03.

152 9 3
                                    

ANASTAZJA

Dzisiejszy trening był jak zwykle szkołą przetrwania rodem z wojska. Nie narzekałam, muszę wytrwale ćwiczyć, aby osiągnąć zamierzone rezultaty i gdy nadejdzie odpowiedni moment móc stawić czoło silnym, sprytnym mężczyzną, których celem jest zabicie mnie i moich najbliższych. Likwidacja za pomocą jednego strzału. Ludzkie życie jest tak kruche, wystarczy jedno donośne PUF i już nas nie ma. PUF, które utkwi na zawsze w psychice świadków naszego zabójstwa, będzie jak znamię, piętno, którego nie da się usunąć. Nasza psychika przystosowała się do widoku zmasakrowanych ludzkich ciał. Patrzyłam tak wiele razy na śmierć współmieszkańców, ludzi, którym każdego dnia mówiłam: dzień dobry i na których uśmiech zawsze mogłam liczyć. Zbyt wiele cierpienia i okrucieństwa widziałam. Czasami myślę, że już dawno powinnam zwariować, jednak nie pozwala mi na to rutyna. Kiedy widzisz coś odkąd sięgasz pamięcią czy nie staję się to dla ciebie rzeczywistością, czymś naturalnym?

Ciągła reifikacja człowieka.

Na szczęścia w żadnym  z nas nie zakiełkowała dehumanizacja, nie staliśmy się zwierzętami walczącymi o przeżycie kosztem innych. Utrata wszystkiego co mamy zbliżyła nas do siebie, nie moglibyśmy sobie nawzajem wbić noża w plecy. Nie jesteśmy wrogami. Żadne z nas nie zgotowało pozostałym tego losu. Wszyscy jesteśmy równi, zdani na łaskę losu. To nie przeciwko sobie mamy walczyć, lecz razem, aby to było możliwe musimy się zjednoczyć, zsolidaryzować. Pierwszym małym, jednak znaczącym ku temu krokiem jest właśnie szkółka. Henryk Krzyżanowski zdaje się, że doskonale o tym wiedział decydując się na jej powołanie. Zauważył potencjał, który ja i pozostałe dzieciaki możemy wykorzystać. Każdego wieczoru powtarza: "Sami nie zmienicie świata, dopiero wspólnymi siłami tworzycie coś wielkiego. To właśnie wy, młodzi, możecie nas wyzwolić. Niepozorne jednostki zawsze były nieuchwytne dla wroga. Przemieszczały się niezauważone, jakby wszystko zakryła mgła i były tylko elementem otoczenia. Pamiętajcie, że samą siłą nic nie zdołacie, musicie być inteligentni, bystrzy, kreatywni, wciąż wymyślać strategię i przewidować następstwa waszych czynów. Zawsze szykujcie plan awaryjny. Porażki nie mogą was paraliżować, szybko wcielajcie w życie inny plan. Przegrana bitwa nie oznacza przegranej wojny."

Mężczyzna ubrany jak zwykle w mundur w ochronnym kolorze khaki przechadzał się po nierównym terenie obserwując nasze poczynania i wtrącając uwagi, jeśli robiliśmy coś niewłaściwie. Wyglądał na zmęczonego, ciało, które kiedyś z pewnością było silne i sprawne teraz podpierał na lasce. Na twarzy miał liczne blizny i bruzdy- pozostałości z walki. Byłam przekonana, że reszta jego ciała również jest pokryta pamiątkami od wroga.

Jego głos przenikał zawsze tak dotkliwie do mojego umysłu, że bałam się usłyszeć, jakąkolwiek reprymendę. Starałam się z całych sił, to ode mnie może zależeć życie rodziców i dziewczynek. Ćwiczyliśmy zawsze w parach, jednak nie stałych, aby przystosować się do różnych przeciwników. Jedni byli wysocy, drudzi niscy, jedni szczupli, drudzy bardzo chudzi. Przez chwile traktowaliśmy się jak wrogów, jednak nie byliśmy względem siebie tak bezlitośni jak żołnierze względem nas. Traktowaliśmy szkółkę poważnie, to nie była zabawa. To mogły być ostatnie dni naszego życia.

Usłyszeliśmy donośny, zgrany stukot ciężkich butów uderzających o beton. Zbliżali się, mimo, że to nie był ten dzień. Jeszcze nie czas na kolejne ofiary.

-Rozejść się!- Wrzasnął pan Krzyżanowski, a my natychmiast rozbiegliśmy się do domów.

Serce biło mi jak oszalałe, nie wiedziałam, czego się spodziewać. Liczyłam, że to tylko kolejny film propagandowy prezydenta, a nam nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Zdenerwowani rodzice wyczekiwali przy drzwiach momentu głośnego stukania w drzwi, a ja starałam się uspokoić siostry trzęsące się ze strachu. Zamiast pukania do sąsiadujących domów usłyszeliśmy z głośników: "Wszyscy mieszkańcy obrzeży mają natychmiast stawić się przy telebimach.". Wielokrotnie powtarzający głos należał do jednego z pracowników Maurycego Bródki. Uspokoiliśmy się wiedząc, że czeka nas tylko oglądanie bzdur wygłaszanych przez mężczyznę decydującego o naszym losie. Pospiesznie wyszliśmy z budynku i stanęliśmy w tłumie przy jednym z ogromnych ekranów. Żołnierze ubrani w granatowe mundury patrzyli na nas złowrogo, nie kryjąc przy tym odrazy do nas. Byli gotowi, aby w razie konieczności użyć trzymanych w dłoniach karabinów, wycelowanych na nasze sylwetki.

KORNELIUSZ

Czekałem ubrany w drogi, zielony garnitur na wystąpienie ojca. Stałem po jego prawej stronie, on zajmował wygodny fotel (miałem okazję się o tym przekonać). Nie odezwał się do mnie, ani raz. Posyłał mi jedynie spojrzenie mówiące, że mam go nie zawieść i nie zaszkodzić jego reputacji. Ponownie będę mu towarzyszył jak przystało na przykładnego syna. Nie widziałem, czym tym razem będzie zwodził rodaków. Miałem jednak pewność, że mieszkańcy centrum będą zachwyceni słysząc kolejną absurdalną przemowę. Kłamstwa zawsze były specjalnością ojca.

Skazani na śmierćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz