W izolatce nie było ani zimno, ani ciepło, a mimo to Steve czuł jednocześnie, jak pot przykleja mu szpitalną piżamę do mokrych pleców, a ciało przechodzą dreszcze.
Dzieliły ich trzy metry.
Trzy metry do spokoju.
Wszystko i nic.
Przyległ to ściany, po czym osunął się na ziemię.
Buck półleżał, półsiedział w kącie, oddychał dość płytko. Włosy przykleiły mu się do czoła, wzrok wciąż był nieobecny, nie zwrócił nawet uwagi, gdy Steve wszedł do środka pomieszczenia. Rogers widział już ludzi w takim stanie - kompletnej apatii, braku chęci do życia. Znów uderzył go zapach frontu, gryzący dym, nagrzany metal.
Francja. Lądowanie w Normandii. Żołnierze leżeli w okopach z tępym wzrokiem wpatrujących się w ciała przyjaciół, którzy sekundę wcześniej oddali za nich życie.
- Kapitanie, szeregowy Graham został w okopie. Proszę o pozwolenie na pochowanie go. W nocy przejdę tam i zabiorę ciało.
- To niebezpieczne Swift, możesz zginąć.
- Adam jest dla mnie jak brat, Kapitanie. Wolałbym umrzeć niż go tam zostawić.
Wydać pozwolenie? Zabronić? I tak pójdzie, albo z rozkazu, albo stanie przed sądem za niesubordynację.
- Idź.
Godzinę później naziści zbombardowali pas ziemi niczyjej i okop. Nie było już ciał do chowania.
Otrząsnął się. Bucky nie poruszył się nawet o centymetr. Gdyby nie unosząca się klatka piersiowa Steve nie byłby pewny czy żyje. Wbił wzrok w klamry kaftana bezpieczeństwa. Bardzo podobnie wyglądał uniform Zimowego Żołnierza. Rogers powoli podniósł się i w kucki podszedł do przyjaciela.
- Jak masz się czuć bezpiecznie, jak znowu cię związali?
Mówił bardzo cicho i powoli, jednocześnie rozpinając klamry.
Bucky drgnął, Steve jednak nie przestał. Łamał właśnie przynajmniej pięć zasad, na podstawie których został tutaj wpuszczony. Chleb powszedni.
Mundur Zimowego Żołnierza, miał przypominać Bucky'emu o jego niewoli, teraz sobie to uświadomił. Maska, niemal symbol braku możliwości wydania z siebie krzyku o pomoc. Nie miał nawet hełmu, w końcu głowę mogły zajmować wspomnienia, tak niebezpieczne dla powodzenia misji.
Zacisnął zęby.
Wszystkie klamry ustąpiły i chwilę walczył ze zdjęciem ubrania. Kaftan odrzucił w kąt, pod nim Barnes miał podkoszulkę oraz krótkie spodnie, Steve miał nadzieję, że nie będzie mu zbyt zimno.
Nie próbował łapać z nim kontaktu wzrokowego, a przynajmniej jeszcze nie. Po prostu usiadł obok - prawie stykali się ramionami- i patrzył przed siebie, zapominając o tym, że są ciągle obserwowani.
***
Okowy Zimowego Żołnierza były tak lodowate, że niemal zamarzała mu krew w żyłach. Zawsze gdy przejmował nad nim kontrolę, gdy spychał go w odmęty zapomnienia, sam wchodząc na dobrze znane tory schematu maszyny do zabijania, w jego wnętrzu trwała burza śnieżna. Lód wypełniał mu płuca odbierając dech, mróz ścinał białko oczu, pokrywając tęczówki grubą warstwą szronu. Ciemność. Zamarzał, zgrabiałe ręce z wielkim trudem sięgały po stery jego własnego umysłu... A potem pojawił się ten człowiek. Wydawało mu się, że nie przypomni sobie już światła i ciepła, a on je utożsamiał.
Wtedy zaczęła się Wojna.
Pożar który w nim wybuchł nie miał nic wspólnego z kontrolowanym płomieniem. Pożerał Zimowego Żołnierza, ale jego samego też nie oszczędzał. Spustoszenie ogarnęło każdy zakamarek jego serca, umysłu, duszy.
CZYTASZ
Ciasto ze śliwkami.
FanficSteve postanawia odnaleźć Bucky'ego i za wszelką cenę wrócić mu wspomnienia. Rozdziały co wtorek.