Rozdział 2

217 29 1
                                    

Jego twarz jest kompletnie wyprana z emocji. Ten fakt jeszcze bardziej mnie przeraża. Czuje jak żołądek podchodzi mi do gardła. Czuje jak moje ciało płowieje. Czuje przerażenie wstępujące w moje spojrzenie. Wciąż jestem pijana. Na wpół świadoma wykrzywiam usta w obłąkanym uśmiechu. Chuu wyciąga broń. To pistolet który pamiętam doskonale z naszych misji. Sama nie raz z niego korzystałam. Odebrałam nią życie paru niewinnym ludziom. Spluwa delikatnie połyskuje w świetle księżyca. Niespodziewanie obrywam nią prosto w twarz. W ustach czuje metaliczny smak krwi. Czuję, że szkarłatna ciecz sączy się z mojego nosa. Co prawda nie raz stosowałam ten atak podczas skoków ale Chuu nigdy tego nie robił. Zawsze wydawał się być speszony. Mało kiedy kogoś krzywdził. To ja likwidowałam napastników.
- Masz zapłatę?- rzucił od niechcenia wpatrując się we mnie z obrzydzeniem.
Nie zdążyłam zaprzeczyć, bo poraz kolejny mnie uderzył. Wie, że nie mam im jak zapłacić. Chce mnie zgnębić zanim mnie wykończy. Tym razem przysunął broń do mojej skroni i złapał mnie za włosy. Moje ręce były wolne, ale cóż mi z tego? Opadają bezwładnie odmawiając mi posłuszeństwa. Sama nie wiem czy to z powodu alkoholu władającego moim otempiałym umysłem czy strachu który w jednej chwili wstrząsnął moim ciałem. Zaczynam rechotać jak pomylona. Motam się w uścisku mojego oprawcy.

Co się ze mną dzieje?

To strach tak działa? Czy już kompletnie odchodzę od zmysłów? Tak ma wyglądać mój koniec? Z obłędu wyrywa mnie cios w brzuch. W bólu wyginam się w łuk. Chuu jeszcze coś mówi. Widzę jak rusza ustami ale go nie słyszę. Nagle do moich uszu dochodzi pojedynczy dźwięk. Najstraszniejszy jaki kiedykolwiek słyszałam. To brzęk ładowanej broni. Nigdy nie pomyślałabym, że dźwięk który towarzyszył mi na codzień będzie zwiastował moją śmierć. Mój koniec to tylko kwestia czasu. Sekund, może minut.
Zaczynam się dusić.
Uścisk Chuu staje się mocniejszy a ja czuję, że zaczynam odzyskiwać świadomość. Nie teraz, błagam. Zaczynam myśleć racjonalnie. Uświadamiam sobie, że zaraz usłyszą wystrzał i odejdę w nieznane. Mój oddech przyśpiesza a strach przeradza się w przerażenie. Serce chce wyskoczyć mi z piersi. Zaczynam odczuwać silny ból. Łokieć Chuuego wbija się w mój brzuch. Zaczynam krzyczeć. To odruch którego doświadczam poraz pierwszy w życiu. Tym razem to Chuu się uśmiecha. Zupełnie jak gdyby moje cierpienie sprawiało mu radość. Z kim ja żyłam? Człowiek który jako jedyny w jakiś sposób mnie wspierał, teraz chce mnie wykończyć. Po moim policzku spływa pojedyncza łza. Nigdy w życiu bym nie pomyślała, że będę płakać. Myślałam, że twardo stompam po ziemi. Człowiek w chwili sądu, dowiaduje się o sobie wielu rzeczy...wielu przykrych rzeczy. Przez całe życie krzywdziłam niewinnych ludzi. Oto moja nagroda.

Słyszę pohukiwanie sowy. Tej samej która zwiastowała moją zgubę. Czy jej wołanie to jedyny przyjemny dla ucha dźwięk jaki dzisiaj usłyszę?

Nie widzę jego dłoni ale czuje, że puszcza spust. To intuicja zabójcy. Słyszę strzał, jednak nie czuję bólu. Podnoszę wzrok na mojego partnera. Widzę jak życie opuszcza jego oczy.

Chwila...

Co się właśnie stało?

Szeroko otwieram oczy. Nie rozumiem tego co się dzieje. Na śnieżnobiałej koszuli Chuuego rozkwita czerwona plama. Czuje jak uścisk jego dłoni się luzuje. Opadam wypłowiała na ziemię. Wpatruję się w zwłoki chłopaka który jeszcze chwilę temu chciał pozbawić mnie życia. Gwałtownie podnoszę głowę i widzę, że za plecami klęczącego chłopaka stoi postać. W mroku błyszczą jego złote oczy.
- Grzeszniku Chuu Toboso! Przybywam po twoją duszę!
Ten głos z pewnością należy do mojego wybawcy. Chłopaka, który dzierży dwie spluwy. Bałam się na niego spojrzeć. Moje ciało przeszył dreszcz. Poczułam na sobie jego ostre spojrzenie. Mimowolnie spojrzałam w jego kierunku. Nasze oczy się spotkały. Jego zimne i bezlitosne spojrzenie świdrowało moją duszę o której posiadaniu do tej pory nie wiedziałam. Podszedł do mnie a księżyc oświetlił jego twarz. Chłopak wyglądający tak poważnie miał rysy dziecka. To spojrzenie nie pasowało do tak delikatnej twarzy. Jego włosy były kompletnie czarne z wyjątkiem prawej strony, która była pokryta białymi paskami. To dziwne znamię sprawiało, że zaczęłam odczuwać respekt do nieznajomego. Chłopak uklęknął przede mną i delikatnie się uśmiechnął. Mimo jego wyrazu twarzy spojrzenie wciąż pozostawało chłodne. Nieznajomy przedstawił się imieniem Śmierci.

Syn Śmierci | Soul EaterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz