7.

646 85 6
                                    

Andreas

Próbowałem dodzwonić się do mojego chłopaka, ale telefon non stop chciał mnie poinformować, że wybrany numer jest niedostępny. Wyszedłem z mieszkania, żeby go odwiedzić.

Zapukałem delikatnie w jego drzwi, a gdy nie otworzył zacząłem go wołać. Jak nadal nic nie słyszałem, nacisnąłem na klamkę, która o dziwo nie dawała żadnego oporu i mogłem wejść do środka.

Ujrzałem pusty salon i ostrożnie zrobiłem pierwszy krok w głąb domu. Niestety, potknąłem się i wylądowałem twarzą na zimnych kafelkach. Myślałem, że jako skoczek nie będę miał problemu z wyjściem z progu...

Podniosłem się cały obolały i nagle ujrzałem go w kuchni. Stał oparty o blat, w dłoni trzymając nóż do warzyw. Patrzyliśmy sobie w oczy. Nie potrafiłem nic z nich wyczytać...

- Błagam cię - powiedział łamiącym się głosem. Wbił ostrze w stół i podszedł bliżej, krzycząc i bijąc mnie pięściami po klatce piersiowej - Błagam, Andreas! Powiedz, że to nie ty! Proszę cię! Kocham cię, nie rób mi tego! Andreas!

Stałem nieruchomo, nie broniąc się przed ciosami. Nie wiedziałem, co go opętało, ale nie zamierzałem tego przerywać. Chciałem, żeby się wyżył, mimo że nie wiedziałem dlaczego. Czułem, że zasłużyłem.

Gdy Steph się zmęczył, usiadł na podłodze pod kuchenką. Klęknąłem przed nim i złapałem za podbródek. Miałem wielką ochotę, by go pocałować, ale to nieodpowiednia chwila. Brunet wstał i chwilę później wrócił z gazetą. Odchrząknął głośno i wyrecytował napis z tabloidu.

Słuchałem, jak wmurowany, nie wierząc w żadne słowo. Okej, nie lubiłem tego kujona, Schmida, ale co jak co, nie życzyłem mu śmierci. Naprawdę zrobiło mi się przykro.

- Przykro mi, Andreas, ale jestem zmuszony zadzwonić na policję - uderzył mnie gazetą w twarz. Zabrałem mu ją i spojrzałem na czarno - białe zdjęcie Constantina.

- No chyba nie myślisz, że ja...

- Ja już sam nie wiem co myśleć, okej?! Odkąd pojawił się w kadrze, zachowywałeś się jak palant! Cały czas go biłeś, poniżałeś publicznie i maltretowałeś wyzwyskami! O czym to świadczy, Andreas?!

- Jezu, Steph...

- Wynoś się z mojego domu! - popchnął mnie w stronę drzwi - No już!

- Ale kochanie...

- Nie! Nie ma kochanie, skarbie, misiu, rozumiesz?! Nic już nie ma! Nie ma Constantina! Nie ma nas! - na te słowa rozsypałem się w środku. Czy on naprawdę myślał, że mogłem zabić człowieka?

- Steph - przytrzymałem jego ręce, gdy znowu próbował mnie uderzyć. Chłopak się rozkleił i mocno wtulił w moją koszulkę, mocząc ją łzami - Steph, już dobrze...

Przeniosłem nas na kanapę, gdzie usadziłem go nadal wtulonego, na moich kolanach. Kołysałem nim delikatnie i szeptałem, że bardzo go kocham. Bo kocham! W życiu bym tego nie próbował zmarnować.

- Nie zabiłeś go, prawda? - szlochał.

- Oczywiście, że nie.

- Nie masz z tym nic wspólnego?

- Oczywiście, że nie.

- Nie zrobiłbyś mi krzywdy? - spojrzał na moje dłonie, które faktycznie, mogłyby go zmiażczyć, ale przenigdy tego nie zrobią.

- Oczywiście, że nie.

- Pocałuj mnie! - zarządał, a ja bez namysłu wykonałem jego polecenie.

Wieczorem, gdy chłopak usnął, wymknąłem się do łazienki i obejrzałem swoje siniaki na podbrzuszu. Nigdy bym nie pomyślał, że będę tak cierpieć. Nie z powodu ran, lecz przez to, że mój chłopak myślał, że jestem mordercą...

Deine Andere Seite / LellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz