Ostateczne cięcie

111 10 4
                                    

Zerwałam się z łóżka. Miałam całą twarz mokrą od łez. Jak się okazało to nimi się dławiłam. Serce tak bardzo mi waliło, że trzęsłam się w jego rytmie. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nic się w nim nie zmieniło. Cela jak była tak jest. Niezmienna. Spuściłam nogi na chłodną podłogę. Czułam jak pozostałości poduszki lekko łaskoczą mnie w stopy. Śniłam o moim bratu.. O tym cholernym zdrajcy. Chciałam go ratować, jak w tedy jak bawiłam się z nim w berka. Pamiętam tamte zdarzenie jakby wydarzyło się dopiero wczoraj. Pomykałam między drzewami, kiedy usłyszałam łupnięcie, a gdy się odwróciłam zobaczyłam do leżącego na ziemi. Miał drgawki. Wracał potem do zdrowia przez parę miesięcy, ale oboje dobrze wiemy, że już nigdy do końca nie wyzdrowieje.

W tamtej chwili w lesie bardzo się o niego martwiłam, ale teraz?? Po tym co mi zrobił? Czemu o nim śniłam i w dodatku o niego martwiłam??

Przez plecy przeszły mi dreszcze. Czułam obrzydzenie i złość. On nie jest moim bratem. Nigdy nie będę go nazywać członkiem mojej rodziny. On jest moim wrogiem i zawsze nim zostanie. Puki go nie zabije. Martwy nie może być wrogiem. Prawda?

Westchnęłam. Muszę się uspokoić. Jeśli będę nabuzowana to nie wymyślę planu ucieczki.

Wykorzystałam już prawie wszystkie sposoby na wydostanie się z tego miejsca. Próbowałam już wydostanie się poprzez eliminację wszelkich przeszkód. To była w tedy istna rzeź, ale kara poprzez wtapianie metalu rozgrzanego do czerwoności w moją skórę nie była przyjemna. Próbowałam teleportacji. Zapomniałam o zabezpieczeniach magicznych ustawionych wokoło wyspy.
Podjęłam próbę z przebraniem. Wykryli mnie przy bramach miasta.
Próbowałam z zaklęciami, wszystkie były za słabe przez rany jakie miałam na ciele.

Teraz pozostało mi tylko przywołać to coś co we mnie siedzi. Mam nadzieję, że sposób jaki wymyśliłam do tego się  powiedzie.

Wstałam i schyliłam się by zebrać porozwalane pierze i strzępy poszewek. Wszystko zgarnęłam w jedną kupkę. Otworzyłam okno i wyrzuciłam to wszystko na głowy strażników stojących parę pięter niżej.

Obróciłam się przodem do pokoju i usiadłam na podłodze na samym jego środku. Zamknęłam oczy próbując oczyścić umysł. Skupiłam się najpier na  oddechu. Wdech. Płuca rozszerzają się, a żebra się rozciągają dając miejsce narządowi. Wydech. Wszystko się rozluźnia. I znowu. Wdech, wydech, wdech, wydech.

Teraz zwróciłam uwagę na słuch. Słyszałam bicie swojego serca i swój oddech. Słyszałam skrzypienie podłogi, ciche i miękkie podmuchy wiatru. Szelest liści wpadał przez otwarte okno tak samo jak odległe odgłosy innych elfów. Kupców, kowali, trenujących wojowników i strzelców...
Ciekawe czy oni słyszeli moje krzyki, czy wszyscy są tacy dobrzy w aktorstwie.
Potrząsnęłam głową.
Nie rozkojarzaj się!!
Westchnęłam. Czułam zapach wieczornego powietrza, drewna, żywicy, pierza i innych elfów. Muszę to przyznać pachną interesująco. Tak lekko, świeżo jak poranna rosa. Przez chwilę zatraciłam się w obrazach zielonych łąk i pagórków. Widoków które widziałam kiedy byłam mała. Jak byłam wolna.
Otworzyłam oczy. O dziwo nie czułam gniewu. Byłam spokojna. W celi zapadały powoli ciemności, a na skrawku nieba ograniczone przez okno widać było pierwsze połyski gwiazd.
Byłam oceanem spokoju. Nie pamiętam kiedy ostatnio udało mi się to osiągnąć. Chyba nigdy odkąd mnie złapali.
Jeszcze raz głęboko odetchnęłam i podeszłam do komódki. Odsunęłam ją od ściany na tyle, że mogłam tam wejść. Przykucnęłam i paznokciami wyważyłam jedną z listw podłogowych odsłaniając skrytkę i coś owiniętego w małą ściereczkę.
Wyjęłam pospiesznie zawiniądko, wyprostowałam się, wyszłam zza komody i przysunęłam ją na miejsce.

Podeszłam do łóżka i ostrożnie położyłam pakunek. Niby elfy idealne, a takie głupie. Przynajmniej na tyle by nie przeszukać mojego więzienia. Idioci.

Rozwinęłam materiał odsłaniając zgrabny o lśniącym ostrzu sztylet. Rękojeść była oprawiona w czarną lśniącą skórę, a ostrze było nieskazitelne i niebańsko ostre.

Wzięłam sztylet do ręki. Był zaskakująco lekki i dobrze leżał w dłoni. Miałam wrażenie jakby był przedłużeniem mojej ręki, która zaczęła drżeć.

Ostatnim razem kiedy to coś ze mnie się wyrwało byłam zraniona i wściekła. Zamieżam powtórzyć tę sytuację tylko w celi.

Odetchnęłam i całą swą furię spuściłam ze smyczy. Wściekłość jaka mnie zalała, zabarwiła moje pole widzenia  szkarłatem. Przyłożyłam ostrze do skóry i cięłam. Krew chlusnęła na podłogę i pościel. Usiadłam na podłodze opierając się o mebel. Pozwalałam sobie na tonięcie w adrenalinie która uderzyła do mojej głowy niczym fala tsunami. Nagle krwotok ustał, a na dłoniach pojawiły się nici mroku. Poczułam tą siłę i wiedziałam, że osiągnęłam swój cel. Wycofałam się w głąb mojego umysłu pozwalając tej istocie, tej sile przejąć nade mną kontrolę... Zatraciłam się w czerwieni...

+ ONI+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz