Rozdział 4

980 107 9
                                    

Gdzieś na zewnątrz słychać było odgłosy walki, a potem cztery ciała upadły z łoskotem na ziemię. Dało się to słyszeć nawet przez grube drzwi oddzielające celę od korytarza.

Zanim anioł zdołał chociażby zadać sobie pytanie dotyczące tego, co mogło stać się na zewnątrz, ktoś przekręcił zamki i uchylił wejście, wślizgując się do środka. W wąskim snopie światła wpadającym do celi z zewnątrz więzień rozpoznał sylwetkę przybysza i wcisnął się bardziej w kąt. Po tylu dniach, a może i tygodniach regularnego widywania tej samej osoby, ktoś tak zdesperowany jak Gabriel potrafiłby rozpoznać ją nawet z zamkniętymi oczami.

Jednak tym razem kątem oka obserwował poczynania Sama – o ile był on prawdziwym Samem. Mężczyzna rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero wtedy zauważył skuloną postać w rogu. Natychmiast rzucił się w stronę Archanioła i upadł na kolana.

- Gabriel? - szepnął, jedną rękę opierając na brzegu prowizorycznego łóżka, a drugą kładąc na kolanie poturbowanego. Ten zaś uniósł głowę, bo głos wyższego wydał mu się trochę cieplejszy niż ten, który słyszał od dłuższego czasu, i który odbijał się ponurym echem w jego umyśle.

Winchester zamarł na chwilę, a potem jego ręka powędrowała wyżej, zatrzymując się na pokrytym zaschniętą krwią policzku więźnia. Mężczyzna przesunął kciukiem po złączonych grubą nicią ustach przyjaciela, po czym wyciągnął z kieszeni scyzoryk i zaczął powoli przecinać włókna tak, żeby nie poranić dodatkowo warg Gabriela. Za to kiedy już więzień był w stanie mówić, Sam usłyszał wypowiedziane słabym, najwyraźniej od dawna nieużywanym głosem dwa zdania, które spowodowały, że poczuł bolesne ukłucie w sercu.

- Jeśli to jakiś nowy rodzaj tortur to możesz sobie darować. Chętnie zostanę tutaj, Asmodeuszu.

Długowłosy popatrzył z niedowierzaniem na anioła, a na jego twarzy ukazały się żal i smutek przemieszane ze sobą nawzajem.

- Gabe, to ja, Sam – oznajmił cicho. - Ja i Dean, przyszliśmy cię stąd zabrać – z każdym kolejnym słowem czuł łzy wzbierające mu w oczach i odczuwał skutki w postaci rozmytego widoku.

- Sasquatch? - wyszeptał poturbowany, uśmiechając się lekko, niepewnie.

Z zewnątrz obydwaj usłyszeli odgłosy walki i głośne „Sammy, pośpiesz się!", które prawdopodobnie padło ze strony starszego Winchestera.

- Chodź – ponaglił przyjaciela łowca i pomógł mu dźwignąć się na nogi, jednak gdy tylko puścił jego ramiona, Gabriel zachwiał się i byłby zaliczył bolesne spotkanie z ziemią, ale Sam w porę złapał go w pasie i przyciągnął bliżej. - Okej, nie możesz iść. Fantastycznie – szeptał, biorąc głębokie oddechy. - W takim razie, złap mnie za szyję – oznajmił w końcu, a kiedy anioł oplótł już ramionami wyższego mężczyznę, ten jednym, szybkim ruchem podniósł go i poprawił chwyt, żeby móc bezpiecznie wynieść go z siedziby Asmodeusza. - Dean, zbieraj się! - krzyknął jeszcze, po czym nogą pomógł sobie otworzyć drzwi szerzej.

Jedna z rąk jasnowłosego zawisła bezwładnie nad ziemią. Zaniepokojony Winchester spojrzał na jego twarz tylko po to, żeby przekonać się o tym, że rany zaczynają się goić, ale Archanioł stracił przytomność, wtulony w jego pierś.

✔Don't hurt me, Sammy || Sabriel✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz