3.

74 21 1
                                    

Nie miała pojęcia, że zna aż tyle piosenek, dopóki nie przeszło jej spędzić licznych godzin na szyciu dziecięcych ubranek. Wprawdzie zawsze miała pod ręką Arhę, do której mogła mówić, ale nawet ta cierpliwa i spragniona wiedzy słuchaczka czasem męczyła się rozmową i Diona nie mogła mieć jej tego za złe. Dlatego właśnie wypełniała ciszę śpiewem, który doskonale wkomponowywał się w odgłosy pracy pustynnej wiedźmy, w jednostajny szmer szorowanych naczyń i miarowe brzęki ostrzonych grotów włóczni.

Chłopiec też wydawał się tym zachwycony, bo coraz częściej gaworzył, prawie nigdy nie płakał i sprawiał wrażenie zdrowego. Dzięki pomocy Arhy, Diona coraz lepiej radziła sobie z własnym macierzyństwem. Owszem, swego czasu pomagała Iris, która wędrowała po całym Elizjum jako położna, ale bardzo rzadko miała możliwość zobaczyć, jak rozwijała się więź matki i dziecka. Po za tym, zobaczyć to jedno, a zrozumieć – to już zupełnie inna kwestia.

Gdy siedziała u boku Arhy i co chwilę spoglądała na synka, w Dionie budziła się pewność, że tak właśnie powinno być. To słodkie ciepło w okolicach serca, miękkość ziemi i puchowa puszystość powietrza...! Nigdy wcześniej nie czuła wokół siebie mocy tak potężnej i przyjaznej zarazem. Bardzo szybko zauważyła zależność między narastaniem tej potęgi, a swoim podejściem do dziecka. Ktoś, patrzący na wszystko z zewnątrz, mógłby powiedzieć, że Diona pogodziła się z tym, że została matką, wyłącznie dlatego, iż egoistycznie pragnęła mocy. Byłby jednak w błędzie. Ten rodzaj utkanej z najczystszej miłości magii mógł zostać osiągnięty wyłącznie przez szereg samoograniczeń i wyrzeczeń, nigdy nie mógł być celem samym w sobie, zawsze istniał tylko jako konsekwencja tysięcy innych, bardzo subtelnych zaklęć.

Diona pamiętała, że czytała kiedyś o tym w jednej z Jego ksiąg, ale wtedy nie potrafiła tego zrozumieć. „To miłość" – mówił jej, ale ona zbywała Go, wiedząc doskonale, że musiało kryć się za tym coś więcej, skoro nie czuła nic takiego w Jego obecności. Teraz wiedziała już, że tak naprawdę On nigdy jej nie kochał.

– Arho, chciałam ci jeszcze raz podziękować – wyszeptała, przecinając nożycami nić i zawiązując ją na supełek.

– Za dużo mi dziękujesz – zaśmiała się pustynna wiedźma znad jednej ze swoich włóczni. Posługiwanie się językiem Elizjum szło jej już całkiem sprawnie, co bardzo wyraźnie wpłynęło na jej chęć do dzielenia się przemyśleniami. – Ale jeśli znów chcesz to zrobić, to ja też muszę. Również ci dziękuję.

– Mi? Ależ za co?

– Pozwoliłaś mi ze sobą zostać, nauczyłaś mnie mówić i nie traktujesz mnie jak intruza.

– Przepraszam, że nie zrobiłam tego wcześniej.

– Och, nie ma za co. Wcześniej nie chciałam ci się narzucać.

– To brzmi trochę tak, jakbyś od dłuższego czasu tylko czekała na pretekst, żeby się do mnie zbliżyć.

– Kto wie? Może właśnie tak było.

W głosie Arhy kryło się coś zalotnego i czułego zarazem, coś, co kazało Dionie roześmiać się z zakłopotaniem. Wiedziała, że jej policzki stały się czerwone jak jabłka późnym latem. Wiedziała też, że Arha wciąż na nią patrzy, a w jej spojrzeniu ani na chwilę nie ubywa uwielbienia. Chatkę wypełniła cisza, przerywana tylko słodziutkim gaworzeniem dziecka. Diona bała się powiedzieć cokolwiek, bo słowa znów uciekały, płatały figle i nie pozwalały wyrazić tego, co czuła. Arha natomiast nie musiała mówić nic.

Gdy potem Ashmore przypominała sobie tę błogą chwilę, zupełnie nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem nie usłyszały zbliżającego się tłumu. Ich niepokój wzbudziło dopiero łomotanie do drzwi.

Światło w ciemnościWhere stories live. Discover now