ANASTAZJA
Życie- najwyższa wartość w świecie, w którym żyję. Dostrzegasz to właśnie w takiej sytuacji, jaka ma miejsce w moim państwie. Epidemia, która objęła obrzeża całego kraju. To tylko kwestia czasu jak zachoruję ja lub inny członek mojej rodziny. Gdy tak się stanie nasz los będzie przesądzony, zabiją wszystkich moich bliskich. Dla nich nie liczy się przetrwanie mieszkańców biednych terenów, jesteśmy nic nieznaczącymi jednostkami.
Nie zawsze tak było. Rodzice opowiadali mi i moim dwóm młodszym siostrom, że zanim nieznana choroba pojawiła się w Polsce, cała ludność żyła w zgodzie. Wszyscy mieli pracę, dzięki której mogli wyżywić swoje rodziny. Teraz brakuje miejsc pracy, nieliczni mają przywilej pracować w fabrykach produkujących żywność i ubrania dla bogatej ludności zajmującej centrum ojczyzny. Władze państwa oddzieliły nas wysokim ogrodzeniem pod napięciem. Kilkoro nieszczęśników próbowało się przez nie przedostać, jednak nawet krótkotrwały kontakt z drutem kończył się ciężkimi obrażeniami. Z powodu braku leków oraz środków opatrunkowych, osoby te nie dożywały następnego dnia. Byli to najczęściej ojcowie chcący zdobyć, jakiekolwiek pożywienie dla swoich wygłodniałych pociech. Okrzyknęliśmy ich naszymi bohaterami. Ich zdjęcia wiszą na prowizorycznym pomniku stworzonym przez kobiety z naszego regionu, również moją mamę. Zwykłe kartony, które zabrały z fabryki służą za jego podstawę. Zdjęcia wykonał starszy mężczyzna- Stanisław Pszenica, który przed laty był fotografem. Udało mu się zachować dobrej jakości aparat, na który ówcześnie mogą sobie pozwolić tylko najbogatsi. Wydrukowane w starej drukarni, w której znajduje się wciąż działająca drukarka, na białym papierze fotografie oddaje on rodzinom. Są to jedyne pamiątki, które zostają po zmarłych. Kobiety umieściły je przy bramie , w miejscu, gdzie widnieje czerwony napis KWARANTANNA.
U nas nie ma przypadków śmierci naturalnej, wszyscy giną przez epidemię, której objawy nie są w pełni znane. Nie dostajemy nawet szansy na spędzenie ostatnich dni życia z rodziną. Żołnierze regularnie co tydzień wkraczają na nasze terytoria w poszukiwaniu kolejnych ofiar choroby. Znajdują i oddają strzał w głowę choremu i wszystkim jego współmieszkańcom. Są bezlitośni, przekonani, że epidemia jest zaraźliwa, mimo, iż nic na to nie wskazuje.
Co tydzień słyszę wrzaski kobiet i dzieci, które mrożą krew w żyłach. Ustają one dopiero po głośnych strzałach oddanych z karabinów. Wszyscy musimy na to patrzeć. Żołnierze nakazują nam się zebrać na placu przed ogrodzeniem. Bez żadnych skrupułów, drżenia rąk czy przymkniętych powiek, niczym roboty zakończają życie istot, takich samych jak oni.
My, młodzi nie jesteśmy bezbronni. Dawny oficer stworzył dla nas szkółkę, w której uczymy się walczyć. Nie jest ona obowiązkowa, jednak większość dzieciaków, głównie najstarszych z rodzeństwa się na nią decyduje. Sama się zgłosiłam, aby w razie potrzeby obronić rodzinę. Siostry nie poradziłyby sobie z potężnymi żołnierzami. Oni są wysocy, dobrze zbudowani i działają bez chwili zawahania. One zaś są małe, delikatne, strachliwe. To po prostu małe dziewczynki żyjące w ciągłym strachu, które jak reszta z nas nie zaznały szczęścia.
Od początku los jest dla nas niesprawiedliwy. Nienawidzę osoby, która powiedziała, że każdy jest panem swojego losu. Chciałabym, aby stanęła ze mną twarzą w twarz i powiedziała mi , jakie wybory mogę podjąć. Cokolwiek bym zrobiła, naraziłabym na niebezpieczeństwo moją rodzinę. Każdy mój ruch przeciwko władzy skazany jest na niepowodzenie. Prezydent Maurycy Bródka, wybrany przez obywateli po raz czwarty na 5-letnią kadencję, uwielbiany przez mieszkańców środkowej Polski, uznawany jest za wzór cnót. Nie zauważają jego wad, nienawiści, serca przepełnionego złem. Działania propagandowe jego i rządu ukazują go w pozytywnym świetle, wręcz jako idealnego władcę i człowieka. Wciąż mam nadzieję, że wkrótce się na nim poznają i odsuną go od rządów.
Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia i tak właśnie jest. Gdyby nie wiara, że coś się zmieni, że poprawi się nasz los, nie próbowalibyśmy walczyć. Nie robilibyśmy wszystkiego, aby przetrwać. Nie poświęcalibyśmy czasu i wysiłku na zdobywanie jedzenia. Nadzieja jest ostatnią rzeczą, która nam została. Oczekujemy, że spełni się to, czego pożądamy i pokładamy ufność, że się to spełni. Pytanie tylko, co jest tym na co tak czekamy. Czy jest to wolność? Czy może lek przeciwko epidemii? Może oczekujemy chwili, gdy choroba zniknie, pęknie jak bańka mydlana. Chciałabym się pozbyć tej niepewności, nie martwić się, ile będzie ofiar w tym tygodniu, w następnym, czy jeszcze przyszłym. Chciałabym nie bać się, że zachorują rodzice, siostry, albo ja. Chciałabym, aby to wszystko było snem, z którego jutro się obudzę. Chciałabym zabrać tych wszystkich ludzi do innej rzeczywistości.
Nie chcę dłużej patrzeć na wielką podobiznę prezydenta Bródki wiszącą na maszcie pod powiewającą na wietrze biało- czerwoną flagą. Nie chcę oglądać propagandowych nagrań na ogromnych ekranach rozstawionych co kilka metrów. Nie chcę takiego życia dla nikogo.
KORNELIUSZ
Rodzina. Oczekują, ode mnie, abym mówił o niej jak najlepiej. Mam wypowiadać się o niej w samych superlatywach. Właściwie nie o rodzinie, ile o ojcu. Prezydent musi mieć idealnego syna, który ma być przykładem dla wszystkich dzieci w kraju. Co jeżeli nie chcę takiego życia? Nie chcę być synem Maurycego Bródki. Nie chcę żyć w świecie pełnym kłamstwa wypływającego z ust mojego rodziciela. Nawet nie nazywam go tatą, zwracam się do niego 'ojcze'. Nie z własnego wyboru, lecz właśnie prezydenta. Ten człowiek jest dla mnie obcy, nigdy nie miał dla mnie czasu. Spotykamy się tylko na wspólnych posiłkach lub uroczystościach, na których muszę stać obok ojca. Czasami myślę, że wolałbym być na miejscu, któregoś z dzieci mieszkających na terenie objętym kwarantanną. Mimo strachu o panującą epidemię, mają przynajmniej kochającą rodzinę. Ja rezyduję w pięknym, białym, ogromnym budynku, który mógłby pomieścić wszystkich mieszkańców obrzeży. Urządzony jest eklektycznie. Na ścianach wiszą liczne cenne, ezoteryczne dzieła sztuki wykonane przez malarzy z całego świata. Jeden obraz zapewniłby pożywienie na cały rok. Gdyby to zależało ode mnie, sprzedałbym je, aby zapewnić byt dla biednych rodzin. Niesprawiedliwe jest to, że ja mam wszystko, kiedy oni nie mają niczego. Podczas, gdy u nas marnuje się jedzenie, u nich go brak.
Ojciec oczekuje, że w przyszłości przejmę po nim najważniejszą funkcję w państwie. Nigdy tego nie zrobię. Nie będę egocentrycznym dupkiem dbającym tylko o własne korzyści. Nie stanę się pozbawionym skrupułów władcą, dążącym po trupach do celu, któremu nie zależy na obywatelach. Nawet, jeśli moje rządy miałyby być efemeryczne, nie podejmowałbym takich decyzji jak on. Zastanawiam się, czemu ludzie wciąż na niego głosują. Dlaczego powierzają mu ich los? Jak długo będą mu bezgranicznie ufać, wierzyć w każde jego słowo? Wypowiedzi prezydenta są emfatyczne, ale obywatele nie zwracają na to uwagi. Zapewne uważają to za przejaw miłości względem ich, są naiwni. Jedyną osobą, którą mój ojciec kocha jest on sam.
Ciekawe czy kochał moją mamę. Zmarła przy moim porodzie. Wybrała moje życie, umarła dla mnie. Nic o niej nie wiem. Ojciec w ogóle o niej nie mówi. Gdy miałem 10 lat zabrałem z jego gabinetu zdjęcie rodzicielki. Dzięki temu dowiedziałem się jak wyglądała, zyskałem jej cząstkę. Miała takie same ciemnobrązowe włosy jak ja. Oczy miała niebieskie, a nie jak ja piwne. Tę cechę wyglądu odziedziczyłem po ojcu. Z mamą mamy wspólną także ciemną karnację oraz małe nosy. Na fotografii kąciki jej koralowych ust uniesione są w górę. Dopiero teraz dostrzegam, że patrzy z miłością na osobę, która robiła zdjęcie. Czyżby rodziciel? Chciałbym mieć z nią choć jedno wspomnienie, jej jedną cząstkę... Mama byłą piękną kobietą. Przed snem wyobrażam sobie, jakby to było, gdyby nadal żyła. Wmawiam sobie, że tata by mnie kochał, spędzałby ze mną dużo czasu, może nawet nie kandydowałby kolejny raz do wyborów prezydenckich. Rządzi krajem odkąd skończyłem dwa lata. W głębi serca wciąż się łudzę, że on się zmieni, przestanie być władcą, a stanie się ojcem. Przejmie funkcję społeczną, którą powinien był pełnić odkąd się urodziłem. Przestanie podporządkowywać całe nasze życie pod opinię publiczną. Nawet moje imię nie było wyborem moich rodziców. Zostało wybrane w ogólnopolskim referendum, jakby to była ważna sprawa państwowa. Nie jestem synem całego kraju! W dodatku co to za imię, Korneliusz? Niejednokrotnie zdarzało mi się nie reagować na zwrot „Korneliuszu", dopiero po chwili uświadamiałem sobie, że ktoś mówi do mnie. Przeklęta rzeczywistość, w której przyszedłem na świat! Przeklęty ojciec i Polacy! Są siebie warci!
CZYTASZ
Skazani na śmierć
Teen FictionOn ma wszystko, oprócz miłości. Ona nie ma niczego, poza kochającą rodziną. On jest bezpieczny. Ona boi się o swoje życie.