⚜Rozdział dziesiąty⚜

1.7K 255 71
                                    

Obudził się w nieznanym mu miejscu. Kiedy otworzył oczy, jego wzrok padł na wysoko umiejscowione, białe, kopułowe sklepienie. Wyciągnął ramiona i przeciągnął się na wąskim łóżku, chcąc rozprostować kości. Nie minęła chwila, gdy natrafił ręką na miękką czuprynę na wysokości kolan. Usiadł, ze zdziwieniem rozpoznając czuwającą przy nim osobę.

Kiedy spojrzał na Keith'a, uśmiechnął się. Niby w królewskich, czerwonych szatach powinien sprawiać wrażenie króla, jednak w tym momencie, kiedy spał, przypominał zwykłego nastolatka. Korona, którą powinien nosić na głowie, leżała obok nogi Lance'a, jak nic nie znaczący przedmiot. Jak gdyby nie przez nią chcieli zabić bruneta.

Lance nawet nie zauważył, kiedy dotknął ciemnych włosów chłopaka. Były miękkie i delikatne w dotyku. Niepasujące do twardej, zimnej i ciężkiej korony, która leżała na nich na codzień. Ten Keith wyglądał tak niewinnie. Jakiego wrażenia by nie sprawiał, gdzieś w głębi był sobą, tym zwykłym dzieciakiem, próbującym postarzyć się w oczach ludzi o dwadzieścia lat.

Jak czuję się ktoś, kto nie może oddać korony, mimo że jej nie chce?

Lance odwrócił wzrok od Keitha i skierował go na okno. Zza horyzontu leniwie wyłaniało się słońce, pierwszymi promieniami rozświetlając niebo. Odganiało mrok.
Co było słońcem dla Keitha? Jak miał go uszczęśliwić? Jak mógł zachować go przy życiu? Jego myśli ogarnął chaos.

,,...ojciec uważa, że na tę chwilę największe zagrożenie dla księcia stanowisz ty"

,,Ten, kto zdradził króla, nie zawaha się zabić"

Czy to oznaczało, że powinien odizolować się od Keitha? Tylko co by to dało? Przecież to właśnie on wiedział, że coś mu zagrażało. Wiedział najwięcej, ale nie mógł z nikim się tym podzielić, nie wydając przy tym rodziny. Nie chciał już nikogo mieszać w swoje sprawy. Ostatnim razem jego przyjaciele mogli przypłacić swoje zaangażowanie życiem. Miał nadzieję, że Pidge go za to nie znienawidziła.

Być może na chwilę obecną powinien skupić się na czymś innym. Dopóki nie znajdzie zdrajcy, nie mógł pokazać, że coś wie. Poza tym, miał już plany na ten ranek.

Najdelikatniej jak potrafił zsunął się z kozetki. Skrzywił się, gdy jego stopy dotknęły zimnego podłoża. Spojrzał w dół, oceniając swój stan. Ubrany był w białą koszulę z dużym dekoltem i luźne, lniane spodnie. Nawet nie chciał wiedzieć, kto go przebierał. Rozglądnął się w poszukiwaniu jakichkolwiek kapci i gdy je znalazł, wsunął odzienie na nogi. Koc, którym był przykryty, narzucił brunetowi na ramiona. Następnie ruszył do wyjścia, wychodząc z, jak już zdążył się zorientować, skrzydła szpitalnego.

Oczywiście, przed drzwiami stał Zet i jakiś inny strażnik. Gdy rudzielec go zobaczył, uśmiechnął się szeroko.

— Lance, obudziłeś się!

McClain kiwnął głową, odwzajemniając uśmiech. Strażnik po lewej poruszył się niespokojnie i mruknął coś o królu, po czym wszedł do środka. Na to tylko liczył Lance.

— Powiedz mi, co Keith robił przy moim łóżku?

Rudzielec wzruszył ramionami.

— Od dwóch nocy tak siedzi. Musiał się bardzo obwiniać za twój stan. Jakaś gorąca laska skakała przy tobie przez dwa dni. Swoją drogą, mam wrażenie, że Shiro na nią leci, chociaż w sumie mu się nie dziwię. Odkąd się pojawiła, każdy tylko nadwyręża szyję, by jak najdłużej sobie na nią popatrzeć...

— Stop. — Lance zasłonił mu usta ręką, rozglądając się na boki. Kiedy upewnił się, że nikogo nie ma, odsunął dłoń od twarzy chłopaka. — Dwie sprawy. Po pierwsze, nigdy nie nazywaj Allury ,,gorącą laską" — szepnął z pełną powagą. Zet uniósł brwi.

⏸️ HURRICANE || Klance [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz