Część III

34 4 0
                                    

Była noc. Księżyc w pełni zalewał pomieszczenie swym bladym światłem. Do czterech kolumn, naprzeciwko siebie przywiązane były cztery osoby. Nikt nie wykorzystał jednak liny czy łańcucha. Ich nadgarstki zatopione były w kolumnach. Po północnej stronie uwięziony został Mikołaj, a naprzeciw niego Aleks. Po wschodniej stronie ze strachu trzęsła się Milena. Zachodnią kolumnę zajmowała Dyrektorka. Wszyscy byli zakneblowani. Ich stłumione głosy nie odbijały się echem w pustym pomieszczeniu. Znajdowali się na planie koła. Wodzili po sobie wzrokiem pełnym przerażenia. Nikt z nich nie rozumiał dlaczego się tu znalazł. Mikołaj, Aleks i Milena jeszcze dwadzieścia minut temu byli na imprezie. Następnie znaleźli się tutaj, pamiętając tylko, że na ramieniu poczuli czyjś dotyk. Dyrektor po pożarze sierocińca piła w obskurnym barze. Też poczuła dotyk na ramieniu i znalazła się tutaj. W oddali usłyszeli stukot pantofli o kamienną posadzkę. Ku nim zbliżała się wysoka postać, ubrana w elegancki, niebieski garnitur i czerwony krawat. Gdy wszedł w snop światła ukazała się jego twarz. Patrzyli na nią z niedowierzaniem. Poznali ją i widzieli te czarne, jakby pochłaniające światło oczy. Ten widok napawał ich strachem. Abaddon widząc to uśmiechał się tylko pod nosem. Podszedł bliżej i stanął pośrodku, między Nimi.
— Witajcie w świątyni Temple Church. Dokładnie w Round Church. I tak jesteśmy w Londynie. Gdyby nie fakt, że nie możecie mówić zapewne zapytalibyście dlaczego wysłanie tu. Śpieszę z wyjaśnieniem. Potrzebuje uświęconej ziemi i dodatkowo miejsca, gdzie będziecie mogli widzieć się nawzajem. Tak dla kaprysu. — Głos, który kiedyś należał do Michała odbijał się echem od kamiennych ścian świątyni. — Widzę Wasze zdziwione miny, niemal czuję Wasz strach. Wybaczcie nie przedstawiłem się. Jestem Abaddon i jestem aniołem. Przejąłem ciało chłopaka, którego znaliście. Mało tego, byliście dla Niego bardzo niedobrzy. Cóż dobiliśmy małego targu. Wiecie, że on nie żyje? To co zafundowali mu cudni bracia i Pani Dyrektor przekroczyło granicę. Doznał rozległych obrażeń wewnętrznych. Umierał w cierpieniu na strychu sierocińca, ale trafił na Mnie. Umowa, którą zawarliśmy dotyczyła Was. W zamian za moją wolność, Wy będziecie cierpieć. — Szeroki uśmiech zagościł na twarzy Abaddona, jednak szybko zniknął. — Tak więc proponuję zaczynać, przez moją wizytę w banku krwi straciliśmy trochę czasu. Gwarantuję, że nikt Was nie usłyszy.
Abaddon wyciągnął rękę i w ziemi pojawiło się płytkie zagłębienie. Swymi brzegami dotykało kolumn.
— Od kogo by tu zacząć. Hmm... Może od Ciebie. — palcem wskazał Mikołaja.
Poszedł do Niego i zdjął knebel.
— To Ty byłeś tym wyszczekanym?
— Co chcesz zrobić? — Głos Mikołaja wypełniał strach.
— Już mówiłem, ból. Nie mogę się doczekać. — Abaddon zaśmiał się obłąkańczym śmiechem.
Palcem wskazującym dotknął ciała Mikołaja i rozległ się cichy, lekko zduszony trzask. Pomieszczenie wypełnił krzyk bólu człowieka. Abaddon złamał jedną z kości Mikołaja. Był tym zachwycony. Nie czekając aż ucichnie krzyk złamał kolejną kość. To wywołało kolejną salwę krzyków.
— Cudowna muzyka dla uszu anioła.
— Co jest z Tobą nie tak?! — Mikołaj ciężko dyszał z bólu.
— Za długo by opowiadać.
Abaddon złamał jeszcze kilka kości potęgując tym samym uczucie bólu i krzyk, gdy Mikołaj zaczął mdleć, Abaddon wymierzył mu siarczysty policzek.
— Nie zemdlejesz póki Ci nie pozwolę.
Abaddon złamał mu prawie każdą kość, z wyjątkiem czaszki i kręgosłupa. Mikołaj wił się z bólu, ale to wywoływało jedynie większe zachwycenie anioła. Z tych tortur czerpał ogromną przyjemność.
— Gdy tak wrzeszczysz czuję w środku przyjemne ciepło. Nazwalibyśmy to przyjemnością. Ja mam uczucia. — z zadowolenia aż przyklasnął w dłonie. — To nawet... podniecające.
— Jesteś... nienormalny.
— Dziękuję. — posłał mu szeroki uśmiech. — Masz dość?
— Tak!
— Nie zawsze mamy to czego chcemy.
Zza pasa Abaddon wyciągnął nóż. Rozciął koszule Mikołaja i powolnym ruchem, na klatce piersiowej zaczął rozcinać skórę.
— PRZESTAŃ!!! — nie wytrzymywał już bólu.
Abaddon odrzucił nóż i wbił swą rękę w klatkę piersiową. Gdy ją cofną trzymał w niej wyrwane serce. Aura wokół Mikołaja zamigotała.
— Nie, nie, nie. Dusza zostaje. — Gdy tylko to powiedział migotanie ustało.
Wyrzucił serce i odwrócił się do pozostałych. Trzęśli się z przerażenia nie mogąc uwolnić swych kończyn.
— To kto teraz? Ene, due... Braciszek. — Podszedł do Aleksa. — Te szmaty, które masz na sobie nie będą Ci już potrzebne. Wykonał jedno pstryknięcie palcami i ciuchy zniknęły razem z materiałem zasłaniającym usta.
— Niczego nie powiesz? Właściwie to nie musisz.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął pęk igieł.
— Te igły wykorzystuje się w tak zwanej akupunkturze. Ja zrobię z nich lepszy użytek.
Puścił igły, które zamiast upaść zawisły w powietrzu. Igły zbliżyły się do Aleksa i jedna po drugiej wbijały się w genitalia Aleksa. Chłopak krzyczał z bólu prawie rozrywając sobie struny głosowe. Spazmy targały Jego ciałem zdzierając skórę i łamiąc kości o zimny kamień. Sprawę pogarszał fakt, że nie mógł zemdleć z bólu. Gdy ostatnia igła przebiła się przez jądro, Aleks ciężko dyszał cały zlany potem. Z tej samej kieszeni Abaddon wyciągnął pudełko pinezek,  podszedł do Aleksa i chwycił Go za podbródek.
— Otwórz usta. — Aleks nie zamierzał tego robić. — Powiedziałem otwórz usta. — Tym razem Abaddon nie zamierzał słuchać sprzeciwu. — Zrób to albo Cię zmuszę.
Aleks mimo wszystko nie chciał tego zrobić. Oczy Abaddona zalśniły i Aleks mimo wszelkim oporom otworzył usta. Abaddon wypełnił je pinezkami.
— Masz to połknąć. — Kolejny błysk oczu i Aleks wykonał polecenie.
Usta zalała mu krew. Chciał złapać oddech, ale nie mógł. Pinezki poraniły mu przewód pokarmowy i krtań. Aleks topił się we własnej krwi umierając w męczarniach. Po jego śmierci Abaddon również uwięził duszę w martwym truchle.
Następnie skierował się w stronę Dyrektorki.
— Z Tobą będę miał najwięcej zabawy. — Zdjął jej knebel.
— Proszę nie. Błagam. Przepraszam. — Patrzyła błagalnym wzrokiem.
— Za późno na przeprosiny i skruchę. Spójrz w górę. — Wykonała polecenie.
Nad jej głową znajdował się niewielkich rozmiarów zbiornik.
— W nim zawarta jest mieszanka kilku kwasów. Chętnie zobaczę jak działa.
— Nie, proszę. — Pierwsza kropla spadła na skórę twarzy z sykiem. Tkanka zwęgliła się w tym miejscu. Kolejna kakofonia krzyków wypełniła przestrzeń. Później spadła kolejna kropla i następna. Krople spadały coraz szybciej.
Abaddon odwrócił się od cierpiącej kobiety i poszedł w stronę Mileny, która trzęsła się ze strachu.
— Zostaliśmy już prawie tylko my.
— Nie chcę. Nie możesz.
— Ależ mogę. I chcę.
Abaddon wyciągnął gruby, metalowy pręt z rękawa. W Jego rękach rozżarzył się do białości.
— Upokarzałaś Michała na każdym kroku. Zobaczymy jak to jest, gdy ktoś upokorzy Ciebie.
— Ja nic nie zrobiłam.
— To nie mój problem.
Pręt po kilku obrotach w palcach uformował się w kształt członka we wzwodzie. Powoli wprowadzał przez pochwę rozgrzany pręt słuchając pisków z bólu, które dołączyły się do krzyków Dyrektor. Wciągał przez nozdrza zapach palonego mięsa. Pręt nie stygł.
— Przestań! Błagam! PRZESTAŃ!!!
Abaddon nie odpowiedział nic. Jedno pstryknięcie palcami i ubranie oraz włosy stanęły w płomieniach. Gdy ogień zgasł ciało Mileny pokryte było oparzeniami trzeciego stopnia. Słabym głosem powiedziała:
— Wody.
— To łaska, na którą nie zasłużyłaś.
Jeszcze raz pstryknął palcami i znów stanęła w płomieniach. Krzyczała tylko przez chwilę zanim zginęła. Wtedy dotarło do Niego, że Dyrektor też zamilkła. Spojrzał na jej ciało. Kwas leciał już wąskim strumieniem niszcząc coraz większe połacie ciała. Jednym swym pragnieniem Abaddon wypełnił zrobione wcześniej zagłębienie w ziemi krwią, którą zabrał z banku. Stał w niej po kostki.
— Zapraszam dusze do siebie.
Dookoła zmaterializowały się cztery iskrzące się chmury czystej energii. Rozłożył ręce i zaintonował po enochiańsku:
Medgiskvandoncephvehgongraph Famgongraph Vandonmedgishun Malsgongraphvehgongraphur.
Co znaczy: Otwórzcie się Wrota Piekieł.
Gdy tylko skończył, krew zaczęła wrzeć, dusze wsiąkły w ziemię, towarzyszył temu niezwykle wysoki dźwięk od którego popękały ściany i okna. Po wyparowaniu całej krwi pozostał tylko spalony kamień. Chwilę później nastąpiło tąpnięcie i kamień zaczął pękać pod stopami Abaddona. Wreszcie całkowicie rozpadł się i Abaddon spadał w dół ogarnięty całkowitą pustką.
Po wschodzie słońca ludzie, którzy pierwsi weszli do świątyni odkryli cztery zwłoki, ofiary tortur oraz wypalony okrąg na ziemi.

KONTYNUACJA W ABADDON: OTCHŁAŃ

AbaddonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz