Rozdział 4

83 11 22
                                    


Równo w samo południe WorkIn Chantanie zabrzęczał donośniej niż zwykle pod poduszką, czym zaskoczył śpiącą dziewczynę.

„Co się dzieje?" ― Niechętnie uchyliła zaspane powieki, po czym z donośnym jękiem bólu ponownie je przymknęła, porażona słońcem wkradającym się do pokoju poprzez szpary niewymiarowej rolety, zawieszonej na niezbyt czystym oknie. Jak widać, nawet warstwa brudu zalegającego na szybie nie uchroniła jej przed tym przykrym doświadczeniem. ― „Pali się czy jak?"

Po omacku rozpoczęła akcję poszukiwawczą denerwująco wibrującego gdzieś nieopodal głowy wrednego urządzenia. Dopiero przy którejś z rzędu próbie oprzytomniała na tyle, aby przypomnieć sobie, w którym konkretnie miejscu go schowała. Zanurkowała dłonią pod przyjemnie zagrzaną poduszkę.

„Mam cię, skurczybyku!"

Pewnym ruchem odblokowała ekran. Chciała jak najprędzej dowiedzieć się, kto śmiał zakłócić jej spokój, ale kiedy tylko rzuciła okiem na pole nadawcy, zassała przez zaciśnięte zęby powietrze.

― Nie, to nie może być prawda...

Drżącym od nerwów palcem stuknęła w wiadomość od Starszyzny. Ekran zalała fala słów dość powszednich w języku urzędniczym, przez co treść brzmiała dosyć sztywno. Chantalie próbowała rozeznać się w tej niecodziennej dla siebie paplaninie, którą w jakimś stopniu studiowała na zajęciach poświęconych patriotyzmowi, ale pierwsze akapity zlewały się w zbitą masę złowrogich liter, próbujących przejąć władzę nad jej zaspanym umysłem. Jakimś cudem pomiędzy tymi dziwnymi wyrażeniami odnalazła informację o potencjalnych konsekwencjach spowodowanych z niewywiązania się z określonych reguł panujących w Equipoise. Chantalie zwyzywała siebie w myślach od głupich kóz, momentalnie robiąc się blada.

„No pięknie!" ― jęknęła, po czym przejechała palcem po ekranie WorkIna, aby przewinąć nieprzyjemny dla siebie tekst. Wolała nie wnikać w różnorodność kar, jakie mogłaby otrzymać w prezencie. Wyznawała zasadę, że im mniej wie, tym lepiej. ― „Jak tak dalej pójdzie, to zostanę wrogiem publicznym numer jeden. Mama na pewno będzie ze mnie dumna!"

Druga połowa wiadomości była bardziej przyswajalna i to przy niej Chantalie skupiła całą swoją uwagę. Skrzywiła się, kiedy odkryła, że specjalnie skonstruowany system wysłał bez zatwierdzenia podania do całkiem losowych miejsc. Świadomość, że aktualnie starała się o stanowisko w sklepie spożywczym Sunshine oraz podupadającym warsztacie samochodowym u braci Yesterday nie napawała jej optymizmem. Uśmiechnęła się gorzko, próbując oswoić się z tym faktem.

Dopiero na samym końcu, wytłuszczonym drukiem, zaznaczono, że całość stanowiła jedynie drobne upomnienie, a każde kolejne wykroczenie będzie podlegało surowej karze. I właśnie tej formulki Chantalie schwytała się niczym topielec rzuconego mu koła ratunkowego.

Schowała WorkIna w jego stałe miejsce i zaryzykowała stwierdzeniem, że warto – w końcu – zrobić coś pożytecznego. W tym celu musiała dokonać czegoś, co spędzało jej sen z powiek z powodu obolałego ciała. Chodziło o coś niezwykle błahego, a dokładniej o wstanie z łóżka. Ale jak sobie coś postanowiła, to musiała to zrobić.

Próbowała postawić stopy na zimnej podłodze, lecz kołdra, niczym porzucona kochanka, postanowiła się na niej zemścić. Chantalie tylko poczuła, jak niewdzięczny materiał oplata jej nogę, ale zareagowała zbyt późno, by móc uniknąć przykrych konsekwencji. Padła jak długa, a towarzyszący przy tym huk byłby w stanie nawet zbudzić zmarłego.

„No, to mogę doliczyć kolejne siniaki do kolekcji" ― pomyślała nerwowo. ― „Jakby te powstałe podczas treningu nie mogły wystarczyć. Aż jestem ciekawa, czy jest ich na tyle dużo, by móc odnaleźć w nich jakąś Konstelację".

Impas [WOLNO PISANE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz