Rozdział 9

2.3K 201 8
                                    

Gdy wyszedłem z celi, nie byłem pewien, w którą stronę się udać. Pod wpływem jakiegoś impulsu zdecydowałem się pobiec w prawo. Im dłużej wędrowałem, tym wyraźniej czułem jakiś znajomy zapach. Coś, co przywoływało na myśl zapach domu. Gdy to sobie uświadomiłem, aż przystanąłem. Myślałem o ataku na Berk. Nie widziałem, jak długo trzymali mnie w celi. A jeśli jest już po ataku, a zapach, który czuję to jeńcy z mojej wioski?

Potrząsnąłem głową, próbując się skupić. Stanie w miejscu nie pomoże mi rozwiązać tej zagadki, poza tym ktoś może mnie zauważyć. Ruszyłem dalej. Skręciłem dwa razy w prawo i jeszcze raz w lewo. Zapach stał się bardziej wyczuwalny i sprawiał, że skupiałem się tylko na tym. W końcu po kolejnych skrętach dotarłem do miejsca, gdzie był najintensywniejszy. Otwarłem drzwi i wpadłem do przestronnej komnaty. Mimo nieustannego biegu nawet się nie zdyszałem. Pierwszym co zauważyłem były rozmiary pokoju, był duży i przestronny. Dodatkowo na ścianach i półkach znajdowało się coś, co przypominało łupy wojenne.

Ulżyło mi, że nie trafiłem do celi z więźniami z Berk. Chciałem rozejrzeć się dokładniej, ale chęć poznania zapachu nie pozwalała mi normalnie myśleć. Ta woń działała jak narkotyk.

Zapach dochodzi ze skrzyni stojącej na prawo od wielkiego łóżka. Podszedłem do skrzyni i uklęknąłem przy niej. Powoli uchyliłem wieko i zamarłem. Zacząłem modlić się do wszystkich bogów o litość, by nie było to, to o czym myślę. Niestety się jej nie doczekałem.

W skrzyni znajdowała się smocza skóra, skóra, Nocnej Furii. Czarne łuski odbijały światło pochodni płonących na ścianie. Zacząłem się histerycznie śmiać. Najpierw napiłem się krwi, a teraz w rękach trzymam najcenniejszy materiał na świecie. Jestem osobą, która najmniej tego chciała, a jednak dostąpiła tego osobliwego zaszczytu.

Po małym ataku śmiechu otrząsnąłem się z szoku. Jeszcze raz spojrzałem na czarne łuski i rozejrzałem się po pokoju, ale tym razem ze strachem. Bo jeśli dobrze zgadywałem znajdowałem się w pokoju należącym do Viggo.

Musiałem jak najszybciej stąd uciekać. Wstałem z zamiarem odejścia, ale wtedy spojrzałem na skrzynię. Nie mogłem zostawić skóry przyjaciela w rękach tego człowieka. Pewnie zostawiłby ją sobie jako pamiątkę swego wielkiego triumfu. Jego niedoczekanie. Zarzuciłem sobie drewniane pudło na plecy. O dziwo była o wiele lżejsza niż wyglądała. Wyszedłem na korytarz, zamykając za sobą drzwi.

Gdy chęć poznania tajemniczego zapachu zniknęła, poczułem inne zapachy. Wśród wielu woni, jedzenia i różnych ludzi wyczułem bardzo delikatną, ledwie wyczuwalną nutkę - świeże powietrze.

Udałem się w tamtym kierunku. Biegałem wśród labiryntu uliczek, unikając ludzi. Im wyraźniej czułem zapach dworu, tym więcej ludzi kręciło się wokół. Kilkakrotnie musiałem obezwładniać ludzi lub chować się po pomieszczeniach. Miałem dużo szczęścia, że nikt mnie jeszcze nie zauważył. Mimo wszystko znajduję się w sercu siedziby największego wroga. Wydawało mi się zawsze, że do takiego miejsca łatwiej wejść niż wyjść. A tu proszę, już widziałem wyjście. Jednak Odyn mi sprzyja.

A może jednak nie.

Drodzy państwo właśnie uciekłem z koszmaru i wylądowałem w piekle. Oto moje słynne szczęście Czkawki. Ze wszystkich możliwych miejsc znalazłem się na arenie. Kopuła zbudowana z metalowych prętów i łańcuchów wokół pola walki nie dawała żadnego schronienia, przed wzrokiem innych. A nawet jeśli, aktualnie znajdowała się uniesiona na żelaznym uchwycie. Będąc na otwartym terenie, starałem się trzymać cienia, choć nie było go za wiele. Jakoś udało mi się dotrzeć na drugi koniec areny, gdzie znajdowały się kraty. Gdyby nie kagańce, uwięzione skoki już dawno zaczęłyby ziać ogniem w moją stronę. Widziałem ich spojrzenie pełne agresji. Gdybym mogły, zabiłyby mnie w jednej sekundzie. Przeszedłem obok tych cel, starając się ich nie denerwować.

W ostatniej celi jednak zastała mnie niespodzianka. Jeden jedyny Śmiertnik Zębacz patrzył na mnie z nadzieją. Młody smok miał już na sobie kilka blizn, ale mimo to nadal wyglądał na pełnego życia. Patrząc na niego, wpadł mi do głowy pomysł jak się stąd wydostać.

Podszedłem do klatki i przyjąłem się zabezpieczeniom. Zębacza od wolności dzieliła metalowa krata, owinięta ciężkim łańcuchem, zakończonym żelazną kłódką. Musiałem jakoś zdobyć klucz. A może nie będzie mi potrzebny?

Uniosłem ogon, ale nie potrafiłem na początku trafić w otwór od klucza. Co się dziwić? Jak na razie potrafiłem miotać nim na prawo i lewo. Po kilku minutach, w których modliłem się, by nikt mnie nie zauważył, wreszcie wpasowałem lotkę w otwór zamka. Powoli zacząłem obracać lotką, aż usłyszałem długo oczekiwane kliknięcie. Kłódka się otworzyła, a łańcuch bez zapięcia, opadł na ziemię z trzaskiem. Zamarłem i bardziej poczułem, niż zobaczyłem, jak wzrok łowców wokół areny kieruje się w moją stronę. Oto moi państwo, odwieczne szczęście Czkawki.

Szybko otrząsnąłem się i zacząłem otwierać kratę. Smok poderwał głowę, ale nie zaatakował mnie. Zacząłem powoli podchodzić, nie chcą wywołać agresji. Dotknąłem najpierw jego pyska, a później przesuwając się wzdłuż boku, znalazłem się w miejscu, gdzie mogłem dosiąść Zębacza. Smok pomógł mi lekko, uginając kolana.

Gdy weszliśmy z klatki, rozległ się szczęk łańcucha. Spojrzałem zaskoczony w górę. Łowcy wokół areny opuszczali metalową kopułę. Przez chwilę oblał mnie strach. Jeśli zamkną arenę, wtedy złapią mnie i zobaczą moje nowe dodatki. Smok najwyraźniej zgadzał się ze mną, ponieważ wystartował od razu.

Lecieliśmy, nabierając wysokości. Jeszcze tylko trochę, mały kawałeczek i będziemy wolni. Zostało kilka metrów do zamknięcia kopuły. Głośny dźwięk uderzenia kamienia o metal rozniósł się po całej wyspie.

Na szczęście zdążyliśmy, choć nie w całości. Ogon Zębacza utknął między metalem a kamieniem. Wyszarpał go siłą skrzydeł i rozpędem, przez co stracił kilka kolców i zadarł łuski. Smok mógł dalej lecieć, ale stracił na razie możliwość używania ogona jako broni.

Teraz zostało wydostać się z tej przeklętej wyspy. Skierowaliśmy się w stronę północnego krańca, gdzie brzeg znajdował się najbliżej i nie było tylu budynków. Kolejnym przystankiem musiała być jakaś mała wyspa. Zębacz musiał zostać opatrzony i odzyskać siły po niewoli.

- Durnie! Jak to wam uciekł! Barany, łapać go! Jeśli ucieknie, to osobiście wam łby porozbijam. - Gwałtowny krzyk Rykera rozdarł ciszę nocną. - I pamiętajcie, nie musi być żywy!

Słychać było, jak łowcy organizują się i szykują do ataku, szkoda, że trochę za późno. Byliśmy już na krawędzi wyspy. Przed nami rozciągał się już tylko ocean, a za nami zostali ludzie, niezdolni, aby teraz cokolwiek nam zrobić.

Teraz trzeba znaleźć jakąś wyspę. Musiałem też dowiedzieć się, co mam ze sobą zrobić. Na Berk na pewno nie wrócę, chyba że jakoś mogę znowu stać się normalny. Więc chyba przyszedł czas, aby znaleźć nowy dom…

Hybryda (Czkawka i Szczerbatek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz