ᴡʜᴇʀᴇ ᴀᴍ ɪ?

192 16 1
                                    


    ᴀᴜᴛᴏʀ: xoiyax
ᴅᴀᴛᴀ: 170210
ɢᴀᴛᴜɴᴇᴋ: ꜰʟᴜꜰꜰ

  W moim sercu wyrósł ciernisty krzak, wyhodowany przez niedelikatność pielęgnującego go ogrodnika, który postanowił wbić w nie zatruty cierń i zostawić na wieczne stracenie

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

  W moim sercu wyrósł ciernisty krzak, wyhodowany przez niedelikatność pielęgnującego go ogrodnika, który postanowił wbić w nie zatruty cierń i zostawić na wieczne stracenie. To Park Chanyeol był ogrodnikiem. Cierniem był jego dotyk.Dotknął mnie niejeden raz.W ten sposób, którego chciałem, jedynie nieliczne razy.Każdy pamiętam równie słodko i intensywnie. Każdy był tak bardzo intymny...Kiedy pozwalał mi się rozpływać w swoich ramionach, czułem się jakbym był właśnie tam gdzie powinienem. Jego uzdrowicielskie ręce potrafiły ukoić każdy mój smutek, zabić każdą moją wątpliwość. Jego usta ociekały cukrem, kiedy szeptał do moich uszu tylko to co chciałem słyszeć.Nigdy jednak nie wyznał, że mnie kocha. A ja? Ja z pewnością go kochałem. Był moją pierwszą myślą, kiedy budziłem się rano i ostatnią, kiedy zasypiałem, zmorzony trudami codzienności. Jego obraz towarzyszył mi w trudnych chwilach, gdy byłem na skraju załamania, jak i wtedy, kiedy śmiałem się w niebogłosy. Chociaż zwykle to on był sprawcą mojego uśmiechu. Był moim rycerzem na białym koniu, wyśnioną ropuchą, którą pocałowałem, by mogła zmienić się w księcia. Jednocześnie był też rozmytym pragnieniem, celem, którego nie mogłem osiągnąć. Był zbyt idealny, bym przywiązał go do siebie. Nie miałem do zaoferowania niczego, oprócz samego siebie - z sercem i duszą. Ale to było za mało. EXO zdobywało rekordy popularności, nie mieliśmy czasu na randki, nie mieliśmy siły na wyjścia. Ale gdy nasze życia przystopują, gdy znajdziemy dla siebie czas... Wiedziałem, że wtedy Park Chanyeol znajdzie kobietę swojego życia, która da mu kochający dom i dzieci. Obie te słodkie wizje, dla mnie były nieosiągalne do stworzenia, więc wiedziałem, że nieważne jakbym go kochał - musiałem pozwolić mu odejść. Albo po prostu niczego nie zaczynać.Byłem zagubiony w skomplikowanym labiryncie - gdzieś między uczuciami a rozsądkiem, między sercem a rozumem. Nie wiedziałem nawet co nas łączy, a mimo, że ten mężczyzna znał każdy skrawek mojego ciała, a każda moja myśl dotyczyła jego - bałem się zapytać. Nie chciałem go stracić. To chyba był mój największy strach.To wszystko sprawiło, że nie tylko zagubiłem się w samym sobie, ale również w plątaninie seulskich ulic - nie za bardzo myśląc dokąd zmierzam. Czułem się przytłoczony, kiedy szedłem ścieżką, której nigdy wcześniej nie widziałem. Było podejrzanie szaro i brudno, a mijający mnie ludzie nie wyglądali zbyt przyjemnie. Sprawdziłem telefon w celu włączenia jakiejś mapy, czy czegoś, co mogłoby mnie zaprowadzić w bardziej przyjazne okolice, jednak zanim zdążyłem to zrobić, usłyszałem głośny krzyk:

 - TO BYUN BAEKHYUN LUDZIE!

 Wcześniej niewidoczni, zagubieni w szarych murach kamienic ludzie, zaczęli obchodzić mnie z każdej strony. Zapanowała okropna wrzawa, a ja oprócz rozemocjonowanych krzyków, słyszałem też bicie mojego serca. Szaleńcze bicie.

 – Zdjęcie.

 – Autograf.

 – Excuse me, photo, please!

 – Podpiszesz, oppa?

 Nie mogłem tego wytrzymać. Nie potrafiłem. Zauważając wolną przestrzeń, wepchnąłem się w nią, biegnąc przed siebie jak najszybciej. Uciekałem, a po moich policzkach spływały łzy paniki. Na szczęście miałem cholernie dobrą kondycję, a mimo to nigdy wcześniej nie paliły mnie płuca tak bardzo, jak wtedy, kiedy głośno dysząc wpadłem do jakiegoś baru, w którym natychmiastowo zamknąłem się w jednej z toalet. Zapach stęchlizny, który wydobywał się z każdego kąta tego lokalu, nie był przyjemny, ale przynajmniej nie towarzyszyły mu głosy namolnych fanów, więc potrafiłem to znieść. Ręką otarłem łzy, które zdążyły wypłynąć spod moich powiek, po czym wyjąłem telefon i z lekkim zawahaniem wybrałem kontakt zajmujący zaszczytne pierwsze miejsce w "ulubionych". Dziękowałem Bogu, za to, że był tu zasięg. Odczekałem kilka sygnałów, nim słuchawka została podniesiona. 

– Halo, Baekhyun? Gdzie ty się podziewasz? – zapytał ostro głos po drugiej stronie słuchawki.

 Po jego tonie wiedziałem jak bardzo jest spanikowany. Wbrew pozorom nie był zły. Raczej po prostu przejęty. Kiedy się denerwował, mówił całkowicie inaczej.

 – Ja... Zgubiłem się. – mruknąłem w odpowiedzi, powstrzymując się od głośnego podciągnięcia nosem. Jednocześnie oparłem się delikatnie o niestabilną ścianę toalety.

 – Psiamać, Baekhyun, jak to, zgubiłeś? Gdzie jesteś?! - zapytał natychmiast, wylewając z siebie te słowa, jedno po drugim, jak z karabinu.

 Stresował się. Głos nieco mu drżał. Zmarszczyłem czoło próbując przywołać sobie szczegóły mojej lokalizacji.

 – W barze. W łazience. Nie wiem jak się nazywa ten bar, coś chyba na literę "C". Jest okropny, Channie, zabierz mnie stąd. Błagam. Tylko...

 – Zaraz będę. – uciął Park, kończąc połączenie.

 Pozostało mi jedynie czekać. Usiadłem więc na zamkniętym klozecie, zakładając nogę na nogę i wystukując piętą nieregularny rytm o brudną posadzkę. Po parunastu minutach, usłyszałem delikatne pukanie i równie delikatny szept:

 - Baekhyun? - zapytał, a moje serce zrobiło fikołka i podskoczyło do gardła.

 Ze szczęścia miałem ochotę znów się rozkleić. I właśnie to zrobiłem, tuż po otwarciu rozklekotanego zamka. Pozwalając łzom spływać w dół mojej twarzy, wtuliłem się w ciało Parka. Był taki ciepły... Dawał mi poczucie bezpieczeństwa samą swoją obecnością, a kiedy gładził moje włosy, szepcząc, że już wszystko w porządku, moje serce rozkosznie ścisnęło się w piersi. Miałem wrażenie, że ono także rozdrabnia się nad dobrem mężczyzny.

 - Dziękuję... - wymamrotałem po dłuższej chwili, odsuwając się od niego na krok.

 Chanyeol pokiwał głową i wskazał bym poszedł za nim, na zewnątrz, na świeże powietrze od którego obecności nikomu nie chciało się wymiotować. Podprowadził mnie do białego jednośladu i wskazał kask tego samego koloru. Zdziwiłem się. Odkąd jeździł takimi rzeczami? Nigdy wcześniej go takiego nie widziałem...

 - Skąd masz ten... motor?

 - Skuter. - poprawił mnie i uśmiechnął się delikatnie -Pożyczyłem sobie. Stał na parkingu taki samotny z kluczykami w stacyjce...

 - Nie jesteś złodziejem. - upomniałem go, chcąc wierzyć jego każdemu słowu, ale będąc pewnym, że to nie kryminalista, nawet pod najdrobniejszym względem.

 - Masz rację. Nie jestem. Kupiłem go. Podoba ci się? - spytał, zapinając swoją ochronę i regulując ją pod szyją, co przypomniało mi o tym, że także powinienem swoją założyć.

 - Pewnie pędziłeś jak wariat. - Klepnąłem dłonią siedzenie pojazdu i skrzywiłem się nieznacznie, czując, że zrobiłem to za mocno jak na siebie. Ręka mnie zapiekła. Delikatnie, bo delikatnie, ale zawsze.

 - Wszystko dla mojej księżniczki. - mruknął teatralnie, a ja wiedziałem, że nie jest poważny.

Nienawidziłem tego zwrotu, ale im częściej o tym wspominałem, tym więcej razy wchodził w nawyk ludziom mnie otaczającym.

 - Oh, jaki rycerzyk. Z wosku? - zapytałem, wystawiając język i zajmując wygodnie tylne siedzisko. Kiedy wystartowaliśmy, musiałem się czegoś złapać. Miałem ochotę przykleić się do pleców Chanyeola, jak w romantycznych filmach, tylko, że niestety otoczeni byliśmy fanami. Położyłem więc jedynie nieśmało ręce na jego bokach. Boże, dalej mnie to onieśmielało. Nie byłem przyzwyczajony do jego bliskości w publice, a kiedy była ona tak bliska, miałem wrażenie, że każde zakończenie mojego nerwu płonie żywym ogniem. Jeśli on nie był przynajmniej synem jakiegoś bóstwa, to nie wiem, kto zdołał wydać na świat aż tak cudne stworzenie.Bezpiecznie dowiózł mnie do naszego lokum, przepuszczając mnie subtelnie w przejściu.O jego cudowności przekonałem się jednak dopiero za drzwiami zamkniętego mieszkania, gdzie odkrywaliśmy razem nieznane.Dotykał mnie tam gdzie wcześniej nikt nigdy.Całował mnie jak nigdy wcześniej.Stał się dla mnie całym światem, a nawet scalił nasze dwa światy w jedno.I wtedy już wiedziałem, że w moim sercu wcale nie wyrosły zapuszczone ciernie, a krzak pięknych, czerwonych róż. Ich płatki odpadały swobodnie, spadając do mojego podbrzusza, w którym tańczyły z każdym kolejnym dotykiem czy ruchem. Nie wiedziałem czy nasz związek ma przyszłość, czy kiedykolwiek podzielimy się nim ze światem. Byłem jednak pewien, że jestem we właściwym miejscu, w ramionach odpowiedniego człowieka.To nie był zwykły seks. To były przeprosiny. Za to co było, co jest i co będzie.  

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 01, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

memories | pcy + bbhWhere stories live. Discover now