Tadeusz Zawadzki biegł ulicami Warszawy. Wielkimi susami przeskakiwał każdą napotkaną kałużę. Nie spoglądał na mijanych ludzi, tak jak oni nie patrzyli na niego. Każdy spieszył się do swojego schronienia, by zdążyć przed zmrokiem, gdyż poruszanie się po warszawskich ulicach o późnych porach nie było najmądrzejszym pomysłem. Deszcz jednak utrudniał mu to zadanie. Wszystko było szare i zamazane, a jego płaszcz przyległ cały przemoczony do jego zziębniętego ciała.
- Cholera jasna - mruknął, zauważając, że do domu ma jeszcze kawał drogi, a jego ubranie jest kompletnie mokre. Jego zęby zaczęły szczękać z zimna. Przeklnął w duchu swoje zapominalstwo. Mógł przecież zabrać ze sobą parasolkę matki! W swoich rozmyślaniach i w biegu wpadł na kogoś, o pół głowy mniejszego. On poczuł przez ułamek sekundy miękki materiał suchego ubrania, lecz po chwili to przyjemne uczucie oddaliło się od niego, razem z chłopakiem, który upadł na brukowaną drogę. Zośka dostał jeszcze po głowie od spadającej parasolki.
- Hej! - krzyknął chłopak na bruku - Uważaj, co... Tadek?
Tadeusz zamrugał parę razy oczami. Wpatrywały się w niego znajome radosne szare oczy, a ich właściciel miał charakterystyczną gęstą rudą czuprynę.
- Rudy. To ty - odetchnął z ulgą. Pomógł Jankowi wstać i zabrał jego parasolkę z ziemi.
- Co tu robisz?
- Gdzie tak pędzisz?
Zapytali równocześnie. Zaśmiali się.
- Wracam z dworca. Odprowadzałem matkę i Dankę. Pojechały na wieś, do ciotki - opowiedział - Może wejdziesz do mnie, co? Patrz, to już tutaj, do siebie masz dalej.
- Janek, nie wiem, czy ojciec...
- Zadzwonisz do niego. Chodź, patrz jaki przemoczony jesteś... - złapał go za przylegającą do ciała koszulę. Nie czekając na jego odpowiedź, chwycił jego nadgarstek i pociągnął go do wejścia do swojej kamienicy. Tadeusz od razu poczuł ulgę, gdy ostry wiatr i zimny deszcz go opuściły. Przeszli w podskokach dwa piętra. Na ostatnim dotarli przed drzwi z numerem pięć. Rudy wyciągnął z kieszeni klucze i drżącymi dłońmi nakierował na zamek. Przeklnął cicho, gdy nie mógł dokładnie wycelować.
- Daj - powiedział cicho blondyn.
- Nie, dam radę... - Ale Zośka już przekręcał klucz, by otworzyć drzwi. Złapał za klamkę i wpuścił przyjaciela z drwiącym uśmiechem.
- Z chorobą Parkinsona pierwsi - Janek przewrócił oczami i uderzył go w brzuch, śmiejąc się. Ściągneli buty, zakluczyli drzwi i weszli do środka.
- Idę zrobić herbatę.
Zośka ściągnął kamizelkę i skarpety, wieszając je na krześle. Udał się do kuchni, gdzie zauważył młodego Bytnara, gapiącego się w czajnik.
- Gdzie twój ojciec? - spytał wyższy chłopak.
- Nie wiem. Powiedział, że wychodzi i, że nie wróci do jutra. Nie chciał mi nic więcej powiedzieć.
- To nieodpowiedzialne zostawiać ciebie samego.
- Martwisz się? - spytał Rudy, z typowym dla siebie, łobuzerskim uśmiechem. Odszedł od blatu i postawił na stole talerz ciastek.
- Skąd to masz? - zapytał Zośka wskazując na słodycze. W czasie jesieni większość osób oszczędzała pieniądze na ciężką zimę, a nie kupowało sobie od tak łakocie.
- Mama upiekła na swój wyjazd, ot co - odpowiedział zadowolony uśmiechając się do Tadka. Tamten przewrócił oczami. Ojciec Rudego musiał dostać premię...
CZYTASZ
Zapomnijmy || Rudy&Zośka ✔
Fiksi SejarahNadchodzi to jesienne deszczowe popołudnie, w którym Zośka chce po prostu zapomnieć. "Co ja bym sam na tej wojence zrobił? Co ja bym bez ciebie, Janeczku, zrobił...?"