Rozdział Trzeci część 1/2

32 6 8
                                    

Od ich przeprowadzki minęły dwa tygodnie i właśnie zaczynał się wrzesień. Jak łatwo się domyśleć – szkoła, której żaden, szanujący się nastolatek nigdy nie lubił. Jednak nie mieli wyjścia i musieli chodzić do tej, jakże pięknej, instytucji zwanej liceum. W końcu byli uczniami, nawet jeżeli Gin wyglądała na maksymalnie na drugą klasę gimnazjum.

Natomiast wyżej wspomniana dziewczyna właśnie przeglądała się w lustrze wraz z bratem, który krzywił się jakby zjadł cytrynę.

– Po cholerę nam mundurki? Są takie... dziwne. Sztywne.

– Przesadzasz. – Próbowała zepchnąć ręce brata ze swojej głowy, ponieważ nie mogła przez niego wystarczająco znośnie związać niesfornych włosów, a naprawdę nie lubiła, kiedy musiała je co chwilę wyjmować z ust. A układały się akurat tak, że otulały jej twarz, więc jedynym wyjściem z tej sytuacji było wiązanie ich w kucyk. Którego, tak swoją drogą, zawsze za słabo wiązała, więc kończyło się na tym, że włosy leżały jej po prostu na prawym ramieniu, „niby" związane. – Takie mundurki to całkiem dobry pomysł.

– No chyba sobie jaja robisz. – Spojrzał na siostrę, krzywiąc się jeszcze bardziej, jednak w końcu zdjął ramię z jej głowy. – Kto by chciał to nosić?

Według Gin, ich mundurki były naprawdę ładne. Na jej składały się: zwyczajna, biała koszula, ciemnoszara marynarka, którą zamieniła na, w tym samym kolorze, przyduży sweter (naturalnie po upewnieniu się, że jest to dozwolone), czarnej, plisowanej spódnicy oraz tego samego koloru mokasynów. Do tego był również czerwony krawat, który musiała nauczyć się ładnie wiązać i białe podkolanówki do których również musiała się przyzwyczaić.

Natomiast Fran był ubrany w taką samą koszulę (oczywiście męską), która miała już rozpięte górne guziki, szarą, również rozpiętą marynarkę ze złotymi guzikami, czarnych mokasynów oraz luźno zawiązanego krawatu. Ponieważ podobno „Strasznie mnie gniecie i poddusza.", czy jakoś tak to szło.

– Ja.

– A ktoś normalny? – Kopnęła go w piszczel, a on zaczął skakać na jednej nodze, zaciskając usta z bólu. – Cholerne dziecko diabła.

– Coś mówiłeś?

– Tylko to, że jesteś wspaniała – wykrztusił, masując się po obolałym miejscu. Naprawdę, dziękował Bogu, że jego siostra była od niego o rok młodsza i nie musiał się z nią użerać w trakcie lekcji. Wystarczą mu przerwy, chociaż i tak nie będzie z nią na każdej. Musi sobie w końcu sama zacząć znajdywać znajomych.

– Fran! Gin! Chodźcie już!

Gin jeszcze raz poprawiła włosy i krawat, a następnie chwyciła brata za mankiet koszuli i pociągnęła go za sobą, co ten skwitował tylko cichym prychnięciem i mruczeniem czegoś pod nosem.

Przy schodach czekała Grace z uśmiechem, uzbrojona w – o błagam, tylko nie to – aparat. Teraz nagle jej uśmiech wydawał się jakiś bardziej diaboliczny.

– A oto matka dziecka diabła.

– Czyli najprawdziwszy szatan. – Chyba można śmiało stwierdzić, że rozumieli się bez większych słów. Albo po prostu obydwoje nie lubili zdjęć.

– Mamo, śpieszy nam się... – Fran posłał błagalne spojrzenie w stronę Marka, który stał w drzwiach. Ten tylko wzruszył ramionami, unosząc dłonie. Czyli trzeba jakoś kombinować.

– Jedno. Tylko jedno. – Uniosła lekko brew, krzyżując ręce na piersi. – No matce odmówicie?

– Odmówimy – odpowiedziała Gin, jednak została całkowicie zignorowana. A jak wiadomo, Fran nie umie się za bardzo sprzeciwić Grace.

Nicią Objęci [KOREKTA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz