Godzinę po wydarzeniu w szpitalu, całe stado zebrało się w salonie Scotta.
-Ta noc była dla każdego z nas bardzo trudna. Wszyscy walczyliście dzielnie, za co wam dziękuję. Nie obeszło się bez ofiar, ale nie możemy siedzieć i płakać nad nimi. Powinniśmy pamiętać o nich i o ich zasługach, oraz dobrze wspominać ich jako przyjaciół. W każdym z nas kryje się dobro, czasem pod presją po prostu jest ciężko dostrzegalne.
Nolan cicho pociągnął nosem.
-Dzięki współpracy udało nam się zwyciężyć. Może Monroe udało się uciec i jestem przekonany, że już zaczęła planować zemstę, jednak to dla nas nic. Pokonaliśmy ją raz, więc jeśli zajdzie potrzeba uda nam się to po raz drugi. Bo jesteśmy stadem, a stado zawsze działa razem. I razem jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko.
Po tych wyniosłych słowach na chwilę zapadła cisza. Po chwili wszyscy usłyszeli parsknięcie Stilesa.
-Wow stary, to było mocne. Prawie się popłakałem.
Scott spojrzał na przyjaciela z uśmiechem na twarzy.
-No dalej, chodź tu do mnie.
Stiles przyciągnął McCalla do mocnego uścisku. Po chwili dołączyły do nich kolejne osoby.
-No dobra, wystarczy. Zaraz połamiecie mi kości.
Atmosfera rozluźniła się nieco, jednak każdy co jakiś czas wracał do dzisiejszych wydarzeń.
-Wiem, że każdy z was w głębi duszy musi czuć się strasznie, dlatego proponuję abyście przenocowali u mnie. Razem szybciej poradzimy sobie ze wspomnieniami.
Melissa podeszła do komody, z której zaczęła wyciągać koce oraz poduszki. Każdy zaczął szukać swojego miejsca w salonie – część osób zajęła miejsce na kanapach, a reszta usadowiła się na podłodze lub fotelach. Z początku wszyscy leżeli w ciszy czekając na sen. Gdy w końcu nadszedł, pomieszczenie wypełniło spokojne i umiarkowane bicie serc oraz ciche oddechy.
Malia i Scott leżeli przytuleni do siebie, a na ich twarzach widniały delikatne uśmiechy. Stiles i Lydia, a także Mason oraz Corey również zaznali wspólnego ukojenia we śnie. Ich umysły stały się czyste i odciążone od stresu.
To nie tyczyło się jednak Liama. Chłopak leżał na podłodze wpatrując się w sufit, a w jego całe ciało przepełniał niepokój. Myślał o tym, że Scott i reszta już zaraz wyjadą na studia, bo w Beacon Hills znów zapanował spokój. Cała odpowiedzialność spocznie na nim. Do tego brakowało mu emocjonalnego wsparcia, jego kotwicy. Liam nie miał kogoś takiego jak Alisson czy Malia dla Scotta.
Nastolatek bał się, że nie poradzi sobie. Bał się też, że co noc będzie nawiedzał go widok umierającego Gabe'a. Mógł przecież uchronić go od kul. Mógł zrobić coś, by zapobiec śmierci chłopaka, który miał przed sobą całe życie. Po jego policzku spłynęła łza bezradności, którą natychmiast wytarł. Nie chciał pokazać przed samym sobą, jaki był słaby.
-Liam?
Gdyby nie wyostrzony słuch, chłopak nie byłby w stanie usłyszeć swojego imienia. Liam odwrócił głowę w stronę fotela, na którym siedział wpatrujący się w niego Theo.
-Theo. Nie śpisz?
Chłopak siedział przez chwilę w ciszy, jakby zastanawiał się nad czymś. Po chwili znów się odezwał.
-Wszystko w porządku?
-Tak. Po prostu nie mogę spać.
-Ja też. Nie mogę przestać myśleć.
CZYTASZ
beginning | thiam
FanfictionTamta noc. Stado Scotta po raz kolejny zwyciężyło ze złem. I chociaż wydawać by się mogło, że to już koniec - dla nich to właśnie był początek.