Dzień był pogodny, lecz chłodny i wietrzny, co zwiastowało koniec lata. Wyruszyli na dwie godziny przed południem. Tuor był jednym z czternastu, którzy wybierali się na egzekucje. Dobrze pamiętał pierwsze ścięcie, którą widział mając zaledwie osiem lat. Był to dziesiąty rok życia Tuora i dziewiąty rok lata. Znajdowali się na rozległym polu, na którego środku ustawiono pieniek katowski. Chorągwie z szarą gwiazdą na granatowym tle swobodnie łopotały na porywistym wietrze. Tuor widział jak dwóch krzepkich mężczyzn prowadzi wychudzonego człowieka, niewiele wyższego od Turina, jego kuzyna. Był ubrany jak przystało na brata Nocnej Straż, tyle tylko, że jego ubranie było brudne i postrzępione w wielu miejscach. Gdy zobaczył pana stryja zaczął wołać:
-Panie, wiem ze złamałem przysięgę i jestem tchórzem. Powinienem ich ostrzec przed nimi, ale bałem się tego. Ledwie sam przeżyłem.
-O czym ty mówisz?-spytał stryj Hurin patrząc na niego "lordowską miną".
-O Białych Wędrowca-powiedział-widziałem jednego z nich daleko na północ od Muru.
-Innych nie widziano od tysięcy lat-odpowiedział mój stryj znudzonym tonem.
Ubrany był w gruby płaszcz z niedźwiedziego futra nałożoną na grubą tunikę w kolorze brązu. Twarz, na ogół uśmiechnięta nabrała powagi jaką zazwyczaj widział u kuzyna. Lord Hurin siedział na koniu a jego długie, złociste włosy powiewały na wietrzę. Miał trzydzieści sześć lat, choć wyglądał na młodszego, gdyż nie nosił brody ani wąsów. W jego oczach, na ogół świeciły ogniki radości, teraz jednak czaiło się ponure spojrzenie.
Zbrojni zmusili mężczyznę, by klęknął i położył głowę na pniu. Stryj zszedł z wierzchowca i podszedł bliżej, po czym ściągnął rękawice. Podał je jednemu ze gwardzistów. Ser Mablung przyniósł w skórzanej pochwie długi miecz o czarnej barwie i bez jakiekolwiek szczerby. Był to Anglachel, rodowy miecz, który w dawnych wiekach został wykuty przez Eola z metalu wydobytego z meteorytu. Wyciągnął miecz z pochwy i ujął w obie dłonie.
Pan stryj zadał jeszcze kilka pytań i przemówił :
-W imieniu Roberta z rodu Baratheonów, Pierwszego Tego Imienia, Władce Andalów, Rhoynarów oraz Pierwszych Ludzi, wyrokiem Hurina z rodu Thalionów, lorda Dor-Lómin skazuje cię na śmierć. - Po tych słowach uniósł miecz wysoko nad głowę.
Turin Thalion przesunął się w stronę Tuora i szepnął
-Trzymaj mocna kuca, by ci się nie spłoszył.
Tuor mocno trzymał za uzdę kucyka.
Stryj pozbawił skazańca głowy jednym pewnym cięciem. Krew trysnęła na śnieg, czerwona jak południowe wino. Jeden z koni wierzgnął za mocna, zrzucając jeźdźca i trzeba było go mocno trzymać, by nie uciekł. Tuor patrzył jak urzeczony na krew, która szybko wchłaniała się w grunt, zabarwiając śnieg i pień. Głowa potoczyła się z łoskotem tuż pod kopyta wierzchowca Turina, lecz mój kuzyn nie przejął się tym. Zszedł z konia i kopnął głowę w stronę pieńka i znów wsiadł na wierzchowca. Strażnicy zabrali ciało a pan stryj polecił wysłać je do Czarnego Zamku.
-Świetnie się spisałeś-powiedział Turin z zwykła dla siebie powagą. Turin miał piętnaście lat i już nie raz widział jak wymierzano sprawiedliwość. Kiedy wyruszyli w drogę powrotną do Dor-Lómin, wiatr ustał a słońce wyszło za chmur, dając wrażenia że się zrobiło cieplej. Jechał razem z kuzynem daleko z przodu grupy: jego kuc z trudem nadążał za rączym koniem kuzyna; był on prezentem od lady Dustin, ciotki Turina, który pochodzi z stajni lorda Rodrika Ryswella.
Jechali parę kroków od siebie. Turin z poważną miną był kontrastem dla wesołego Tuora.
-Dezerter umarł dzielnie-oznajmiłem. Byłem rosły; mimo dziesięciu lat byłem tylko o głowę niższy od Turina. Miałem krótkie, jasne włosy, niebieskie oczy oraz jasną cerę będące tradycyjnymi cechami rodu Hadora- Przynajmniej nie okazał się tchórzem.
CZYTASZ
Płoń Blasku! Uciekaj Nocy!- czyli Losy rodu Hadora w Grze o Tron
FanficHurin Thalion, Morwena Eledhwen, Turin Turambar czy Nienor. Każdy, kto czytał Silmarillion czy Dzieci Hurina zna ród Hadora i smutny koniec dzieci księcia Dor-Lóminu. Ale jakby wydarzenia się potoczyły, gdyby ród Złotowłosego Hadora był jednym z rod...