Spoglądałem w dół, jeszcze raz przypominając sobie ostatnie chwile z Odasaku. Chwile gdzie nie obawiałem się o jego powrót, zawsze wracał. Wiedział, że na niego czekam. Byłem wtedy już lekko wstawiony, spóźniał się a ja zapijałem niepokój przy głośnej muzyce. Z nudów założyłem jedną z jego wiśniowych koszul, zostawiając gdzieś w sypialni spodnie.
- How to be a heartbreaker... - Zaśpiewałem cicho, wyglądając przez okno. Deszcz cały czas obijał się o framugę okna, dając nieprzyjemne uczucie, że coś złego czai się w powietrzu. Zmarszczyłem brwi, widząc dwie sylwetki idące w tą stronę. Nikt w mafii nie wiedział o moim przesiadywaniu u Ody, to miała być nasza tajemnica. - Boys they like a little danger.
Krótko nie trwało, aż sygnał w domofonie dał znak o powrocie właściciela mieszkania. Przykładając ucho do drzwi, rozpoznałem po głosie, że jest z nim również Ango. Wzdychając ruszyłem w kierunku sypialni. Miałem pewien pomysł, którym zemszczę się za jego późny powrót i to jeszcze z kimś. Gdzieś w swojej torbie znalazłem jakieś kajdanki, następnie w szafce przy łóżku opaskę na oczy. Położyłem się na materacu, założyłem opaskę a następnie, po omacku zakułem się w kajdany, zahaczając przy okazji o ramę łóżka.
- No nie, był tutaj. - Usłyszałem Odę z drugiego pokoju, następnie ściszenie muzyki. A szkoda, akurat lubiłem ten kawałek. - Ango dzięki za pomoc z rana, wszystko będzie ze mną dobrze.
- Jesteś pewny? Może jeszcze zmienimy bandaże? - Zasugerował głos okularnika, sprawiając, że momentalnie spróbowałem zdjąć z siebie kajdanki. Niestety, założyłem je sobie zbyt dobrze. - Masz jakieś w sypialni?
- Tak, powinny gdzieś tam być. Wolę mieć je pod ręką, w pewnych przypadkach... - Wziąłem głęboki wdech, gdy usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Jak dobrze, że Oda jeszcze ich nie naoliwił. - Coś nie tak Ango?
- Czy on jest jednym z tych przypadków? - Zagryzłem dolną wargę, by powstrzymać ten wredny uśmieszek. Jednak miałem wrażenie, że nikt się na to nie nabrał. - Dazai, ile wypiłeś?
- Prawie całą butelkę whiskey, znowu... - Odezwał się Oda, którego głos był jeszcze bliższy. Prawie podskoczyłem wyczuwając czyjąś ciepłą dłoń na moim udzie. - Ango możesz już iść, poradzę sobie z nim.
- Ale weź zdejmij mi to z oczu, chcę zobaczyć tą jego czerwoną mordę. - Zaśmiałem się, rozumiejąc że to właśnie mój kochany Odasaku przy mnie stał. - Ładnie proszę, Oda.
- Do zobaczenia jutro. - Oddalające się kroki, następnie trzaśnięcie drzwiami. Tak, udało mi się go wkurzyć. Jednak, fakt że opaska jeszcze nie została zdjęta, trochę mnie zaczął martwić.
- Odasaku? Możesz mnie rozkuć, kluczyk powinien być gdzieś obok. - Wskazałem mu w kierunku, gdzie zostawiłem moją drogę do wolności. Jednak zamiast tego, dalej jeździł po moim udzie. - Jestem pewny, że to nie jest klucz. - Westchnąłem cicho, gdy jego dłoń spoczęła na moich bokserkach. - No to już jest klucz ale do czego innego...
- Zasługujesz na jakąś karę, wiesz o tym? - Szepnął mi do ucha, naprawdę podniecającym, niskim tonem. Zanim jednak zgodziłem się na ową karę, poczułem jak moje nadgarstki stają się wolne. - Pomożesz mi zmienić bandaże, trochę oberwałem na dzisiejszej misji.
- Ugh... - Burknąłem pod nosem kilka przekleństw, a mogło być tak dobrze. Podniosłem się do siadu, przy okazji ściągając opaskę. Dopiero teraz miałem szansę zobaczyć, jak źle wyglądał Oda. - Kto cię tak urządził?
- Razem z Nakaharą mieliśmy załatwić jednego faceta. Próbował nam uciec, więc się rozdzieliliśmy. - Wzruszył ramionami, ściągając przy okazji koszulę. Byłem aż wdzięczny, że go odprowadził. W głowie pojawił mi się ten rudy karzełek. No tak, przecież nie było go ostatnio widać. - Sprawdzał go przez długi czas, musieliśmy być pewni że wszystko pójdzie dobrze.
- I jakoś nie poszło... - Pokręciłem głową, wyciągając z innej szafki bandaże. Mieszkanie znałem jak własną kieszeń, może i nawet lepiej. Podniosłem się z łóżka, zaciągając go do łazienki. - Trzeba to obmyć porządnie, jaki debil się tym zajmował?
- Nakahara wyciągnął kule, później pozostawił mnie Ango. Przynajmniej nie musiałem zdawać raportu. - Wzruszył ramionami, zadowolony że wszedł teraz specjaliście od bandaży. - Chciał najpierw zabrać mnie do ciebie, jednak mu powiedziałem o twoim wolnym. Gdybym wiedział, że zastaniemy cię w takim stanie...
- Odkupię ci whiskey, wypijemy je wspólnie. - Uciąłem go szybko, przez co wywołałem cichy chichot. Delikatnie się uśmiechając, ściągnąłem ten nieszczęsny, zakrwawiony bandaż. - Ango jest lekarzem do dupy.
- Niech idzie na praktyki do pielęgniarki Osamu. - Korzystając z mojej nieuwagi, przejechał dłonią po nagim udzie. Mocno zacisnąłem zęby, mając na uwadze teraz jego rany. Nie chciałbym go przecież stracić przez wykrwawienie bądź jakąś chorobę. Za to jego ręce robiły się coraz bardziej beztroskie. - A właściwie, czemu zrobiłeś taką scenę przed Ango?
- Bo miałem ochotę na trój... - Zamknąłem się, obrywając delikatnie w czubek głowy. Zamilkłem z zaskoczenia, nie z bólu. Spojrzałem mu prosto w twarz, wiedziałem, że w tym momencie nie puści mi płazem żartu. Nie takiego. - Byłem zazdrosny, bo wracałeś z tym okularnikiem.
- Doprawdy... Jesteś beznadziejny. - Oparł swoją głowę o moje ramię. Załamany naszą dwójką, po prostu go pogłaskałem po głowie. - Przecież wiesz, że jestem twój.
Zamknąłem oczy, wspominając tamte słowa. Reszta tamtego wieczoru była doprawdy wspaniała, nie mógłbym jej zapomnieć... Nie ważne ile razy próbowałem. Stojąc tak samemu, czułem jak ktoś trzyma moją dłoń. Uśmiechnąłem się przez łzy, czyżby Odasaku nigdy mnie nie opuścił?
- So it's better to be fake... - Wyszeptałem, czując jak głos mi się łamie. Otworzyłem oczy, spoglądając w zachodzące słońce. - Can't risk losing in love again...
- Babe... - Usłyszałem tuż po skoku, kątem oka dostrzegając na moście Odę. Zadowolony spoglądał na mnie, gdy wpadłem do wody.
Pewny tego, że on też chce bym do niego dołączył, pozwoliłem się dalej nieść nurtowi rzeki. Powoli tracąc przytomność, płynąłem. Aż w pewnym momencie stanąłem z nim twarzą w twarz. Ponownie w tamtym mieszkaniu. Ponownie w tamtej wiśniowej, niemodnej od lat koszuli i bokserkach.
- Odasaku, czy już jesteśmy... Razem?
- Nie Dazai, to nie jest jeszcze twoja pora. - Ujął moją twarz w swoje dłonie, powoli ocierając łzy które spływały po moich policzkach. - Masz jeszcze wiele dobrego do zrobienia, zaufaj mi. Spotkasz ludzi, którzy będą potrzebować twojej pomocy.
- Robiłem wiele dobrego w ciągu tych czterech lat, jednak to nic nie zmieniło. - Wtuliłem się w niego, obawiając się, że zniknie w każdej chwili. - Proszę, nie każ mi się obudzić. Chcę tu zostać. Chcę zasnąć i śnić razem z tobą!
- Teraz się zacznie wojna Dazai, a ty będziesz miał szansę uratować klucz do pokoju. Nie możesz tu zostać. - Pocałował delikatnie moje czoło, uspokajając głaskaniem po włosach. - Gdy to się skończy, znajdziesz sobie kogoś lepszego. Kogoś kto na ciebie liczy, mimo zdrady...
- Nakahara bez ciebie zginie.
- Chuuya...? - Wyszeptałem, widząc przed sobą jedynie ciemniejące niebo. A tuż obok stał młody, dziwnie ścięty chłopak. Po jego minie wywnioskowałem, że nie słyszał tego co powiedziałem.
Miałem wrażenie, że to o nim wspominał Oda. Co oczywiście stało się prawdą, tak jak przewidział. W trakcie następnego roku, ponownie spotkałem się ze starą ekipą... A wspomnienia o Odasaku powoli odchodziły w głąb mojej pamięci, coraz rzadziej dając o sobie znać. Dla bezpieczeństwa, zacząłem się umawiać z Chuuyą... Każdego dnia bardziej szczęśliwy z życia. Do czasu piątej rocznicy jego śmierci. Poszedłem wtedy pod tamto mieszkanie, następnie do Lupina. To była niezapomniana noc.
YOU ARE READING
Wake up - ff Bungou Stray Dogs
FanfictionKiedyś ogarnę jakiś opis, teraz nie mam pomysłu by wyszedł fajnie x"D