3

747 112 49
                                    

Y U K H E I

Ponownie został wyciągnięty na jakąś imprezę. Taeyong, Mark i Chittaphon chcieli, by się jakoś zabawił. Cóż, Yukhei niechętnie poszedł z nimi, miał nadzieję, że zapomni o wszystkim. Z trójki jego kumpli Mark był tym najporządniejszym, dlatego też pozostała dwójka poszła na parkiet, a Lee został w towarzystwie Lucasa. Chłopak miał ochotę spędzić cały wieczór na wlewaniu w siebie kolejnych drinków czy jakiegokolwiek innego alkoholu.

Mark to najlepszy przyjaciel Chińczyka, od razu, gdy ten przyjechał do Korei i pojawił się w nowej klasie wzbudził sympatię Marka. Zaczęli ze sobą spędzać coraz więcej czasu i w taki sposób stali się sobie naprawdę bliscy. Yukhei często chciał mu podziękować za to, że po prostu jest, ale miał spory problem z wyrażaniem emocji.

— Mark? — nastolatek spojrzał w stronę swojego przyjaciela, był już dość wstawiony.

— Hm? — młodszy wypił mniej, więc wydawał się być w lepszym stanie. Jego wzrok skierowany na Lucasa wydawał się być pełen troski i zmartwienia. — Coś się stało?

— Dzięki, stary. — mruknął Yukhei, wzruszając ramionami. Nawet po pijaku ciężko mu było to mówić, ale się starał. — Za to... No wiesz, że jesteś.

— Nie musisz mi dziękować. — Mark uśmiechnął się ciepło, obejmując swojego przyjaciela ramieniem. Siedzieli na dużej, skórzanej kanapie, więc mieli sporo miejsca. — Wiesz co?

— Co? — starszy uniósł brwi, opierając głowę na ramieniu młodszego.

— Przypominasz mi takiego małego kotka. — chłopak pstryknął swojego przyjaciela w nos, uśmiechając się przy tym. — Udajesz groźnego, a tak naprawdę jesteś przesłodki.

— Ja? Słodki? — Lucas zaczął się naprawdę głośno śmiać, oczywiście muzyki mu się nie udało zagłuszyć.

Mark tylko kiwnął głową, przeczesując palcami swoje włosy w kolorze ciemnego blondu. Chińczyk uważnie go obserwował, podziwiając każdy jego ruch. Po klubie roznosił się mocny aromat alkoholu zmieszany z różnorodnymi perfumami i papierosami. Yukhei wiedział, że Mark nie znosi mocnych zapachów, więc postanowił go gdzieś zabrać. Z pewnością siebie wstał i wziął młodszego na ręce, kierując się w stronę wyjścia z budynku. Ludzie nawet nie zwracali na nich uwagi, co ułatwiało sprawę.

Ciemne, nocne niebo rozświetlane przez księżyc i nikłe gwiazdy wyglądało naprawdę cudownie. Lucas i jego przyjaciel siedzieli w parku na trawie, śmiejąc się i rozmawiając. Mark zastanawiał się, czy Taeyong i Chittaphon wrócili do miejsca, w którym się rozstali, czy zauważyli, że ich nie ma. Szybko odgonił od siebie te myśli i postanowił skupić się na słowach, wychodzących z ust przyjaciela.

Tymczasem Yukhei zrywał pojedyncze źdźbła trawy i się nimi bawił, ciesząc się przy tym obecnością młodszego. Podniósł wzrok, spoglądając na niego. Ponownie nie odrywał od niego wzroku, chcąc wyczytać najwięcej z jego twarzy. Chciał coś powiedzieć. Nie wiedział, co dokładnie, ale czuł cholerną potrzebę oddzwania się do Marka, skomplementowania go, dotknięcia jego twarzy. Chciał sprawdzić czy jest prawdziwy.

— Mark... — odezwał się ten wyższy z niepewnością niepodobną do niego. Zawsze śmiały i zdecydowany wydawał się być, jak mały, potulny kot. — Jestem pijany.

— Hm? — zaśmiał się niższy, unosząc brwi. — Wiem, że jesteś pijany, Lucas. Ja też.

— Jesteś piękny — Yukhei gwałtownie się przybliżył do swojego przyjaciela i jeszcze gwałtowniej wpił się w jego wargi. Ułożył Marka na trawie, całując jego usta. Sam nie wiedział, co w niego wstąpiło, czuł potrzebę zrobienia tego. Może to alkohol zmieszany z jego krwią. To na pewno nie jakieś uczucia.

Całował go jeszcze długo, chcąc zapamiętać smak jego warg, a księżyc świecący nad nimi zdawał się uśmiechać.

J U N G W O O

Odczuwał olbrzymie poczucie winy. Tak naprawdę nic złego nie zrobił, ale sam uważał inaczej. Nie spoglądał w ogóle na telefon, przez co jego przyjaciółka albo się zezłościła, albo jej się coś stało. Oby to pierwsze. Z dwojga złego...

— Halo? Xiao? — odebrał, gdy zobaczył numer przyjaciółki, który wyświetlił się na ekranie.

— Jungwoo... — jej głos był delikatny i łagodny, jak zwykle. — Jestem w szpitalu.

— Co? Jak to? Co ci się stało? Już do ciebie jadę! — chłopak wydawał się być naprawdę zaaferowany tą wiadomością. Był gotów przybiec do szpitala z ciężką torbą, by uszczęśliwić przyjaciółkę. — Potrzebujesz czegoś?

— Nie, nie... Raczej nie. Wiesz jak trafić do tego szpitala? — nie czekając na odpowiedź dziewczyna dokładnie opisała mu drogę, wzdychając pod koniec ciężko. - Jestem zmęczona, przepraszam.

Rozłączyła się. Tak po prostu się rozłączyła! Jungwoo nie miał pojęcia, co się jej stało, ale musiał się dowiedzieć. Musiał się dowiedzieć, co stało się jednej z najważniejszych dla niego osób. Xiao na ogół była miła, urocza, nie pakowała się w kłopoty. Jakby była żeńską wersją Jungwoo. Każdy ją uwielbiał, szczególnie mama Koreańczyka. Chłopak wiedział, że jego rodzicielka zawsze marzyła o córce i zaprzyjaźniając się z Chinką jej ją w pewnym sensie zapewnił.

Postanowił od razu pojechać do tego nieszczęsnego szpitala. Bardzo się martwił o swoją przyjaciółkę, nie miał pojęcia o co chodzi i chciał ją zobaczyć jak najszybciej. Pobiegł na autobus, do którego od razu wszedł, skasował grzecznie bilet, jak przystało na porządnego obywatela i w myślach przeklinał pojazd, by jechał szybciej. Serce zaczęło mu szybciej bić, może przez stres, a może przez to, że biegł, możliwe, że zarówno przez to pierwsze, jak i drugie.

Autobus jechał w okolice szpitala jakieś piętnaście minut. Jungwoo tak szybko, jak do niego wbiegł, wybiegł na zewnątrz. Musiał jeszcze przejść pół kilometra na nogach. Po drodze oczywiście zabłądził, poszedł w złym kierunku.

Na szczęście w końcu udało mu się dotrzeć na miejsce. Podał imię i nazwisko przyjaciółki, czekając na odpowiedź ze strony pani w recepcji.

— Jest pan z rodziny? — spytała kobieta, mierząc chłopaka przeszywającym wzrokiem, przeszły go nieprzyjemne dreszcze.

— No... tak, jestem jej kuzynem — uśmiechnął się najbardziej uroczo, jak tylko potrafił, starając się nie speszyć.

— Mhm... W porządku — recepcjonistka westchnęła, odkładając jakieś kartki na bok. — Pani Cheng leży w sali numer 21 na pierwszym piętrze.

— Dziękuję, proszę pani — chłopak odszedł od kobiety najszybciej, jak tylko potrafił udając się w kierunku schodów. Cieszył się, że ona już go nie widzi, przerażała go.

Po chwili błądzenia po szpitalnych, białych korytarzach odnalazł odpowiedni pokój. Stojąc pod drzwiami spuścił głowę, wzdychając cicho. Stresował się tym, bał się, że Xiao stało się coś poważnego. Zapukał do drzwi z wielką niepewnością, a gdy usłyszał cichy głos dziewczyny z wnętrza pomieszczenia otworzył drzwi, następnie wchodząc do środka. Jego wzrok od razu powędrował na przyjaciółkę.

Wydawało się, że wszystko jest w porządku...

brother //lucas x jungwooOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz