Zachcianki Losu

26 1 25
                                    

- Daleko jeszcze? - Głos Szczęściarza przerwał ciszę podróży. Delikatny powiew wiatru poruszył brązową trawę. Jestem pewien, że za sekundę Komandos zacznie wrzeszczeć na niego. Przez tą dwójkę, byliśmy w stanie pokonać tylko połowę drogi do Ostoi. Patrzę na zbliżające się ku zachodowi słońce.

- Cicho. Powinieneś być bardziej cierpliwy. - Drugi towarzysz mówi, jak zwykle narzekającym głosem. - Zbliża się noc. Może przenocujemy w tamtym domu.

Dom, wskazany przez najemnika, jest jedynym widocznym śladem cywilizacji. Pojedynczy, opuszczony dom, stający z dala od resztek ludzkości, pośród morza traw. Jedno piętrowy, mały, zniszczona weranda nie wygląda zapraszająco. Od dawna słyszałem "mrożące krew w żyłach" opowieści o nim.

Ale nie to przykuwa moją uwagę. Zatrzymuję pochód. Coś tutaj nie gra.

- Na pewno chcesz tam spędzić noc? - Szczęściarz niepewnie wypowiada słowa. - Nie wydaje ci się on trochę...

Odwracam się do nich, obserwując pola pokryte trawą. Kątem oka zauważam, że Komandos stoi twarzą w twarz z nim.

- Jeśli masz jakieś inne pomysły, to śmiało, nie krępuj się.

Skupiam się ma dziwnie falującej trawie w oddali.

- Tylko mówię, że ten dom wygląda... podejrzanie.

Moje całe ciało przeszywa nagłe odczucie. Zawsze tak mam, gdy używam moich mocy. Przypomina delikatny, przyjemny prąd przechodzący przez całe ciało.

- I tak nie mamy innego wyboru, nie jestem dowódcą bez powodu. - Komandos wypowiada przez zęby.

Trawa w kilku miejscach przechyla się w naszą stronę.

- Jakim dowódcą? Przecież to Magik mówi nam co robić. - Szczęściarz jest kompletnie zbity z tropu. No tak, Komandos nigdy nie powiedział nam o swojej przeszłości. Wszystkie informacje które o nim mam, domyśliłem się z jego ubrania, kompanach i lokalizacji.

Jego rozmówca robi mały krok do tyłu. Ja cicho podchodzę do blondyna.

W trawie pojawia się kolejna para dziwnych miejsc. Teraz naliczyłem ich siedem.

- Nie muszę się tłumaczyć! - Komandos praktycznie wrzeszczy. Moja ręka kieruje się do kabury Szczęściarza. Bezszelestnie, jego pistolet ląduje w mojej dłoni. Wzięcie go jest dziecinnie proste. Jest on kompletnie nieświadomy moich ruchów.

Trawa w pobliżu odkształceń została odgarnięta. Tak jakby coś zmierzało w naszą stronę.

- Hej. - Mówię cicho, ale mój głos jest zignorowany.

- Możesz nam chyba powiedzieć trochę o sobie, nie wiemy o tobie nic, więc jak mamy tobie ufać! - Szczęściarz, oczywiście musiał, wykrzyknąć.

- Za mną! - Odwracam się i zaczynam biec w stronę domu.

- Co? - Obaj stoją jak idioci, nieświadomi niebezpieczeństwa czyhającego tuż za nimi.

Nagle powietrze przeszywa nieludzki wrzask. Brzmi jak połączenie dźwięku paznokci rysujących tablicę i szczeknięcia psa. Zanim jeden ryk się skończył, rozległo się ich coraz więcej.

Nie odwracam się. Nie patrzę w tył. Nie mam czasu zastanawiać się, ile głosów goni nas. Muszę się dostać do samotnego domu jak najszybciej.

Praktycznie przeskakuje schodki i połowę werandy jednym skokiem. Dobiegam do drzwi. Naciskam je mocno z rozpędu. Otwierają się bez problemu.

Spoglądam w tył. Szczęściarz i Komandos są kilka metrów od werandy. Za nimi widać ciemne postacie. Są tuż za nimi.

Wskakuję do środka. Pobieżnie patrzę na pomieszczenie. Duże okna po lewej. Szafka po prawej. Na przeciwko drzwi korytarz.

Wataha [ Zawieszone ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz