Ha!- krzyknęłam uderzając pięścią w blat stołu.
Podniosłam do ust szklana butelkę i ponownie zachłysnęłam się wolnością. W powietrzu unosi się woń taniego zioła i dymu papierosowego. Ludzie przychodząc tu zapominają o bożym świecie.
Tak oto kolejna noc przemija mi na zabawie. Nic się nie zmienia od 2 lat. Codziennie przychodzę do tej meliny aby bawić się z ludźmi których nie znam nawet z imienia. Wkopałam się na dobre. Nie da się mnie naprawić ani zreperować. Prawda jest taka, że ta żałosna egzystencja to mój własny wybór. Moja własna mylna wola. Nie mam rodziny. Znaczy nie wiem czy takową posiadam. Do tej pory nie odczułam ich braku. Przez 17 lat mieszkałam w zakonie. Po 18 urodzinach uciekłam. I tak oto pomieszkuje tu. Albo gdzie indziej. Wyznaje życiową regułę która mówi: "Dom mój tam gdzie dupa moja" zatem nie zbyt przejmuje się miejscem pobytu. Nie stać mnie na mieszkanie ani uczciwe życie. Posiadam jedynie podstawowe wykształcenie, a w dodatku nie należę do pracowitych ludzi, więc zatrudnienie nie jest mi po drodze. Jestem osobą małomówną, jednak po dobrym trunku moje filozoficzne kazania stają się inspiracją dla moich towarzyszy jak i mnie samej.Podniosłam głowę aby spojrzeć na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki mówią o 2 nad ranem. Przynajmniej tak mi się wydawaje. Obraz w mojej głowie wiruje więc ciężko mi stwierdzić czy czas się zgadza.
Chrzanić to. Wychodzę.
Powoli podniosłam się z krzesła i odwracając się na pięcie udałam się w stronę wyjścia. Po drodze chwiałam się jak bańka wstańka uderzając ramionami o ściany i potykając się o własne nogi.
Ale żal.
Wypadłam przez drzwi uderzając o ścianę sąsiedniego budynku. Z ust wypuściłam kłąb pary. Jest jesień a ja przemierzam ulice miasta w startych jeansach i czarnej bluzie ukradzionej z jakiegoś skromnego składziku odzieży używanej. Trzymając w ręku butelkę jakiegoś taniego alkoholu, zataczam się po zaułkach Yokohamy. Po pewnym czasie udaje mi się dotrzeć do starych portowych magazynów- królestwa mafiozów i ulicznych gangów. Nie zaliczam się do żadnej z tych organizacji. Jestem po prostu bezdomną dziewczyną której życiowe ambicje poszły w las lata temu. Niestety nie mogę powiedzieć, że nie mam z tymi ludźmi nic wspólnego. Mam z nimi parę niedomkniętych interesów. Pieniądze. Coś czego nie jestem im w stanie zwrócić. Do tej pory spłacałam wszelkie długi wykonując dla nich czarną robotę, razem z cherlawym chłopaczkiem na którego wołali Chuu. Tyle że nasz koleżka siedzi teraz w więzieniu. Złapali go podczas ostatniej akcji. Mi udało się uciec. Od tego przykrego incydentu minęły 2 miesiące. Przez ten czas ani razu nie zameldowałam się u herszta. Tym sposobem skazuje sama siebie na śmierć. W sumie jest mi obojętne czy będę cierpieć tu, czy gdzieś tam głęboko pod ziemią. I tak od tego nie ucieknę. Nigdy nie byłam dobrym człowiekiem.
W końcu udało mi się dotrzeć w moje ulubione miejsce. Magazyn nr. 42. Jego stan idealnie odzwierciedla moją mentalność. Cały zardzewiały, ledwie stojący na ziemi. Dawno zapomniany zupełnie jak ja.
Jest piękna noc. Zamglony wzrok staram się kierować w niebo, zapewne pełne gwiazd. Mimi pory roku, tu w portowym mieście często zdarza się, że niebo odsłania przed ludźmi swoje sekrety.
Ciszę przerywa pohukiwanie sowy. Nie mam bladego pojęcia co leśny ptak robi w porcie. Strażniczka nocy siada na jednej z drewnianych skrzyni. Czuje na sobie jej wzrok. Nagle przez głowę przebiega mi myśl która podpowiada mi, że ten ptak w tym miejscu i czasie to zły znak. Muszę z tąd odejść. Jak najszybciej.
Sowa- symbol śmierci, osobiście przybyła aby zwiastować moja zgubę. Chcę wstać ale moje pijaństwo daje się we znaki. Cholera. W moim umyśle jest jeszcze jakaś blada iskierka zdrowego rozsądku która sugeruje ucieczkę. Przecież nie ważne jak będę się starać, nie wytrzeźwieje z minuty na minutę. Nie mam pojęcia czemu tak nagle opanował mnie strach. Wcześniej takie rzeczy zwyczajnie mi się nie przydarzały. Żyjąc na krawędzi przestałam odczuwać strach. Moje hojractwo stanie się wyrokiem mojej zguby.
Jakimś cudem udaje mi się podnieść. Wyrzucam wciąż do połowy pełną butelkę gdzieś za siebie aby pozbyć się zbędnego balastu. W czym mi to pomogło? Nie mam bladego pojęcia. Straciłam darmową popitkę, to wszystko. Wściekła sama na siebie robię parę kroków w przód a następnie kilka w tył. Wszystko mi się kręci. Ide przed siebie na ślepo.
Nagle na swoich barkach czuje czyjeś dłonie. Delikatne, całkiem jakby należały do kobiety. Jednak ja dobrze znam ten uścisk. Jedna z dłoni przenosi się na moje gardło, podnosząc mnie o kilkadziesiąt centymetrów w górę a następnie przypierając do ściany magazynu nr. 42. Czuje na plecach zimno metalowej ściany magazynu. Druga dłoń natomiast unieruchamia moje ręce. Unosząc twarz rozpoznaje w napastniku mojego partnera Chuuego. Wiem, że nie robi tego z własnej woli. Jeśli jest na wolności to tylko za sprawą mafii. Zatem w zamian za wolność wysłali go po mnie.
Są tacy przewidywalni. Szkoda tylko że nie udało mi się tego uniknąć. To już koniec.Znaleźli mnie.
Boże...jeśli istniejesz...proszę pomóż mi się zmienić...
CZYTASZ
Syn Śmierci | Soul Eater
RandomKarasu jest byłą najemnicą japońskiej mafii. Niezamknięte sprawunki sprawiają, że sprowadza na siebie złość herszta. Ratuje ją złotooki shinigami i jego urocze partnerki- bronie. Z niewiadomych przyczyn czarnowłosemu bardzo zależy na jej towarzystwi...