Lotu do bazy wroga nie mogę zapisać do moich najprzyjemniejszych przeżyć. Mimo że pierwszy raz od dłuższego czasu latałem wśród chmur i za niedługo miałem dokonać swojej zemsty, to trzeba przyznać, że znalazłem się w niezbyt dobranym towarzystwie i okolicznościach.
Na lewo ode mnie na zębirogu zamkogłowym leciały bliźniaki. Każdy zajął sobie jeden łeb i próbował przekonać tego drugiego, że jest bardziej irytujący. Wiecie, zwisanie na łbie do góry nogami, atakowanie się wzajemnie iskrami bądź gazem smoków, krzyki, wyzwiska, rzucanie brońmi, później znowu krzyki, kopanie, okładanie pięściami i wszystko powtarzamy.
A minęło dopiero pół drogi.
Trochę dalej na lewo na koszmarze ponocniku leciał Sąnczysmark. Nie dość, że przez cały czas szykowania się do wyprawy nie pomagał i tylko narzekał, w sumie w czasie lotu kontynuował swoje jęki o niedocenianiu jego wielkiego i jakże wspaniałego majestatu, to jeszcze pokócił się ze swoim smokiem. Nie mam pojęcia co takiego zrobił temu biednemu stworzeniu, ale jak dotąd to był najłagodniejszy smok na wyspie. Jak można wkurzyć najspokojniejszą prawie dwudziestometrową jaszczurkę, tak by mordowała cię wzrokiem, za każdym razem gdy cię zobaczy? Trzeba będzie później zapytać.Śledzik, który leciał na gronklu po mojej prawej, też nie zachowywał się lepiej. Ciągle mruczał coś pod nosem. Można było usłyszeć rozentuzjazmowany ton jego głosu. Pewnie znowu mówił o smokach.
Dostał jakiegoś bzika i gdy tylko mógł wypytywał mnie o wszystko; od rozmiarów ogona, łap i skrzydeł, przez odcienie i kształt łusek aż po ulubiony kolor pożywienia. Po co mu to wiedzieć?
Obok naszej żywej encyklopedii smoków leciała Astrid na śmiertniku zębaczu. Choć ona była spokojna. Leciała na skoku w lekko pochylonej postawie z bronią przełożoną przez pasek uprzęży, by w razie czego możliwie jak najszybciej jej użyć. Korciło mnie żeby wszystkich zawrócić i zostawić sobie tylko ją. Dlaczego? Bo ze wszystkich tu obecnych tylko ona trzeźwo myli.Nawet mój ojciec, który leciał za mną na gromogrzmocie, był jakiś nieobecny. Jak on może śnić na jawie w momencie gdy znajdujemy się pół godziny od celu naszego lotu? Nie ma to jak wpaść na teren wroga z taką drużyną, zwycięstwo mamy w kieszeni. Westchnąłem. Przynajmniej smoki są grzeczne.
Lecą spokojnie w ciszy w swoich formacjach, tworząc coś na kształt pierścieni otaczających grupkę niedobitych wikingów. Chyba nie ma już odwrotu od tej zakichanej sytuacji. To szykujmy się na pełną samowolkę. W sumie plan zakładał zrównanie całej wyspy z ziemią.
Zębirogi pod dowództwem bliźniaków wpuszczają gaz ,,zalewając,, nim główne budynki, później jedna iskra. Mamy pierwszy wstrząs i chaos u wroga.Ponocniki mają za zadanie wypalić tyle lasu ile się da. Część wojowników mogłoby się w nich zaszyć i zaplamować odwet na co nie możemy sobie pozwolić.
Gronkle za pomocą lawy, mają roztopić kraty ateny. Trzeba będzie wydostać smoki i spróbować je choć trochę uspokoić. Śmiertniki i gromogrzmoty mają zdjąć ewentualne kuszę i wyrzutnie sieci.
Istnieją w sumie 4 grupy pod dowództwem ludzi i 15 ,,wolnych,, grup. Wśród nich są na przykład drzewokosy, które miały ściąć drzewa wzdłuż stoku i wywołać lawiny. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, a raczej to miało prawdopodobne, nie zostanie kamień na kamieniu. Teraz tylko czekać i spisywać co się skiepściło.
,,Wita was Czkawka pesymista, komu zepsuć dzień?,,
Pokręciłem zrezygnowany głową. Ze stresu robię się statystyczny, a za chwilę będziemy nad celem. Włożyłem dwa palce do ust i z pomiędzy moich warg wydobył się przeciąły gwizd - sygnał gotowości do ataku. Wszyscy momentalnie ucichli.
CZYTASZ
Hybryda (Czkawka i Szczerbatek)
FanfictionŚmierć przyjaciela jest najgorszą i najlepszą rzeczą jednocześnie. Najgorszą, ponieważ już nigdy sobie jej nie wybaczysz. Najlepszą, ponieważ już dłużej nie musi cierpieć.