Rozdział pierwszy

1.5K 160 289
                                    

 Sunę powoli wzrokiem po białym suficie. Cały mój zapał gdzieś wyparował. Byłem już prawie gotowy, by wyjść, gdy brutalnie uderzył mnie bezsens wszystkiego.

Siadam na łóżku tylko na moment, a potem moje ciało opada na materac i żadna siła nie jest w stanie go podnieść.

Nie wiem ile tak leżę, zerkam w stronę okna, dostrzegając ciepłopomarańczową poświatę. Jestem pewien, że było jeszcze jasno, gdy wyszedłem na klatkę, chwilę potem zawróciłem do mieszkania.

Poruszam zdrętwiałą nogą, gdy słyszę łomot dochodzący z łazienki. Po chwili coś znów spada na podłogę, odbija się kilka razy od kafelek.

— Cholera jasna, Aiden! Który raz powtarzam, byś nie stawiał wszystkiego na pieprzonym rogu?! — Głos Paula, mojego kuzyna przebija się przez cienką ścianę, w czasie, gdy coś znowu ląduje o podłogę.

Unoszę zdretwiałą rękę i w ostatniej chwili opuszczam ją sobie na twarz.

Drzwi od mojego pokoju otwierają się gwałtownie, spada z nich czarna bluza. Rozchylam palce i patrzę przez nie na Paula, który tylko raz zerka w jej stronę, po czym wzdycha i omijając piętrzący się bałagan, spogląda na mnie.

— Miałeś chyba gdzieś wychodzić — zaczyna.

— Nieaktualne.

— Dlaczego? — Wykrzywia usta, poprawiając dłuższe, ciemne włosy. Zauważa swoje odbicie w lustrze i zaczyna przeczesywać loki palcami, z jednej strony na drugą.

Wydaje mi się, jakby go w ogóle tu nie było albo jakbym ja sam nie istniał.

Znów czuję tę ostrożność w głosie kuzyna, która w ogóle do niego nie pasuje. Zawsze walił prosto z mostu, rzadko zastanawiając się nad tym, co ktoś miał poczuć, czy pomyśleć. Dlaczego, do cholery przejmuje się uczuciami kogoś takiego jak ja? Kiedyś potrafił nazwać mnie największym przegrywem, gdy przeżyłem w podstawówce swoją pierwszą porażkę. Przed metą, w biegu na kilometr, potknąłem się o własną nogę i przegraliśmy. Ryczałem w przebieralni, a on mnie jeszcze dobijał. I wtedy, mając osiem lat, przy pierwszej poważnej porażce poczułem pierwszy raz jakie to słodkie uczucie, gdy ktoś cię kopie, kiedy nie możesz wstać. Jego obelgi i docinki miały mnie podnieść, myślę, że inni chłopcy by wstali, bo nikt nie da się nazywać zasmarkaną babą. Ja pragnąłem więcej, kotłujące się w głowie myśli jaki to jestem do niczego, że lepiej by było, gdybym umarł podsycały we mnie jakiś żar, któremu potem nie pozwoliłem zgasnąć.

Dlatego teraz tak mnie to cholernie irytuje, zwróciłem mu raz uwagę, ale obruszył się, że jest taki jak zawsze.

Guzik prawda.

Codziennie czuję na sobie jego badawczy wzrok; przy śniadaniu, po powrocie z pracy. Gapi się na mnie nawet przy oglądaniu filmu. Nie rozmawiamy o tym, rzuciłby, że przecież wszystko jest jak dawniej, po czym znów zacząłby mi się przyglądać.
I być miłym. Ostrożnym. A potrzebuję, by był taki jak kiedyś.

— Dlaczego nieaktualne? — pyta ponownie.

— Nie mam ochoty — odpowiadam szybko.

Paul lustruje mnie powoli od góry do dołu, podpiera dłonie na biodrach, gdy niepewnie wylicza:

— Ogoliłeś ryj, masz czyste ciuchy, szykowałeś się pół dnia...

Zamykam oczy i rzucam:

— Skończ.

To jedno jedyne słowo, które jest jak stop. Paul odpuszcza, robiąc krok do tyłu. Poprawia niebieską kraciastą koszulę, po czym rzuca:

— Tylko jak wrócę, to wiesz... — Unosi rękę, niezręcznie kierując ją do czoła.

Seria Przejrzystość (Dimness, Clarity) WYDANE <3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz