Hyazinthe

759 126 4
                                    

Felix jest blady. Przeraźliwie blady. Blady do stopnia, iż Changbin wytrzeszcza oczy i po omacku łapie drobniejszą dłoń. Gładzi papierową skórę do póki mgła z oczu blondyna znika, a on potrząsa głową i lekko się uśmiecha. Słabo się czuje. Bardzo słabo, ale nigdy nie było tak dobrze. Niczyje usta nigdy nie były tak smaczne i uzależniające. 

- Felix, wszystko w porządku? - Pyta zaniepokojony, dalej gładząc kciukiem dłoń. To coś jak przyzwyczajenie, musi to robić i sprawia mu to przyjemność. 

- Zrobisz coś dla mnie? - Felix z dozą tajemniczości nachyla się nad uchem Changbina, owiewając je zimnym oddechem. 

- C- co ? 

- Pocałuj mnie. Jeszcze raz. 

- A- ale... - Jąka się, brunet czuje jakby zrobił coś złego. Może było to niestosowne ale teraz gryzie go sumienie, ma poczucie winy. 

- Proszę. 

Blondyn odsuwa się. Changbin mierzy go swoim wzrokiem, łapiąc jego dłoń w swoją. Drugą przenosi na kark, a wszystko robi z tak wyuczoną gracją, z taką delikatnością i pięknem, że w kącikach oczu Felixa zbierają się małe, krystaliczne łzy. Nie wypuszcza ich, nie pozwala im uciekać. Pozostają słone w środku do samego końca, mimo, że gardło tak bardzo piecze. Płuca tak okropnie palą, a żebra przeszywa gromki ból. Changbin posyła mu letni, przyjemny uśmiech.  

Za nim wszystko zrobi, wyciąga mentolowego papierosa z paczki i się nim zaciąga. Patrzy w jego oczy, wciąż. A Felix widzi w nich swoją twarz, swoje odbicie i dziwną, przerażającą, ciemność. W tamtej chwili, myśli, że to miłość. Niezrozumiana. Większa, pełna nierówności i skrzywień dłoń ponownie zalega na chłodnym karku. Changbin robi to wszystko z dziękczynnym spokojem. Nie spieszy im się na lekcje. To nie jest ważne. 

Dotyka jego ust powoli, flegmatycznie. Finezyjnie muska liliowe wargi, Felix przymyka powieki na tą ulotną przyjemność. Dopiero po chwili, gdy Chanbing się odrywa. A ich dzieli strużka lepkiej śliny, blondyn z pasją wpija się w ciemniejsze, smakujące bzem poduszki. Przelewa w nie całe swoje emocje, cały jaśmin i ból. Sapie mu prosto do ucha, gdy brunet gorliwie przenosi swoje dłonie na kościste biodra. Sunie po plecach naznaczając je sobą, odkrywa jego koszulkę wpuszczając tam chłód i kłamstwo. Nie przerywają pocałunków, zatracają się w sobie, szukając zapomnienia. Każdy innego rodzaju. Changbin rzuca papierosa gdzieś w kąt i dopada do bladej, wątłej szyi. Przenosi tam swoje usta, rozkoszując się smakiem i gładką fakturą, taką czystą. Taką niewinną, jeszcze nie skażoną. Na jedwabnych płatkach pojawiają się co raz to mocniejsze, karmazynowe ślady. Blondyn szarpie go za włosy, łkając. Sam nie wie czy z nadmiaru podniecenia, czy z nadmiaru emocji których jego serce nie może wytrzymać. Z nadmiaru zbyt ciężkich, intensywnych uczuć. 

Po tym wszystkim po prostu się w siebie wtulają. Bije od nich młodość i fałsz. A brzoskwiniowe niebo maluje na ich twarzach zachwyt. 




Gdy Felix wraca do domu, od razu wbiega do łazienki. Nie ma czasu na przebranie się i zmianę butów. Kaszel łapie go natychmiast, bez chwili wytchnienia. Kiedy sięga po chusteczkę do ust, z jego nosa poczyna lecieć krew. Siada na krawędzi wanny i o ostatnich siłach podtrzymuje się na nogach. Jest śpiący, wiruje mu w głowie. Słabiej, co raz słabiej. Po kilku minutach krew przestaje ciec, a on czuje się odrobinkę lepiej. Kiwa się na boki ale wstaje. Widok w lustrze napawa go ekscytacją i stresem. Te wszystkie ślady, to wszystko coś znaczy. I wtedy gdy uświadamia sobie, że czuje coś więcej do Changbina, z jego płuc wydobywa się głośny chargot. Kaszel który niemal zwala go na kolana. Spogląda w chustkę. Leży na niej hiacynt. I gdyby Felix chciał, gdyby tylko spróbował.. zobaczyłby go.  Pulsuje mu w czaszce, a świat staje się tak odległy i ciężki. Musi się położyć, musi zasnąć. 


Jaśmin - Czy zechcesz być kiedyś mój?

Hiacynt - Cierpię przez ciebie


☾ The Crawl  | ChanglixOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz