Wiosna

2.9K 119 144
                                    

Przed wami prawie 8000 słów.

Teraz - zadowoleni z życia i wariacko w sobie zakochani trzydziestolatkowie, znający wszystkie swoje sekrety. Kiedyś - nieznani sobie w normalnym życiu, kochający się pod maskami dwudziestolatkowie, którym potencjalnie odebrano szansę na szczęśliwy związek, zmuszając ich do czegoś, czego nie chcieli i przed czym bronili się w każdy możliwy sposób, co i tak im się nie udało.

- Wyglądałaś wtedy fatalnie. - wytknął blondyn swojej żonie, kiedy jak co roku oglądali swoje zdjęcia ślubne sprzed dekady.

Adrien trafił na zdjęcie, na którym Marinette niechętnie szła do ołtarza, prowadzona przez swojego ojca. Jej głowa była spuszczona, wyglądała na całkowicie załamaną, co poniekąd było prawdą. W tamtym momencie marzyła tylko o tym, żeby pewien bohater w czarnym stroju ją przed tym wszystkim uratował.

- Ty też nie wyglądałeś na szczęśliwego. - mruknęła kobieta.

Marinette wskazała na zdjęcie z wesela, na którym jej mąż, siedząc obok niej przy stole, głowę miał podpartą o pięść i patrzył gdzieś w dal nieobecnym wzrokiem. W tamtej tragicznej dla niego chwili mężczyzna jedynym, o kim potrafił myśleć, to o jego wieloletniej partnerce i ukochanej, wyciągającej go z tego bagna przy pomocy swojego yo-yo, ciasno oplecionego wokół jego klatki piersiowej.

Dla obojga nie był to najszczęśliwszy dzień w ich dotychczasowym życiu. To właśnie dekadę temu, myśleli, że wszystko legło w gruzach. I gdyby nie pewna wpadka, byłoby tak nadal. Na ich szczęście niedługo po tym feralnym ślubie wszystko zaczęło się układać. Niestety swoje szczęście przypłacili utratą kogoś bardzo im bliskiego.

Czteroletnia, ciemnowłosa dziewczynka o imieniu Emma wdrapała się na kolana mężczyzny, mocno się do niego przytulając, a blondwłosy, dziewięciolatek, któremu zgodnie nadali imię Louis, usiadł między rodzicami.

Było już po dwudziestej trzeciej, dlatego małżeństwo było zdziwione widokiem swoich pociech, które już od kilku godzin powinny smacznie sobie spać.

Dzieci były ubrane w piżamy wzorowane na dawnych bohaterach, którzy dziesięć lat temu odeszli. Dziewczynka była ubrana w czerwony komplet nakrapiany dużymi, czarnymi grochami, a u chłopca wszystko było w czerni i zieleni.

- A wy dlaczego jeszcze nie śpicie? - zapytał Adrien.

- Pod moim uskiem jest potful. - rzekła dziewczynka, kalecząc kilka słów.

- Mam się nim zająć? - zaproponował Agreste.

- Mhm. - mruknęła sennie.

- W takim razie idziemy pokonać tego potwora, Księżniczko. - oznajmił hardo, biorąc małą na ręce.

Adrien pokierował się do pokoju dzieci, a Marinette została z Louisem w salonie. Kobieta zamknęła album, trzymany na kolanach i odłożyła go na szklany blat stolika, po czym przeniosła swoje fiołkowe oczy pełne matczynej miłości na oczy swojego pierworodnego, które po niej odziedziczył.

- Ty też powinieneś iść spać, synku. - rzekła z troską, odgarniając bujną grzywkę z czoła dziewięciolatka.

Chłopiec pokierował się w ślady ojca i poszedł do pokoju, który dzielił z młodszą siostrą.

Kobieta odprowadziła go wzrokiem na sam szczyt schodów, po czym zaczęła sprzątać niewielki bałagan.

🌷🌷🌷

Kwiecień, dziesięć lat wcześniej...

Miasto miłości na wiosnę było niezwykle urocze i jeszcze piękniejsze niż w pozostałe pory roku. A przynajmniej tak to odczuwała Marinette. Drzewa, podobnie jak trawniki, powoli się zazieleniały, a gdzieniegdzie dało się dostrzec pierwsze kwiaty, które łapały swoimi delikatnymi płatkami promienie dziennej gwiazdy. Mniszki były jak miniaturowe Słońca, które swoim przepięknym, intensywnie żółtym kolorem, rozświetlały jeszcze ciemne i ponure części parków. Drobniutkie przebiśniegi były niczym gwiazdy na nocnym niebie; białe punkciki tworzyły jedyne w swoim rodzaju konstelacje na burym i nijakim trawniku.

Cztery Pory Roku ||Miraculous||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz