Sen jest tak realistyczny, że z trudem odróżniam go od rzeczywistości.
Jestem w nim ja.
Muszę poraz kolejny podjąć najtrudniejsze decyzje swojego życia.
Pierwsze kłamstwo.
Pierwsze oszustwo.
Pierwsza kradzież.
Pierwsze morderstwo.
Ten ciąg sytuacji przypomina efekt domina. Jedna zła decyzja ciągnie za sobą szereg kolejnych zdarzeń, każde z tragiczniejszym skutkiem od poprzedniego.
Jednak tym razem nie jestem sama.
W tle ktoś mi towarzyszy. Wcześniej nie byłam w stanie rozpoznać jego twarzy. Widziałam ją jakby przez mgłę. Teraz jestem w stanie dostrzec każdy jej szczegół. Wpatruje się we mnie z troską. Wygląda jakby chciał mi coś przekazać, jednak nic nie mówi. Tylko towarzyszy. Takiej osoby pragnę. Bez względu na to, co złego się wydarzy, jak nisko upadnę czy jakie niewybaczalne błędy popełnię on zawsze będzie przy mnie. Będzie stał z boku nic nie mówiąc. Słowa są zbędne. Wystarczy jego obecność. Uosobienie śmierci. Zawsze podąża za człowiekiem bez względu na to czy jest biedny czy bogaty, uczynny czy zwyrodniały, hojny czy chciwy, uczciwy czy zakłamany. Śmierć zawsze jest z nami od początku aż do końca.
Słyszę głosy. Z pozoru identyczne, jednak w rzeczywistości zupełnie odmienne. Jeden wysoki, wesoły i pełen młodzieńczej werwy. Wyrzuca z siebie słowa nie mające najmniejszego sensu z prędkością karabinu maszynowego. Zupełnie jakby należał do dziecka. Drugi nieco głębszy ale delikatny. Jest spokojny i opanowany. Dobrze dobiera słowa i twardo broni swojej opinii. Przemawia z troską, zupełnie jak matka do niesfornego dziecka. Słyszę je bardzo dobrze. Nie pochodzą z mojego snu. Czuje, że odzyskuje świadomość. Wszystko mnie boli. Czuje jakby z każdym ruchem nawet najmniejszym w moje ciało wbijało się tysiące igieł.
Przezwyciężając ból powoli uchylam powieki, odkrywając przed sobą zupełnie nową przestrzeń. To pomieszczenie w którym jestem pierwszy raz. Wygląda na komnatę z jakiegoś magnackiego pałacu. Rubinowe zasłony i zdobienia na ścianach idealnie zgrywają się z czernią ścian i sufitem zdobionym rozetami. Skrzyżowane szable wiszące po obu stronach wejścia na balkon dodają charakteru całemu pomieszczeniu. Skromna gama kolorystyczna wskazuje na umiłowanie właściciela do porządku. Idealnie. Po dłuższej chwili podziwiania otaczającego mnie dobytku orientuje się, że wpatrują się we mnie dwie pary oczu. Należały one do dwóch dziewczyn nieco różniących się od siebie wzrostem.
Twarz po prawej miała dziecięce rysy. Duże, jasne błękitne oczy zdradzały ciekawość jaką względem mojej osoby pawała ich właścicielka. Usta miała maleńkie, wykrzywione w zachwycie. Jej blond włosy sięgały nie dalej niż do ramion i pięknie lśniły w promieniach słońca przebijającego się przez zasłony.
Twarz po lewej wyglądała nieco doroślej. Spojrzenie wyglądało inteligentnie i aż krzyczało, że mi nie ufa. Usta wykrzywione w lekki grymas nadawały jej wyglądu dziecka niezadowolonego z prezentu świątecznego. Również miała blond włosy, jednak o wiele dłuższe od dziewczyny stojącej obok niej. Obie były ubrane w stroje pokojówek. Mrugnęłam kilka razy aby upewnić się czy aby na pewno nie śnię.
- Ooo zobacz siostrzyczko, poruszyła się!
- Tak, tak widzę Patty. A teraz bądź grzeczną dziewczynką i daj jej już spokój dobrze?
- Okej!
- No tak- dodała wyższa tym razem zwracając się do mnie uroczystym tonem- zupełnie bym zapomniała. Witamy w posiadłości Śmierci. Twoja obecność tutaj to wola Syna Śmierci, naszego władającego.
- A wy to?- wyksztusiłam z siebie po kilku próbach.
-Siostry Tomphson, bliźniacze pistolety. Do usług!- okrzyknęła niższa podskakując w kółko niczym nakręcana zabawka.
Pośpiesznie rzuciłam okiem na wyższą tylko po to żeby zobaczyć jej reakcje na zachowanie drugiej. Uśmiech na jej twarzy mówił więcej niż mogłoby się wydawać. Widać, że troszczy się o siostrę.
- Ja jestem Patty, a to moja starsza siostrzyczka Liz.- pośpiesznie dodała niższa.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Ta mała blondynka była niczym promyk słońca w deszczowy dzień.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie i wszedł przez nie chłopak którego pamiętałam z minionej nocy.
Więc to jednak nie była fikcja.
Patty przestała skakać a Liz przybrała poważny wyraz twarzy. Chłopak roztaczał tajemniczą aurę której nie byłam w stanie zrozumieć. Gdy zbliżył się do łoża na którym leżałam, poczułam jak robi mi się zimno. Przeszły mnie dreszcze i zaczęłam odczuwać ten sam respekt co ostatniej nocy. Złotooki zmierzył mnie wzrokiem i delikatnie się uśmiechnął.
- Witam w moich skromnych progach. Jeśli nie masz nic przeciwko chciałbym wyjaśnić ci co zaszło ostatniej nocy.
Kiwnęłam twierdząco głową i dyskretnie zmierzyłam chłopaka wzrokiem. Gdy stał w drzwiach komnaty wydawał się być dość wysoki, jednak gdy stanął bliżej okazało się, że ma nie więcej niż 155 cm wzrostu. Wyglądał na jakieś 17 lat i był bardzo elegancko ubrany. Włosy delikatnie opadały na jego czoło, zatem co chwilę zaczesywał je na prawo lub lewo.
Szczerze mówiąc to nie za bardzo rozumiem obecną sytuację. Jestem gdzieś...cholera wie gdzie, przede mną stoi chłopak podający się za śmierć obok niego dwie pokojówki-bronie, co to jest? Jakaś komedia romantyczna? Czy może to ja czegoś nie rozumiem? Przecież to niedorzeczne.
- Twoja mina mówi sama za siebie, zatem już śpieszę z wyjaśnieniami. Te dwie damy to moje bronie: Liz i Patty. Tak właściwie to one wczoraj cię uratowały. Dziewczyny!- rzucił nie spuszczając ze mnie oka.
Siostry bez słowa kiwnęły głową i zniknęły w smudze światła aby pojawić się w dłoniach czarnowłosego.
Niesamowite!
Więc TO znaczy broń...
- Witamy w krainie Śmierci, gdzie wszystko jest możliwe!
CZYTASZ
Syn Śmierci | Soul Eater
RandomKarasu jest byłą najemnicą japońskiej mafii. Niezamknięte sprawunki sprawiają, że sprowadza na siebie złość herszta. Ratuje ją złotooki shinigami i jego urocze partnerki- bronie. Z niewiadomych przyczyn czarnowłosemu bardzo zależy na jej towarzystwi...