Rozdział 9

77 7 32
                                    

Przepraszam za tak długą przerwę spowodowaną lekkim wypaleniem, ale już powoli wychodzę z tego paskudnego stanu. Tak, ponownie zachłysnęłam się historią dość pechowej Chantalie i już nawet mam pomysł na kolejny rozdział (który już ma lekki zarys), ale teraz mogę jedynie napisać: życzę przyjemnej lektury i do zobaczenia już wkrótce. :)

***

Po wymianie uprzejmości oraz dość ekspresowej prezentacji obu stron, między Chantalie a jej rozmówcami zapadła niezręczna cisza. Nawet rozgadana dotąd Rainbow zdawała się zatracić język w gębie. Dreptała w miejscu, prawie że tworząc dziurę w podłodze. A Chantalie, jak to ona, uważnie przyglądała się ruchom ledwo co poznanej dziewczyny, starając się nabyć kontuzji przy nerwowym strzelaniu palcami.

Alabama, widząc, że żadna z nich nie zamierza poczynić kolejnego kroku, zdusił w sobie głośne westchnięcie. Zaledwie w ułamku sekund postanowił je w tym wyręczyć. I wcale nie robił tego tylko ze szczerej sympatii do Rainbow. Po prostu doskonale zdawał sobie sprawę, że ta sztuczna kolejka zniechęca klientów, a do tego nie zamierzał dopuścić. Nie na swojej zmianie.

Dlatego poprawił i tak perfekcyjnie zawiązany krawat i czym prędzej wprowadził swój niecny, wymyślony naprędce, plan w życie.

— Rainbow, może łaskawie wybudzisz się z letargu i wreszcie coś zrobisz z tym siejącym spustoszenie przygłupim ptaszyskiem? Już i tak nieźle tu zabawił.

— Co, co? — Padło jakże inteligentne pytanie z ust właścicielki Burzy, która zaprzestała swojej wyimaginowanej wędrówki. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na przyjaciela.

Alabama, aby ukryć swoje rozbawienie, cichutko chrząknął.

— Spytałem, czy zamierzasz coś zrobić z tym skrzydlatym paskudztwem. Tak tu się panoszy, że kilku petentów z cudem nie zeszło na zawał lub nie uciekło z krzykiem, kiedy tylko go zobaczyli przed swoją twarzą. A uwierz mi, nie grzeszy on urodą.

Tak jak przypuszczał, wyczulona na wszelkiego typu obelgi w kierunku pierzastego towarzysza Rainbow nie przyjęła tych rewelacji z entuzjazmem. Nadęła wydatne policzki, upodobniając się do zagrożonej wyginięciem rozdymki, zapewne żałując, że nie posiada ich kolców. A zatracony w zabawie akcesoriami biurowymi orzeł nawet nie przeczuwał, że lada moment może stanowić obiekt kłótni wyraźnie wyczuwalnej w powietrzu.

— No ja się chyba przesłyszałam... Czy ty właśnie nazwałeś mojego Burzę skrzydlatym paskudztwem? — Z każdym kolejnym wypowiadanym słowem głos Rainbow podnosił się o oktawę wyżej, przez co na samym końcu pisnęła niczym mysz przygwożdżona łapą przez kota. — Ty? Skrzydlatym paskudztwem?!

— O, widzę, że od ostatnich testów twój słuch uległ znacznej poprawie, co oczywiście pochwalam. Radzę jednak jeszcze troszkę go usprawnić, bo zdążyłem go dodatkowo nazwać przygłupim ptaszyskiem.

— Przygłupim ptaszyskiem?

— Rainbow, nie prowokuj mnie tymi swoimi piskami do tego, abym znowu wygłosił swoją słynną przemowę na temat tego, ile prawdy kryje się w stwierdzeniu „Jaki właściciel, takie zwierzę".

— Żebym ja ci zaraz nie palnęła przemowy o tym, jak to ciężko pracować z kaktusem głęboko wciśniętym w odbyt!

„Oho, może być gorąco" — pomyślała Chantalie, gorączkowo rozglądając się po holu wypełnionym ludźmi zaciekawionymi nie tyle orłem, co słowną potyczką. — „Może warto wykorzystać moment ich nieuwagi i za czasu się ewakuować? Tak dla własnego bezpieczeństwa?"

— No masz ci los złamanego ołówka — jęknął zażenowany absurdem tej sytuacji Alabama. Chyba jego doskonały plan miał się zaraz okazać totalnym niewypałem. Musiał to czym prędzej skorygować. — Możesz być troszkę ciszej? Klienci na nas patrzą.

Impas [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz