Słoneczny czwartek zapowiadał się tak samo jak poprzednie w tym miesiącu, ciepło, z lekkim wiaterkiem i chmurkami, które można policzyć na palcach. W klasach było słychać nerwowe stukanie końcówek długopisów o blaty ławek. Większość uczniów co chwila zerkała na tarczę zegara z nadzieją, że ostatnie minuty lekcji miną szybciej.
Jedną z tych osób był Peter Parker, nastolatek, który nie tak dawno zaczął patrolować ulice Queens w ulepszonym stroju Spider Mana. Wraz z dzwonkiem schował wszystko z ławki do plecaka i skierował się do tylnej bramy. O tej godzinie nikt się tam nie zapuszczał - brama była zamknięta, a każdy chciał jak najszybciej znaleźć się poza placówką. Jednak dla ulepszonego chłopaka nie była ona żadną przeszkodą i w krótkim czasie znalazł się na drodze do swojej kryjówki.
Nie spodziewał się słyszeć strzałów, widzieć uciekających ludzi i ciągle zmierzać w środek wydarzeń. To, co zobaczył, wprawiło go w najprawdziwsze przerażenie. Ranni ludzie leżeli na ulicy, dym unosił się nad resztkami jednego z budynków, którego fragmenty można było znaleźć w promieniu kilkuset metrów.
Po kilkunastu, niezwykle dłużących się, sekundach w tłumie ludzi znalazł się czerwono ubrany mężczyzna. Peter sam nie mógł uwierzyć w to jak swobodnie i beztrosko znalazł się między złoczyńcami i zabijał jednego po drugim, nie wadziły mu nawet kule przeszywające ciało. W takich momentach wzdychał jedynie i zerkał na kolejną dziurę, czasami nawet narzekał, że coraz bliżej mu, z wyglądu, do sera szwajcarskiego.
W przeciągu kilkunastu minut najbliższa okolica opustoszała, ludzie pochowali się w budynkach bądź pouciekali. Zdawać by się było, że na całym terenie został tylko czerwony bohater, Peter oraz trupy. Zafascynowany nastolatek zaczął niepewnie kierować się w stronę nieznajomego, sam nie wiedział dlaczego, co planował mu powiedzieć kiedy spotka się z nim twarzą w twarz. Gdzieś z tyłu słyszał głosik, pajęczy zmysł, który od kilku minut ostrzegał go o możliwym zagrożeniu, jednak nastolatek nie potrafił go posłuchać.
Wszystko przerwał ogłuszający huk, mocne uderzenie. Peter słyszał tylko pisk i odległy głos, mrugał, nieświadomy tego co się dzieje dookoła. Tępy ból rozchodził się po jego ramieniu, dotykając go poczuł coś mokrego, lepkiego. Niepewnie spojrzał na swoją dłoń i krzyknął widząc krew. Wstał za szybko, co skutkowało kolejnym upadkiem na kolana.
- Peter! Peter! - Słyszał swoje imię, jednak nie wiedział skąd dochodzi dźwięk. Zaczął podnosić się na łokciach i powoli otwierać oczy, by pozwolić im przyzwyczaić się do oślepiającej jasności. Jednak znów odpłynął, opadając na poduszki.
Minęło kolejnych kilka godzin, zanim zaczął się budzić. Czuł ból w plecach, ramieniu i odrętwienie na całym ciele. Sapnął, zerkając na prawą rękę i widząc owinięty wokół niej bandaż.
- Ktoś tu wraca do żywych. - Usłyszał głos z lewej strony, odwrócił głowę i spojrzał wystraszony na nieznaną kobietę. Miała średniej długości, ciemne włosy z białymi pasemkami, miły uśmiech i przyjazną postawę. Nastolatek odprężył się, czując, że nic mu nie grozi z jej strony. - Cześć Peter, nazywam się Vanessa.
- To pan- Odchrząknął. - To pani mnie uratowała? - Spytał cicho, z mocną chrypą w głosie.
- Nie, ja tylko opatrywałam rany. Mocno przydzwoniłeś, dzieciaku. - Zaśmiała się delikatnie, a on mimowolnie uśmiechnął. - To mój narzeczony jest odpowiedzialny za ocalenie Cię. - Rozejrzała się i zawołała mężczyznę widząc, że nie ma go w pokoju. - Jeszcze przed chwilą tu był i krzyczał jak wystraszona dziewczynka.
- J- jak długo byłem nie przytomny? - Spytał.
- Trzydziścisiedem godzin, dwadzieścia trzy minuty i piętnaście sekund, och, szesnaście, siedemnaście... - Usłyszał męski głos i od razu odwrócił się w jego stronę.
CZYTASZ
heroes [spideypool]
Fantasipeter parker budzi się z poczuciem, że to kolejny zwykły dzień, w którym (po szkole) będzie patrolował ulice Queens, nawet nie wie, ile zmieni ten jeden dzień ⊹ that's kinda sad, ale mam tylko prolog i epilog. nic więcej nie napiszę, więc chociaż o...