Marionetka

1.2K 89 18
                                    

Codziennie bezwiednie pociągasz za moje sznurki. Z przyzwyczajenia i chęci rozrywki. Podoba Ci się to. Lubisz bawić się kukiełkami. Ale one też mają uczucia.

Jestem marionetką. Smutnym arlekinem w uśmiechniętej masce. Masce sklejonej z twarzą moją własną krwią. Puste, szklane oczy patrzą w dal, ale zdają się nie widzieć nic. Już od dawna straciłem wzrok, ale ty nawet tego nie zauważyłeś. Z ust sączy się stróżka krwi, jednak ty śmiejesz się i mówisz, że wypiłem dziś za dużo czerwonego wina.

Trupioblade porcelanowe ręce ściskają mocno na wpół zjedzony przez mole niebieski materiał. Pamiątkę ostatnich dni wolności. Sznurki wiją się po podłodze jak węże lub glisty, przypominając o tym, kim jestem. Parszywym robakiem. Pozbawionym wolności śmieciem. Lalką o cudnej masce i falbaniastej sukience, o złamanym sercu oraz pokruszonych kościach wewnątrz ciała.

– Biedny chłopiec – mówisz często, jednak w twoich jadowitych ustach nie ma ani krzty współczucia do mojej mizernej osoby. Droczysz się ze mną.

A potem naciągasz linki i zmuszasz moje kończyny do szalonego tańca. Czerpiesz radość z cierpienia, które spływa po mojej twarzy i skapuje spod maski. Uwielbiasz patrzeć, jak ruszam się niezgrabnie w takt muzyki, która tak naprawdę nie istnieje. Ty dyktujesz ruchy mego ciała. Sterujesz nim. 

Czasami mnie głodzisz, a czasami przekarmiasz. Obrażasz moje ciało, choć to od ciebie zależy jak mam wyglądać. Nienawidzisz mnie, a jednak kochasz. Kochasz dręczyć. A ja nie mogę się uwolnić. Bez zająknięcia wykonuję każdy rozkaz, ruch lub wymyślną zachciankę. Masz mnie za nic, a jednak beze mnie umarłbyś z nudów.

Teraz także tańczę tak, jak mi grasz. Sztuczna maska uśmiechu patrzy wprost na znienawidzoną do cna twarz złoczyńcy, który nosi twoje imię. Gładzisz mój policzek, aby zaraz potem go pocałować. Bynajmniej  nie z chęci pokazania, że kochasz. Raczej dlatego, że upokarzanie kogoś to fajna zabawa. Dręczyciel. Gwałciciel. Sadysta.  

Uderzasz mnie w twarz. Na porcelanowej osłonce pojawiają się rysy. Owijasz moje rude loki o swoje długie, grube palce. A zaraz potem wymuszasz ohydny kontakt seksualny. Jęczę dla twej uciechy. Pozwalam plugawić moje wątłe ciałko. Bo czymże ono jest w porównaniu z twoją piękną, opaloną skórą, mięśniami twardymi jak skała, którą jesteś i spojrzeniem psychicznego mordercy. Jestem twoim trofeum. Nagrodą, którą sam sobie upolowałeś.

Niekiedy rzucasz mnie w kąt jak zabawkę, którą popsułeś. A innym razem bierzesz z czułością na ręce. Choć nie szanujesz, pokazujesz, że nie jestem ci aż tak obojętny. Przebierasz w nowe koronki, wycierasz krew z ran, które stworzyłeś, a nawet tulisz do serca. Bywają takie chwile, jednak są one niezwykle rzadkie. Zazwyczaj po nich zostawiasz mnie samego bez jedzenia, przykutego do ściany na tydzień lub dłużej. 

Bawi cię to, że nie umiem sobie poradzić, że siedzę jak dureń pod tą ścianą, załatwiając się pod siebie. Śmiejesz się z tego, że moje ruchy robią się coraz bardziej nieporadne i sztywne. Chichoczesz, gdy widzisz, jak próbuję czołgać się w stronę jedzenia, jak pies bez kończyn, którego pan odrąbał je w szale. Nie masz litości w swoim sercu. O ile w ogóle posiadasz coś takiego jak serce. 

Zrobiłeś ze mnie pustą marionetkę. Jesteś cholernym, egoistą, Cole.

Na początku przynosiłeś kwiaty i czekoladki. Pisałeś wiersze opiewające moją urodę. Łaziłeś za mną dosłownie wszędzie. W końcu uległem uroczym podbojom i zakochałem się w twojej osobie. Choć początki były trudne i niepewne, trwaliśmy ze sobą razem, w szczęściu, nieszczęściu, zdrowiu oraz chorobie. Najgorętsza gejowska parka w całym Ninjago.

A potem zostałeś porwany. Wyprano ci mózg, pozbawiono uczuć i emocji z zakresu miłości, przyjaźni, empatii. Stałeś się narcystycznym kulturystą z niepohamowanymi zapędami seksualnymi. No a ja napatoczyłem się pod twoje ręce i cierpię.

Najpierw przestałeś okazywać mi komplementy. Zero milusich słów, które niegdyś płynęły niczym wodospad z twoich ust. Jednak zrozumiałem to. Każdy ma czasem tego dość, nawet największy kobieciarz... Lub chłopciarz. A tym bardziej ktoś taki jak ty. Zamiast tego dostawałem w twarz niemiłe komentarze lub seksistowskie uwagi. Nie zraziło mnie to. I tak cię kochałem.

Ale potem doszły do tego kary cielesne. Za najmniejsze przewinienia. Uderzałeś w mój brzuch, bo nie jestem kobietą i nie spłodzę ci syna. Kaleczyłeś stopy, bo nie mieściły się w za małych o dwa rozmiary bucikach. Łamałeś palce, bo nie potrafiłem grać nimi na fortepianie dla twej uciechy. Dlaczego już wtedy nie uciekłem? Nie umiałem. Kochałem cię, więc dałem radę znieść wszelkie upokorzenie. Nawet najgorsze.

Mijały dni, a ty się zmieniałeś. Na gorsze. Sam nie wiem, kiedy dokładnie, ale stałem się twoim pieskiem. Marionetką na najmniejsze skinienie. Zagubionym chłopcem, którego oczy powoli gasły. Ale nie serce. Głupi narząd, który nie pozwala mi od ciebie uciec. Wypełniony dziecinnymi mrzonkami, że się zmienisz. Że to tylko okropny koszmar. Że będzie tak jak dawniej. 

Cole. Zrozum, ja umieram. Umieram nie tylko z miłości do ciebie, ale też z tego, jak mnie traktujesz. Proszę cię, przejrzyj na oczy. Za kilka dni pewnie ujrzysz moje truchło obok twojego zdjęcia, które trzymam przy głowie. 

Żegnaj. 

Jay

Ps. Nie. Nie jestem twoim więźniem dosłownie. A przynajmniej ty tego nie odczuwasz. Nasz związek jest toksyczny. Ja wypruwam sobie żyły, byle tylko ci dogodzić, a ty i tak masz mnie jedynie za maszynkę do seksu i własną kurę domową. Skończyły się urocze czasy współpracy. Drużyna się rozpadła. Zostałem jedynie ja. Głupek, który się w tobie zakochał. Ale ty i tak tego nie doceniasz. Dni uciekają ci przez palce, trwasz w stagnacji. A ja, niczym marionetka, lalka z teatrzyku kukiełkowego pociągana przez sznurki lalkarza, latam koło ciebie jak szalony, przynosząc piwko, obiad, spodnie lub robiąc lody. Chcesz rozrywki? Tańczę ci. Chcesz pobyć sam? Usuwam się z pola widzenia. Masz ochotę na seks? Przychodzę i podaję się na tacy. Powoli zatracam się w sobie. Podkulam jak bezpański kundel ogon. Zrobię dla ciebie wszystko. A ty i tak nawet nie rzucisz zwykłego ''Dziękuję''.

Czasem miewasz przebłyski odruchów ludzkich. Jesteś czuły. Ale bardzo rzadko. Wygodniej zgrywać ci pana świata, którego bronią nie jest już kosa, a puszka lub butelka piwa. Zapuściłeś się, Cole. Nie myślałem, że kiedykolwiek spadniesz na dno. I nawet pomimo mojej pomocy nie chcesz z niego wyjść. Wolisz się ze mnie naśmiewać, gdy sprzątam twoje wymiociny lub rozmasowuję siniaki, jakie mi nabiłeś po wypiciu zbyt dużej dawki alkoholu. Jesteś odrażający. A ja i tak cię kocham.

To fakt. Kiedyś nasza miłość była płomienna i żywa jak ogień, którym włada Kai. Jednak to nie porwanie i wypranie mózgu a cholerne zastanie w życiu zmieniło cię w opryskliwego gbura. Nie miałeś z kim walczyć, więc oddałeś się innym czynnościom. Drużyna się rozpadła, zło zostało pokonane i co dalej? Nic dalej. Postanowiłeś gnić na zasiłku jak jakiś nierób. A ja z tobą. Bo cię kocham.

I choć każdy kolejny siniak na moim ciele jest dowodem na to, że ty wcale nie odwzajemniasz uczucia, jakim ciebie darzę, ja wiem, że gdybym cię zostawił, utopiłbyś się w alkoholu i własnej nieporadności. Zbyt mocno jestem do ciebie przywiązany, aby móc ot tak uciec. Wierzę, że pewnego dnia weźmiesz się w garść. Przestaniesz się ze mnie naśmiewać, rozstawiać po kątach i wysyłać po kolejne dawki patologicznego trunku do lodówki lub sklepu. Wierzę, że się zmienisz.

A tymczasem nie pozostaje mi nic innego jak łkać w stary strój ninja, głaskać cię przez sen po policzku i patrzeć nocą w okno, skąd widać idealnie miasto Ninjago. Oraz wyłączyć się i oddać całkiem twoim zachciankom. Trwać jako marionetka w tym zasranym życiu pełnym przemocy, wykorzystywania, gwałtów i poniżania. W tym toksycznym środowisku. Udając, że wszystko jest okey, a tak naprawdę gnić w środku. 

Bo cię kocham. Mimo wszystko. I będę kochać, dopóki któreś z nas nie umrze. Dopóki ja nie umrę od tego smrodu, nieludzkich warunków i wspomnień o przeszłości. 

To chore. Ale prawdziwe. 

Ninjago One Shots by Wen (TRWA KOREKTA)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz