Dwie bułki? Trzysta czterdzieści kalorii.
Masło? Osiemdziesiąt kalorii.
Ser? Sto kalorii.
Gówniana szynka? Jakieś trzysta kalorii.
Herbata? Sześćdziesiąt kalorii, bo ma przynajmniej trzy łyżeczki cukru.
Okropne gówniane mleko dla osób chorych na raka? Sześćset kalorii.
Louis patrzył na zawartość talerza i w głowie przeliczał kalorie. Nigdy nie był tak dobry z matmy, jak przed swoim odchudzaniem. Teraz w ciągu kilku sekund potrafił podsumować kaloryczność posiłku, chociaż psychiatra definitywnie mu zabronił. Już drugi raz był na terapii i znał wszystko na pamięć. Wszelkie dokumenty do wypełnienia, formy terapii, pytania zadawane przez psychiatrę. Miał dość opowiadania o wymarzonej figurze i chęci poczucia lekkości. Miał dość opowiadania o brzuszkach, które potrafił robić mimo ogromnego bólu w całym ciele. Miał dość dotykania siniaków na kręgosłupie, które tworzyły się od ćwiczeń na podłodze. I miał dość pilnowania, chociaż było o wiele lepiej niż w domu, gdzie ktoś musiał być przy nim w każdej sekundzie jego życia i nawet nie mógł zamykać drzwi do łazienki czy pokoju.
– Jedz, Louis – usłyszał za sobą i jak na zawołanie chwycił widelec. Czuł się pełen po napoju, który musiał wypić przed posiłkiem. Sześćset kalorii to bardzo dużo jak na jego ciało i nie potrzebował więcej. – Nie wyjdziesz stąd Lou.
– Mam nadzieję, że mnie wyniosą – mruknął, bo wielokrotnie wyobrażał sobie siebie w trumnie. Przynajmniej wtedy wyglądałby idealnie.
Czuł łzy cisnące się do jego oczu, gdy wkładał do ust bułkę. Nienawidził tego smaku, nienawidził jasnego pieczywa i tłuszczu. I nienawidził siebie i tego miejsca.
– Hej, hej, Lou. – Poczuł na plecach dłoń pielęgniarza, który pomagał mu jakoś od początku pobytu i czasami nawet z nim rozmawiał, gdy tylko miał służbę. Kątem oka widział, jak lekarz macha do młodego chłopaka, a ten odrywa się od Tomlinsona, bo takie akcje nie mogą mieć miejsca. Nikt nie może dzielić pacjentów na lepszych i gorszych ani spoufalać się z nimi. I nikt nie może pocieszać ich, gdy płaczą przy posiłku. Mogą jedynie siedzieć cały dzień w kącie i pilnować czy się je.
Upuścił bułkę na talerz, zalewając się łzami, bo naprawdę nie był w stanie więcej przełknąć. Szybkim krokiem skierował się do wyjścia ze stołówki, ale został zatrzymany przez lekarza. Wiedział, że nie ma wyjścia bez zjedzenia posiłku, ale tym razem z płaczem błagał o spokój. W końcu udało mu się zniknąć w pokoju i zakopać w łóżku. Cisza nie potrwała długo i chwilę później na jego materacu siadał psycholog.
– To było za dużo, mówiłem wam – mruknął szatyn, wypominając słowa wypowiedziane kilka dni temu, gdy również nie był w stanie wcisnąć w siebie posiłku.
– Nie, Louis, to nie było za dużo. – Psycholog miał spokojny głos, który tylko jeszcze bardziej irytował Tomlinsona, bo czuł wszędzie fałsz. – Musimy podnieść ci kaloryczność, dobrze o tym wiesz. Przy twoim wzroście waga powinna wskazywać przynajmniej pięćdziesiąt pięć kilogramów, waga bezpieczna to sześćdziesiąt, a ty masz trzydzieści dziewięć, Louis. Rozumiesz? Trzydzieści dziewięć.
– I o kilka za dużo.
– Wiesz, dlaczego tu jesteś, Louis?
– Bo ludzie to grube świnie i nie mają pojęcia, co to jest dążenie do idealnej wagi.
– Nie, Louis. Bo zemdlałeś trzy razy w ciągu kilku godzin i lekarze nie byli w stanie cię dobudzić. Bo twój organizm walczy już z samym sobą. Bo twój przełyk już nie wie jak pracować. Bo twoja skóra pokrywa się dodatkowymi włoskami, by zatrzymać temperaturę. Bo powoli siebie zabijasz i nawet o tym nie wiesz.
CZYTASZ
Find what you love and let it kill you | Larry one shot
FanfictionChudość. Grubość. Tłuszcz. Grubas. Schudnij. Nie żryj tyle. Zdechnij. - To właśnie takimi hasłami wypełniony był pamiętnik osiemnastoletniego Louisa Tomlinsona, który jedyne o czym marzył to być lekkim niczym motyl. Liczenie kalorii i stawanie na wa...