🌸1🌸

1.6K 110 83
                                    

🏵🌸🏵

Oto kolejny dzień w miasteczku South Park, w stanie Colorado. Na dworze, bezchmurne niebo, z którego tryskają ciepłe promienie słońca, oraz ten lekki wietrzyk, powiewające maki na polu. Dziś ten nieszczęsny, jak to mawiają, pierwszy dzień tygodnia, poniedziałek. Czyżby tak samo zły jak to miewają poniedziałki? Komu by się chciało dziś przychodzić do tego szarego dla uczniów budynku? No jak widać, wyjścia nie ma. Mało co z nich się dziś pokusiło o wagary ...

W szkole rozbrzmiał już dzwonek, na co uczniowie nie chętnie rozeszli się pod swoje klasę.

- Ej, ej, kabany! No zaczekajcie, nosz kurwa! - krzyczy zdyszany Eric, usiłujący dogonić swoich kolegów z klasy. Stanley chciał się już odwrócić w jego kierunku.

- Nie warto Stan, po prostu go ignoruj - odezwał się jego najlepszy przyjaciel, Kyle Broflovski. Ten nigdy nie darzył Erica szczególną sympatią, nienawidzili się jak pies z kotem. Od zawsze Kyle był główną ofiarą wyzwisk Cartmana, często z powodu tego, że on i jego rodzina są żydami.

- Nie mów mu co ma robić żydzie! - warknął Cartman. Kyle miał dość.

- Kurwa, odpierdol się grubasie! Nikt nie ma zamiaru Cię dzisiaj wysłuchiwać, jasne? Na to sobie trzeba zasłużyć, rozumiesz? - wypowiedział te słowa, stojąc na wprost jego znienawidzonego kompana. Słychać było w nich jad, Cartman jako jeden z niewielu potrafił go wyprowadzić z równowagi. Miał go w tej chwili po prostu dosyć. Zawsze traktował go jak człowieka gorszego pokroju, tylko dlatego, że wierzył w co innego. To irytowało zresztą nie tylko jego...

- Nie warto, jak już powiedziałeś, nie warto... - na jego ramieniu położył rękę Stan. Broflovski zagryzł zęby.

🏵🌸🏵

Szedł zatłoczonym korytarzem, ze słuchawkami w uszach, jak zwykle, przeglądając swój pobity, czarny, iPhone 5s. Znowu się spóźnił, jak widać znowu zarobił nowego guza od ojca. Mężczyzna znów chciał od niego wyciągnąć pieniądze na wódkę i parę paczek papierosów. Kenny odmówił, nienawidził za to swego ojca, nigdy nie umiał dobrze zarządzać rodziną. Czasem tam pracował na czarno, ale zawsze szybko wylatywał z roboty, głównie przez to że w robocie sypiał, lub przychodził pijany. Nawet swojej matce nie mógł ufać, ta też szybko przepiła by te pieniądze na jakieś narkotyki, papierosy, na szczęście ona nie piła tak często jak ojciec, jednak alkohol zastępowały jej dragi. Jego głowę zawsze zaprzątały problemy jego biednej rodziny. Nigdy nikogo nie prosił o pomoc, uważał że sam musi to wszystko udźwignąć, nawet jeśli wciąż jest tylko dzieciakiem, uczniem klasy trzeciej gimnazjum.

- Przepraszam za spóźnienie - odezwał się niemrawo McCormick wchodząc do klasy po czym powoli zajął swoje miejsce.

- McCormick, wpisuję Ci spóźnienie - oświadczyła nauczycielka, kontynuując temat o źródłach odnawialnych i nie odnawialnych Ziemi.

Nauczycielka właśnie podawała zadanie długoterminowe, które wymagało połączenia się w grupy, które ona sama wybierze, co nigdy się nie zdarzało. W klasie słyszeć było szmery i szepty.

- Hej, jeśli nie będziemy razem w grupie, to ją chyba udupie - oświadczył Craig Tucker zwracając się do paczki swoich przyjaciół, Clyde'a Donovana, Tokena Black'a i Jimmy'iego Valmera.

- Nie mogą nas rozdzielić ... - szepnęła w stronę dziewczyn Ruda. Nawet przez myśl jej nie przeszło żeby była z kimś spoza jej koleżanek.

- Ja chcę być z wami chłopaki, Kyle, Kenny - powiedział Stan do swoich kolegów. - Oczywiście bez tego pieprzonego grubasa - dodał.

- Ano właśnie... można wiedzieć czemu znowu się spóźniłeś Kenny? - zapytał. - Racja, czy coś się dzieję kabanie? - dołączył się do pytania rudowłosy.

Kenneth jednak był myślami daleko gdzieś w świecie pięknych kobiet o dużych i ich jędrnych piersiach, bo to właśnie na nich mu najbardziej zależało.

- Kenny! - Kenneth jak porażony dopiero co prądem spojrzał w stronę swojej nauczycielki, która patrzyła na niego ze niezrównoważonym wyrazem, wyczuł satyrę z jej strony.

- Słucham? - zapytał rozdrażniony uczeń.

- Podejdź do tablicy i przypomnij całej klasie nieodnawialne i odnawialne źródła energii - nakazała miłym, uroczym, dojrzałym głosem.

- Mphm... - mruknął pod kapturem blondyn. Podszedł do tablicy, ale nie wiedział właściwie jak zacząć.

- Egkhem... może by tak na początku rozdzielić tablicę na pół, uporządkować to, słodki Jezu... obudź się McCormick, jak tak dalej pójdzie to daleko nie zajdziesz - nauczycielka pogroziła gimnazjaliście piórem ze złotą stalówką przed nosem, na co ten tylko, przewrócił błękitnymi oczyma.

🏵🌸🏵

Było już po drugiej lekcji, przerwa, uczniowie byli wszędzie. To na korytarzu, to na boisku. Tymczasem do szkoły przyszedł jeszcze bardziej "spóźniony" Leopold Stotch. Przywiózł go autem osobowym, jego ojciec. Jak zwykle groźnie spojrzał na syna mówiąc, żeby nic nie odwalać w szkole. Bo jak wpadnie w jakieś kłopoty, natychmiastowy szlaban.

*pukanie do drzwi*

- Tak? Proszę wejść.

- T-to ja Butters. Chciałem przynieść usprawiedliwienie. A naszej wychowawczyni nie ma. Tak słyszałem. - odezwał się troszkę nieśmiały blondyn, wchodząc do gabinetu dyrektora.

- No dobra, połóż zeszyt na moim biurku. - polecił dyrektor PP (lub jak to woli, w oryginale, dyrektor PC).

Młodzieniec podszedł do biurka zostawiając na nim swoje usprawiedliwienie z pierwszej lekcji. Dyrektor PP spojrzał zza okularów na zeszyt , delikatnie przesuwając palcami zeszyt do siebie, uchylając go.

- Widzę, że znowu wizyta u psychologa. Na pewno wszystko gra? Swoją drogą, wolałbym, żebyś zaprzestał ciągłego zwalniania się z pierwszych lekcji. Przekażesz rodzicom? - spojrzał nauczyciel na Buttersa.

- Jasne. I t-tak. Wszystko gra.

- Dobrze więc młody, idź już pod klasę.

- Dobrze, do widzenia.

~•~

Jak na razie, to pierwszy chapter. Mam nadzieję, że jednak podejmiecie się dalszego czytania.

South Park - Potrzebuję kogoś... (Kenny x Butters)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz