Rozdział szósty

616 75 190
                                    

Aiden

        Od godziny patrzę w okno, może dłużej, sam naprawdę nie wiem... Nie mrugam, nie zmieniam pozycji, raz na jakiś czas jedynie unoszę z wysiłkiem rękę i przecieram powieki, gdy warstwa łez zasnuwa mi wzrok. Duszę w sobie żal, jakąś nie do opisania pustkę. Telefon wibruje na stoliku, podciągam się, ale strącam go. Sapię z irytacją, bo muszę zrobić coś wbrew sobie - podnieść to pieprzone urządzenie. Staczam się połową ciała poza materac, wyciągam rękę i rezygnuję, gdy widzę na wyświetlaczu ikonkę ze zdjęciem Clary.

Opadam znów na plecy i wpatruję się w sufit. Wiem, że muszę wyjść z Głupkiem, udaję, że nie zauważyłem go pod drzwiami, ale ten skomle już od dobrej rodziny.

Cholera, po co mi był ten pies...?

Turlam się przez tapczan, by wstać, ale spadam.

No i nadal leżę, ale tym razem na podłodze. Mijają kolejne długie minuty, gdy zbieram siły, by unieść ciało i uciszam Głupka "zaraz", które ciągle nie nadchodzi. W końcu impuls, malutki, ledwo wyczuwalny, ale wystarczający, bym znalazł się przy drzwiach.

I nie jest to na szczęście obsikujący mnie pies.

*

Czasem są właśnie takie dni... Wstanie, zrobienie obiadu, wyjście na spacer, ogarnięcie domu są wyczynem i powinienem być z siebie dumny. Taki dzień różni się od tych poprzednich tym, że coś zrobiłem. To nadal jest nic nieznacząca kartka z kalendarza, ale dla mnie mniej zmarnowana...

Taka, w której mam kontrolę nad tym co robię, a nie, że jest zapełniona po brzegi, ale ja jestem gdzieś obok.

Lubię takie kartki, jednak jak na złość właśnie one mi najbardziej szkodzą.

Mogę pójść spać.

Ale ciężej codziennie zasypiać, gdy się wie, że po przebudzeniu czeka nadal ten sam ból.

*

Paul wyjechał pięć dni temu, a ja do tej pory nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Drzwi są zamknięte na dwa zamki, jestem przekonany, że ktoś się tu włamie.

Psia krew, jestem dorosłym facetem, a te lęki robią ze mnie zagubione dziecko.

Nienawidzę tego.

Wiem, że nic mi nie grozi, kuzyn bywał w domu naprawdę rzadko. Praca, dziewczyny, praca... Widzieliśmy się jedynie wieczorami w weekend, ale... Co, jeśli nagle dostanę zawału albo potknę się i rozbiję sobie ten głupi łeb? Co wtedy z Głupkiem?

Spoglądam z gorzką miną na siedzącego przy lodówce psa. Patrzy na mnie z położonymi przy sobie uszami, niepewnie unosi wzrok. Zawieszam się na chwilę zastanawiając, co on widzi. Zwierzęta podobno mają zdolność widzenia dusz, ale... Czy to samo się tyczy demonów?

Podchodzę szybko do drzwi i je otwieram, by potem oprzeć o nie czoło i przypomnieć sobie, że ktoś tu może wejść i mnie zamordować...

Ja pieprzę.

Co dwa dni mam ochotę zabrać się z tego świata, ale gdy już ktoś miałby mi w tym pomóc, to nie? Odejść, ale na własnych zasadach, tak? Psia krew, czemu mnie to bawi?

Idę do łazienki, omijając kilka tekturowych pudeł z moimi rzeczami. Otwieram szufladę i wyciągam czarną buteleczkę. W kuchni nalewam do szklanki wodę i kilka kropel tego ziołowego specyfiku, który polecił mi Barish. Smakuje jak denaturat nawet po rozrobieniu z wodą, śmierdzi benzyną, ale wycisza, a tego mi teraz potrzeba. Wypijam duszkiem zawartość szklanki, a po namyśle, patrząc na drżące dłonie, przygotowuję jeszcze raz to samo.

Seria Przejrzystość (Dimness, Clarity) WYDANE <3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz