ROZDZIAŁ IV

238 32 5
                                    

Przez ostatnie kilka dni, Draco chodził poddenerwowany i warczał na każdego, na kogo spojrzał. Z tego powodu powstały plotki, że chłopak pogodził się ze śmiercią ojca i wrócił do dawnego stylu życia. Jednakże jego wahania nastroju były spowodowane zupełnie czymś innym.

W zeszłym tygodniu, a dokładnie w piątek, otrzymał list od swojej matki. Przed rozpoczęciem roku, kobieta ukryła się w niewielkim mieszkaniu w Londynie. Wraz z synem obawiała się, że zwolennicy Czarnego Pana odkryli ich spisek i teraz jej poszukują. 

Był zły na rodzicielkę za jej lekkomyślność. Ginęło coraz więcej sów, a wiadomości były przechwytywane przez Śmierciożerców

Ministerstwo próbowało kontrolować pocztę lotniczą, zabezpieczając ją dodatkowymi zaklęciami kamuflującymi przesył, jednakże bezskutecznie. Tak słabe zaklęcia ochronne nie powstrzymają czarnej magii. 

Narcyza w liście zawarła informacje dotyczące zaginięć byłych Śmierciożerców. Przeanalizował pergamin jeszcze raz i westchnął. Matka wypisała wiele znajomych nazwisk, lecz to niewiele pomogło. Nie rozumiał do czego mogą posłużyć mu notatki zrobione przez kobietę. 

Udał się do dormitorium i od razu złapał za pióro, przysiadając wygodnie w fotelu. Wygrzebał z szafki czysty pergamin i oderwał kawałek. Nie przepadał za niszczeniem papieru, jednak tym razem nie mógł okazać zasad etykiety. Bezpieczeństwo matki było ważniejsze od ładnego, przejrzystego pisma. Niewidzialnym atramentem wyznaczył miejsce ich spotkania. Musiał porozmawiać z Narcyzą w cztery oczy. Zbyt wiele ryzykują korespondencją lotniczą.

Starannie usunął atrament z pióra. Chodziły plotki, że Irytek wrócił do dawnego zajęcia i zaczął psocić w dormitoriach uczniów. Draco nie chciał przypadkiem zastać kilkustronicowego referatu całego w niewidzialnym, a raczej wtedy już widzialnym atramencie. 

Wstał i podszedł do sowy, która spoczywała na poduszeczce na parapecie. Bacznie obserwowała swojego pana wielkimi, nienaturalnie czarnymi ślepiami. Draco zawsze uważał, że jest coś w niej intrygującego. Zupełnie nie wyglądała jak puchacz, Miała piękne, lśniące srebrne pióra, niczym u sowy śnieżnej, a pazury miała ostre jak brzytwa. Z łatwością mogłaby rozszarpać go na strzępy. 

— Vivienne, przekaż to mojej matce. — Pogłaskał ptaka po główce i doczepił do jej drobnej nóżki kawałek pergaminu, który delikatnie przypalił. Puchacz posłusznie wyleciał zaraz po tym, jak jego właściciel otworzył okno z powrotem. Uśmiechnął się słabo, obserwując odlatującego pupila. Wiedział, że list zostanie dostarczony bez żadnych przeszkód.

Kiedy sowa zniknęła za horyzontem, zamknął oko i udał się na spotkanie z przyjaciółmi. 

──────⊱◈◈◈⊰──────

Poprawił włosy czwarty raz tego dnia. Był chłodny, sobotni wieczór. Wsadził zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza i rozejrzał się po okolicy. To tutaj miał się spotkać z matką. Stary, opuszczony kościół, otoczony był przez zarośla i chwasty. Wzdłuż dróżki biegło dziesięć równych rzędów marmurowych grobów, po pięć w każdym, które odziwo trzymały swój blask do dnia dzisiejszego. W okolicy nie było żadnych innych budynków, oprócz kapliczki z niewielkim ołtarzykiem po środku. 

Nie przepadał za tym miejscem. Budynek został przejęty przez rodzinę Malfoy'ów lata temu. Pochowanych zostało tu wielu członków jego rodziny. Cmentarzysko zdrajców krwi, jak to mawiał Lucjusz. W rodzinie zawsze znalazła się biedna, mała, zagubiona czarna owieczka, którą potem skazywano na śmierć. Nie zasługiwali na honorowe miejsca w Malfoy Manor.

Zignorował dreszcze na ciele i popchnął wielkie wrota. Dostrzegł Narcyzę dopiero po chwili. Kobieta klęczała przed obrazem i modliła się. Robiła to zawsze, kiedy się bała. Malfoy'owie nie wierzą w mugolskich bogów, ale jego matka twierdziła, że modlitwy ją uspokajają. 

 —  Nikt cię nie śledził? — Podszedł do niej i zlustrował ją wzrokiem. Kobieta wstała i powoli obróciła się w jego stronę. Pokręciła jedynie głową. Westchnął z ulgą. Podszedł do kobiety i ją przytulił. 

──────⊱◈◈◈⊰──────

—  ... Na pewno coś knuje, mówię wam to! — Rudowłosy młodzieniec krzyknął na cały Pokój Wspólny, w odpowiedzi otrzymał jedynie przewrócenie oczami przez Hermionę.— Harry, ty mi wierzysz, prawda?! — Ron delikatnie szarpnął swojego przyjaciela. Ten, nieświadomy tematu, cicho przytaknął. Nie przysłuchiwał się ich rozmowie od paru dobrych minut. 

— Widzisz?! Nawet Harry się ze mną zgadza!

— Zgodził się tylko dlatego, żeby cię zbyć... — Hermiona spojrzała na swojego chłopaka z wyższością, wiedząc, że w tej kłótni jest na wygranej pozycji. Brunet westchnął cicho i bez słowa udał się na wieczorny spacer po szkole, zostawiając swoich zdziwionych przyjaciół.

Przymknął powieki, będąc pewnym, że korytarz jest pusty i wsłuchał się w absolutną ciszę. Wyuczył się wyłapywać najmniejszy dźwięk w pobliżu kilku metrów. Było to całkiem przydatne. Choć tym razem jego umiejętność zawiodła. Został staranowany przez coś miękkiego. Otworzył oczy i ujrzał Malfoy'a leżącego na nim, z przyciśniętym policzkiem do jego twarzy.

— Do cholery, Potter!  

Dysharmonia || DRARRYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz