprowadzić nabór. Jednym z pałkarzy był Jonathan, zaś drugi zawodnik nie bardzo zgrywał się z Blackiem. Chyba nie nigdy nie znajdzie nikogo tak zgranego jak Fred i George.
-Oni też powinni przyjechać do nas na święta.- zauważył Jonathan.
-Napiszę jutro rano do rodziców, całe wasze rodziny powinny nas odwiedzić.- brązowooka zwróciła się do Rona i Hermiony.
-Tak, powinniście zobaczyć coroczne zawody na najlepszy świąteczny kawał naszych rodziców.- zaśmiał się Harry.
-Tak, komedia, że boki zrywać.- zawtórowali mu bliźniacy.
-Zawody?- spytała uśmiechnięta Hermiona.
-Każdego roku, tato Harry'ego, nasi rodzice i mama Amelii, szykują dla siebie małe świąteczne niespodzianki. Wujek Remus zawsze mówi, że z nimi nie ma czegoś takiego jak "nudne święta".- wyjaśnił Jonathan.
-A gdy już każdy zostanie odpowiedni upokorzony na oczach rodziny, każą nam głosować na najlepszy wybryk.- dopowiedziała Annabeth.
-Cóż, każdy ma swoje tradycje.- powiedział Harry.
-Chciałbym to kiedyś zobaczyć.- zaśmiał się Ronald. Hermiona dołączyła do kolegi. Przyjaźnili się w szóstkę od dawna, ale nigdy jeszcze nie byli u Blacków w domu, choć wiele słyszeli o jego domownikach. Marzyła im się wycieczka w to tajemnicze i egzotyczne miejsce.
-Dobra, ja chyba już też pójdę się położyć.- powiedziała brunetka i razem z Hermioną, która również była już zmęczona, poszły do swojego dormitorium.
Tak toczyło się ich życie w Hogwarcie. Nie mogli narzekać. Grali w quidditcha, robili kawały, dobrze się uczyli. Pod wieloma względami przypominali swoich rodziców, co nie uszło uwadze nauczycieli. To był ich przed ostatni rok i chcieli jak najlepiej skorzystać z czasu, który im pozostał. Lecz nigdy nie spodziewali się, że sprawy tak się potoczą.
Bądźmy szczerzy. Nigdy nie lubili się za bardzo ze Ślizgonami. I wice wersa. Największy zatarg mieli z Draconem Malfoyem, który odkąd gra w drużynie swojego domu, stał się jeszcze bardziej nieznośny. Jednak trzymali się zasady: Bez ciosów poniżej pasa.
Jednak to, co się stanie, na zawsze zmiażdży tą zasadę.
No i jest. Zaczynamy kolejną część!
Do zaczytania ;)
CZYTASZ
Nowe pokolenie
FanfictionKontynuacja "Historii pewnej Gryfonki". Nowe pokolenie Huncwotów podbija serca uczniów Hogwartu. Ich kawały są stałym elementem, który urozmaica wszystkim życie. Nawet jeśli tego nie chcą. Ich życie szkolne wydaje się więc całkiem zwyczajne. No wie...