Lone

1K 186 56
                                    

Gdy byłam dzieckiem, tata powtarzał mi jedno słowo przed wyjazdem: pamiętaj. Wskazywał palcem na moją lewą pierś i całował w czoło. A potem zniknął. Na kilka tygodni, miesięcy, lat. Na zawsze. Ale ja dotrzymałam złożonej obietnicy. 

Każdemu opowiadałam inną historię i każda miała w sobie cząstkę prawdy. W ten sposób mogłam go pamiętać takim, jakim był. 

Mój tata był muzykiem. Śpiewał dla mnie przed snem i w ciągu dnia. Kochał muzykę samą w sobie. Każdy przejaw, dlatego tworzył. Narzekanie mamy nazywał muzyką. Nawet zrzędzenie babci i rzępolenie starego samochodu. A moje opowieści zwał muzyką dla swoich uszu.

Mój tata był poetą i pisarzem. W krasomówstwie też nie skąpił. Opowiadał najlepsze bajki, tworzył najlepsze historie. Krzywił się, kiedy niepoprawnie mówiłam i pilnował, bym czytała. Dla niego zawsze coś było napisane, a nie pisało.

Mój tata był kosmonautą. Codziennie przemierzał kosmos i pokazywał mi najpiękniejsze gwiazdozbiory. Aż w końcu zgubił się we Wszechświecie, choć z pewnością powtarzałby, że odnalazł właściwą drogę poprzez zostawienie tej. A nazywała się życie.

Tylko ja znałam prawdę, bo czułam, że nikt nie zasługuje, by ją poznać. Tata był żołnierzem i dla wolności innych poświęcił swoje życie. Może wtedy nie wiedział, że poświęca całą rodzinę, bo gdy umarł, zgasło nasze Słońce. I dla mnie wszystkie gwiazdozbiory.

— Loni, słuchasz mnie? — rozmyślenia przerwał mój brat. Był starszy o trzy lata, a zachowywał się jak pięciolatek. Na dodatek pięciolatek wielkości niedźwiedzia. Szerokością też mu dorównywał, ale nigdy nie docinałam mu z powodu wagi, bo wyglądałam podobnie. To pewnie wina genów.

— Nie, przestałam na „No nie uwierzysz, co ta laska dzisiaj odwaliła" — odpowiedziałam z przepraszającym uśmiechem. Rozłożony na moim łóżku grizzly przypominający pluszaka z depresją i kacem westchnął głośno, co bardziej przypominało jęk niż ryk.

Zaczął od nowa opowieść. Tym razem nie włożył w nią już tyle emocji, ale to jedynie pozwoliło na lepsze rozumienie słów. Prawie codziennie wchodził do mojego pokoju bez pukania i zwierzał się jak przyjaciółce. Kończyło się zazwyczaj na zamawianiu pizzy lub graniu na konsoli. W szczególnie ciężkie dni wychodził z impetem, trzaskając drzwiami i nie odzywał się przez pół dnia, a ja próbowałam rozgryźć, co zrobiłam nie tak. Czasem zastanawiałam się, czy ma prawdziwych przyjaciół. Nie zawsze kumple przychodzący pograć w Fifę czy cokolwiek innego, w co w wieku dwudziestu kilku lat się gra, mogli go wysłuchać. Przez tę niepewność cierpiałam męki i wysłuchiwałam jego żalów na temat dziewczyn. Nie odzywałam się, nie daj Boże! Ostatnim razem, słysząc mój komentarz czy radę obraził się na całe dwa dni (i nie zrobił mi śniadania).

Czasami wspominał tatę, też za nim tęsknił. Jednak on nie był z nim tak blisko jak ja. Zawsze lepiej dogadywał się z mamą. Synek mamusi i córka tatusia — jak powtarzała babcia.

— Loni. Wszystko w porządku? — Uniósł się do pozycji siedzącej i oparł o ścianę, patrząc na mnie z troską. Wiedział o moich problemach i na pewno domyślał się, jak brzmi odpowiedź.

Był jeden szczegół, o którym nie wspomniałam — rzadko mówił o tacie, bo za każdym razem, gdy to robił, musiał mnie uspokajać. Nie było dnia, kiedy bym o nim nie myślała i żadnej nocy bez koszmarów. Można powiedzieć, że terapie nie pomagały, jakbym tego chciała, jednak bez nich pewnie już szukałabym drogi w kosmosie, na którą zszedł tata.

Skierowałam wzrok na brata i uśmiechnęłam się uspokajająco, jednocześnie przekazując: nigdy nie jest.

— Dobra, koniec o mnie. Pogadajmy o tobie — zarządził, wyszczerzając krzywe zęby. — Masz jakiegoś chłopaka na oku?
Wywróciłam oczami. Jego jedynym tematem było randkowanie, jak widać.

— Nie mam, a nawet gdybym miała, to bym ci nie powiedziała — odparłam, głaskając płatek kwiatka stojącego na biurku.

— Czemu? Ej, Lone... przecież mi możesz wszystko powiedzieć.

Bractwo Żółtych SercOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz