Rozdział 15: Daleka droga

387 23 2
                                    

Droga się ciągła. Do celu zostało jeszcze paręnaście godzin. Hans i Lis szli od długich godzin w ciszy.
-Skoro teraz jest czas by normalnie porozmawiać muszę cię o coś spytać.-Przerywając cisze powiedział Lis.
-Słucham. Pytaj o co chcesz.
-Co się stało że tutaj trafiłeś?
-Ja z moim najlepszym przyjacielem Tolą. Czuliśmy się niepotrzebni w tamtym społeczeństwie. Więc chcieliśmy spróbować tu w Zonie. Wszystko zacząć od nowa.
-A kto to jest ten Tola?
-Zanim mnie znalazłeś jeszcze żył. Był moją jedyną rodziną. Obaj byliśmy sierotami. Trzymaliśmy się jak rodzina. Jeden bronił drugiego. Byliśmy w tym samym wieku.
Lis zamilczał dłuższą chwile.
-A jak się tu dostaliście? Wejście tu nie jest łatwe.
-Jest sposób by tu się dostać. Musieliśmy obficie zapłacić handlarza broni za wyposażenie i przemytnika za przetransportowanie nas do zony.
-Wiesz jak z stąd się wydostać?
-Niestety nie. Kazali nam wziąć do Hammera i zasłonili nam oczy. Gdy dojechaliśmy, wysadzili nas i zdjęli worki. Powiedzieli że nie mamy za nimi wracać bo nas zastrzelą.
-To była głupota tu przyjeżdżać z waszej strony. Nie potrafiliście strzelać i walczyć wręcz.
-Pięć lat chodziliśmy na strzelnice i dziesięć na sztuki walki.
-Myślisz że dałbyś mi rade?
-Mógłbym spróbować.
-Przekonamy się jak dotrzemy do Kornsztradu.
Stalkerzy dotarli na rozległą polane. Trawa sięgała im po pas. Hans i Lis zwolnili kroku. Za chmur wyłoniło się słońce, które zwiastowało ładną pogodę. Stalkerzy ostrożnie się przemieszczali by nie natknąć się na coś nieprzyjemnego.
-Stój!- Wrzasnął Lis.
-Co się stało?
-Anomalia, widzisz?
Hans zmarszczył powieki i ujrzał unoszącą się plamę. Lis ściągnął plecak i wyciągnął śrubki z przywiązanymi białymi wstążkami.
-Od tej pory idziesz cały czas za mną. Po moich śladach. Bo jak wejdziesz w anomalie to cię już nie uratuje.
Lis rzucał śrubkami przed siebie. Gdy śrubka wylądowała na trawie spokojnie podchodził do tego miejsca i rzucał kolejną. Gdy wstążka zapłonęła Lis odchodził i zmieniał kierunek. Po trzydziestu minutach męczącej drogi amonali było tak wiele że stalkerzy musieli iść slalomem. Nagle licznik geigera na pasku Lisa zaczął wydawać dźwięki stalkerzy cofali się.
-To jest jakiś jebany labirynt.- Powiedział zdenerwowany Lis.
-Nie lepiej zawrócić i znaleźć inną drogę? Za parę godzin zacznie zachodzić słońce.
-Nie będę się zawracał. Musimy to przejść.
-Dzisiaj ma być emisja.
-Jak zawrócimy to zginiemy. Tam nie ma się gdzie ukryć. Jak to przejdziemy to dalej powinno być spokojnie.
-A więc w drogę.
Stalkerzy próbowali dalej przejść labirynt amonali. Po czole Hansa spływał zimny pot. Strach przed każdym krokiem. W głowie miał przeczucie że zachwile spłonie jak pochodnia. Lis nie przestawał rzucać śrubkami. W jego ruchach było widać pośpiech. Obaj bali się że zaraz nastąpi emisja. Po dwóch godzinach ciężkich zmagań stalkerzy opuścili naładowaną anomaliami polankę. Hans i Lis mogli ze spokojem odetchnąć.
-Dobra dwadzieścia minut stąd stoi opuszczony solidny budynek teraz tylko tam dotrzeć.- Powiedział Lis.
-Czujesz... takie dziwne uczycie. Jakby bolała cię głowa...nogi mnie bolą... i zęby.
Nagle z oddali dało się usłyszeć głośne wycie syren na atak nuklearny.
-Kurwa! Tylko nie teraz!
-Co to takiego?
-Ja pierdole jak boli.
-Przyjąłeś zbyt dużą dawkę promieniowania. Mówiłem żebyś szedł za mną!
Hans upadł na ziemie. Zaczął wymiotować i krztusić się krwią.
-Kurwa Hans wstawaj.
-Ja...ja nie mogę. Idź beze mnie.
-Nie zostawię cie tak tu. Dawaj pomogę ci.
Hans położył rękę na barku Lisa. I zaczęli biec ile sił w nogach.
-Musimy tam dotrzeć. Wytrzymaj. Jeszcze chwile.
Nagle Hansowi przed oczami pojawił mu się obraz jak biegł z Tolą po torach. Gdzieś w tle słyszał krzyki Lisa.
-Kurwa dawaj. Nie pozwolę ci tak umrzeć.
Hansowi plątały się nogi. Gdyby nie pomoc Lisa nie był by w stanie utrzymać równowagi.
Nagle Hans ześlizgnął się z barków Lisa i upadł płasko na ziemię.
-Hans! Dawaj stary proszę cię, nie rób mi tego. Nie w ten sposób.
Lis wiał Hansa na plecy. Biegł dalej. Do schronu zostało około pięćset metrów. Lis potykał się o własne nogi. Sapał, cały się trząsł ze zmęczenia. Hans wisiał nieprzytomny na jego plecach. Nagle za polany wyłoniła się emisja sunąca w ich stronę. Nagle zerwał się wiatr. Stawiał opór Lisowi. Ogromna szara chmura emisji sunęła w ich stronę. Licznik geigera na pasku Lisa przeraźliwie terkotał. Lis dotarł do wejścia. Drzwi były zardzewiałe i zatrzaśnięte. Nie dało się ich otworzyć. Lis położył Hansa na ziemi. I zaczął kopać w drzwi by się otworzyły. Kopał z niewyobrażalną siłą. Nagle drzwi się lekko uchyliły. Przy kolejnym kopnięciu otworzyły się na oścież. Lis wciągnął Hansa do środka i zamknął drzwi. Usiadł pod ścianą.
-Kurwa...udało się...jesteśmy bezpieczni.

S.T.A.L.K.E.ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz