Część I

44 7 2
                                    

Biegł ile sił w nogach. Ledwo był w stanie oddychać. Płuca paliły jak wrzucone w ogień. Nie zamierzał się jednak poddawać. Wiedział, że jedyne co może Go uratować przed najgorszym to ucieczka. Wiedział, że za Nim podążają. Co chwila odwracał głowę przez ramię, aby upewnić się, czy zostawił ich z tyłu. Zgubił pościg dwie ulice temu. Do celu pozostało już tylko trzy. Wtedy choć na chwilę mógłby być bezpieczny. Skręcił w jedną z bocznych uliczek. Zamierzał skrócić drogę. Już prawie mu się udało, gdy nagle przednim znikąd pojawiła się pięść. Poczuł ostry ból rozlewający się na całą twarz. Upadł na plecy, trzymając się zakrwawionego nosa. Wiedział, że jest złamany. To nie był pierwszy raz, szybko więc nastawił nos wywołując jeszcze większy ból. Nagle czyjeś ręce złapały Go pod pachami, podniosły do góry i rzuciły na ścianę jednego z budynków. Tyłem głowy uderzył w twardą cegłę. Teraz nie wiedział już co boli bardziej, nos czy głowa. Na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami, gdy tylko mroczki ustąpiły ujrzał twarze swoich oprawców. Na nieszczęście obaj oprawcy mieli tą samą twarz. Dwa razy więksi, trzy razy silniejsi, o masywnej budowie ciała. Mieli czarne oczy, wydatne podbródki i kości policzkowe. Czarne, krótko obcięte włosy. Mikołaj i Aleks — synowie najbogatszego przedsiębiorcy w mieście. Byli bezczelni i uwielbiali znęcać się nad młodszymi i słabszymi. Z racji wpływowego rodzica nawet dyrektor szkoły nie mógł im nic zrobić. Dla świętego spokoju jednak dręczyli swe ofiary poza terenem szkoły. Ich ulubioną ofiarą był Michał. Trzy lata młodszy od nich chłopak z sierocińca. Michał był dorodnej budowy, niski nawet jak na swoje 15 lat, bez rozwiniętej muskulatury. Patrząc na braci bliźniaków, gdy jeden z nich przyciskał Go właśnie do ściany wiedział już co nastąpi.
- Myślałeś, że możesz nam uciec, szczurze? - nieco wyższy głos jakby zatrzymał się w połowie mutacji, należał do Mikołaja. Aleks rzadko się odzywał, był raczej tym, który woli czyny niż słowa.
- Niewiele mi już brakowało. - Michał odpowiedział drżącym ze strachu głosem, bardziej do siebie niż do Nich.
- Słyszałeś to Ali? Ten szczyl Nam pyskuje. - obaj zaśmiali się.
Michał poczuł tępy ból w brzuchu. To pięść Aleksa wbiła się w trzewia. Zacisnął wargi, aby nie krzyknąć.
- Mój brat ma rację. Nie pyskuj Nam.
Mikołaj wziął zamach i cisnął Michałem o ziemię trzy metry w głąb uliczki. Ledwo mógł złapać oddech po uderzeniu w bruk. Nie zdążył nawet podnieść się na rękach, gdy oprawcy pojawili się przy nim. Na przemian kopali po kroczu, brzuchu, plecach powodując okropny ból, którego nie wytrzymywał. Łzy ciekły mu po policzkach. Gdy chciał się zasłonić lub wydał z siebie krzyk rozpaczy przerywali, jeden wykręcał mu ręce, a drugi bił pięściami po twarzy do czasu, aż pojawiła się krew. Nagle do ich uszu dotarły dźwięk rozmowy.
- Komendant nie będzie zachwycony,
- Wiem, ale co ja mam mu poradzić?
Mikołaj i Aleks spojrzeli po sobie i szybko podnieśli Michała z ziemi po czym Mikołaj obrócił Go twarzą do siebie, aby zbliżający się patrol policji nie zauważył ran chłopaka. Gdy Go obejmował ściskał tak mocno, że każda świerza rana, każdy siniak bolały dwa razy mocniej przyprawiając o drgawki. Patrol znajdował się już na wysokości uliczki i Mikołaj zaczął pocieszać Michała:
- Już dobrze. Nie ma się czego bać. Uciekli. Nic Ci nie grozi. Nie musisz płakać.
- Co tu się dzieje? - policjanci zbliżyli się do Nich.
Mikołaj szepnął do ucha Michała:
- Piśnij słowo, a złamię Ci rękę. - i zwrócił się do stróżów prawa. - Tego malca chciało pobić takich dwóch, ale razem z bratem ich przegoniliśmy.
- To bardzo miło z Waszej strony.
- Odprowadzimy Go zaraz do domu. To nasz mały kolega. Wiemy gdzie mieszka.
- Naprawdę dobre z Was dzieciaki. Gdyby wszyscy tacy byli świat byłby lepszym miejscem. - Po czym odeszli.
Michał został uwolniony z uścisku.
- Masz szczęście. Niedługo znów Cię dopadniemy. - Bardzo z siebie zadowoleni poszli w swoją stronę.
Michał leżał jeszcze trochę na zimnym bruku zalewając się łzami bólu i wściekłości. Krwawił z ust, nosa, ran na rękach, nogach i tułowiu. W końcu opanował się i wstał. Idąc często musiał zatrzymywać się, aby chwilę odpocząć. Każda komórka ciała bolała coraz bardziej. Czuł się słaby. Nie tylko psychicznie, ale przede wszystkim fizycznie. Zastanawiał się czy nie ma wewnętrznego krwotoku. Choć do sierocińca miał raptem dwie ulice, dotarcie tam zajęło mu ponad godzinę. Sam budynek był już stary. Wybudowany w 1920 roku, przetrwał II Wojnę Światową. Od dawna jest już pod opieką konserwatora zabytków. Drzwi skrzypiały podobnie jak deski. Na strychu stało pełno pudeł i skrzyń nieotwieranych od dawna. Parter i pierwsze piętro zajmowały łóżka dla 20 dzieci. Po trzy, cztery łóżka w pokojach. Nie było to jednak miejsce, o którym można by powiedzieć dom. Z całą pewnością nie mógł tak powiedzieć, a tym bardziej pomyśleć Michał. Dyrektor sierocińca uwzięła się na Niego. Nie dość, że obrywał w szkole, to Dyrektor wyżywała się na chłopaku jeszcze w sierocińcu. Gdy tylko trochę wypiła i Michał znalazł się w pobliżu musiał się przygotować na surową karę tylko dlatego, że był. Otworzył drzwi wejściowe, a Ona czekała już na Niego. Wyraźnie było czuć od Niej zapach alkoholu.
- Gdzieś Ty był! Znów się biłeś! Znów z tymi biednymi chłopcami!? - zawsze uważała, że to wina Michała. Tak jakby to On prowokował bójki i należało Go ukarać.
Michał chciał powiedzieć, że to nie Jego wina, że nic nie zrobił. Nie zdążył jednak:
— DO MOJEGO GABINETU — krzyk był tak wysoki, że trochę przypominał pisk.
Nie miał wyjścia, musiał iść. Wiedział co się wydarzy, a jednak było mu już wszystko jedno. Gabinet znajdował się za drzwiami, na których widniała tabliczka „Dyrektor Beata Zagadło". Gdy tam wszedł od razu położył tułów na blacie biurka, a kolejny oprawca zamknął drzwi.
— Skoro do tej pory nie działały wcześniejsze metody spróbujemy czegoś innego. Ściągaj spodnie!
Michał niechętnie wykonał polecenie, a Dyrektor zabrała z pobliskiego wieszaka skórzany pas. Podeszła do chłopaka i z całej siły przyłożyła pasem na gołą skórę. Z gardła wydobył się mu głos przepełniony rozpaczą. Takiego bólu jeszcze nie czuł. To jednak tylko zachęciło dyrektorkę. Uderzała coraz mocniej i szybciej.
- AAAAAAA!!! PROSZĘ NIE!!! - pas wrzynał się skórę.
- Będziesz... - uderzenie - się... - uderzenie - bić?
- NIE BĘDĘ. OBIECUJĘ, NIE BĘDĘ.
Dopiero po tych słowach przestała. Jednak skóra już krwawiła i pulsowała. Znów płakał, ale to nie wzruszało kata. Musiał się ubrać i wyjść. Czuł jak spodnie robią się mokre i lepkie od krwi. Wszedł na schody, ale nie skierował się do swojego pokoju tylko do jedynego miejsca, gdzie nikt Go nie dręczył. Zamierzał schować się na strychu. Będąc na schodach minął Milenę. Była to dziewczyna, która również Go dręczyła. Kiedyś zabrała wszystkie Jego ubrania, nagiego wyprowadziła do ogrodu i przywiązała do drzewa przy pomocy Bliźniaków. Na szczęście było lato, choć tego dnia rozpętała się burza. Przez dwie godziny przebywał na dworze, na deszczu. Po powrocie do środka zachorował na zapalenie płuc. Żałował, że nie pozwolili mu wtedy umrzeć. Innego razu Milena udając, że jest Jej przykro za to, że była taka niemiła, upoiła Michała alkoholem i wywiozła za miasto, gdzie Go zostawiła. Przez dwa dni Michała szukała policja, a gdy wrócił do sierocińca zajęła się Nim Dyrektor. Tym razem jednak Milena nic nie zrobiła. Jak gdyby stwierdziła, że wygląda tak żałośnie jak nigdy dotąd i można mu chociaż raz dopuścić. Wszedł na strych i schował się w swoim ulubionym miejscu, w kącie między dwoma drewnianymi skrzyniami. Nie mógł siedzieć więc klęczał. Schował ręce w dłoniach. Chciał się znów rozpłakać, ale nie mógł. Był bardziej wściekły niż obolały. Zły był na siebie. Denerwowało Go, że wszyscy robią z Nim to co chcą. Chciał się odpłacić im wszystkim. W ciszy niemal słyszał jak  w środku coś pęka. Dziś przekroczyli granicę i chciał, aby za to cierpieli. Dziwny dźwięk dobiegł Jego uszu. Przypominało to bębnienie, ale dźwięk był znacznie wyższy. Mimo, że stłumiony był dobrze słyszalny. Choć każda komórka krzyczała z bólu — wstał. Potykając się i słaniając na nogach poszedł w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Na większym pudle leżało mniejsze, prostokątne, drewniane. Drżącą ręką sięgnął po nie, jednak z wycięczenia nie mógł utrzymać pudełka. Wypadło mu z ręki na podłogę. Sam również upadł. Resztkami sił otworzył pudło i znalazł w nim maskę. Bez ust, bez jakiegokolwiek wyrazu, bez wycięcia na oczy. Była to gładka powierzchnia wykonana z drzewa lub kamienia,  Michał nie był w stanie ocenić. Wiedział, że za chwilę straci przytomność, być może już na zawsze. Wziął maskę w rękę i założył. Chciał umrzeć jako ktoś inny. Gdy maska dotknęła twarzy pomieszczenie zalało niezwykle jasne światło. W jego blasku wszystko traciło swoje kształty. Jednak ciało Michała napełniała dziwna energia. Tracił pomału przytomność. Zamknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć w niebyt.

AbaddonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz