5.

48 19 1
                                    

Tornada przerodziły się w ulewę, a ta wraz z nocą stała się na powrót deszczem ognia. Kolejny świt przyniósł wędrujące wydmy, które po południu wybuchły w piaskową zamieć. Diona obserwowała te niezwykłe widowiska i poddawała się zabiegom Iris. Dawała się poić i karmić. Pozwalała ocierać sobie z czoła pot i pył. Nie stawiała oporu, gdy czyjeś delikatne dłonie rozsupływały jej gorset i podtykały pierś do ust dziecka.

Nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej wpaść w podobny trans. Zawsze uważała, że nie ma do tego odpowiednich predyspozycji. Nie umiała się wyciszyć, nie potrafiła znaleźć w sobie tego magicznego centrum, które zawładnęłoby całym jej umysłem. Nawet teraz miała z tym spory problem, bo przez zupełny brak doświadczenia balansowała na krawędzi teraźniejszości i przyszłości, nie mogąc przyjąć wizji, które tak bardzo chciały nawiedzić jej myśli.

Próbowała się wyciszyć, ale to powodowało wyłącznie ospałość i cichą ciemność.

Gdy skupiała się rozbrzmiewającym w niej głosie, stawał się on ogłuszającym szumem, z którego nie potrafiła nic zrozumieć.

– Co mam robić, Arho? – szeptała, czując zaciskające się na jej ramieniu rączki dziecka.

Odpowiedź jednak nie nadchodziła. Słońce ponownie pochyliło się nad horyzontem, a Diona wciąż nie potrafiła się otrząsnąć. Do rzeczywistości przywołało ją dopiero niewinne pytanie, które pomimo swej niepozorności wzbudziło przerażenie wszystkich mieszanek Wioski. Zadane zostało bowiem głosem niewątpliwie męskim.

– Czy jego wysokość, książę Słońca miłościwie nam panujący, powinien usłyszeć jakieś wyjaśnienia?

Wiedźmy odwróciły spojrzenia od burzy ciskającej piorunami i zmierzyły się z oddziałem miejskiej straży. Na jego czele stał podejrzanie zadowolony z siebie mężczyzna z kasztanowymi włosami przetykanymi siwizną, a tuż za nim... Diona zamarła. To był On! Jego przenikliwy wzrok padł prosto na nią, a potem powoli zsunął się na niemowlę. Twarz wykrzywiła Mu się z nienawiści. W swojej oficjalnej szacie maga Magisterium wyglądał wyjątkowo przystojnie i potężnie, co tylko jeszcze bardziej przeraziło Dionę.

– Jeśli interesuje go, że być może będziemy miały nową przywódczynię... – zaczęła Iris, ale urwała zniechęcona, wzruszając przy tym ramionami.

Strażnik uśmiechnął się do niej pokrzepiająco i zapewnił:

– Oczywiście, że go to interesuje! Być może osobiście przybędzie, aby obserwować przebieg starcia.

– Miałby tu przyjść? Walker, czyś ty do reszty zgłupiał? – syknął On, wyraźnie zniesmaczony na samą myśl o tym, że książę Elizjum miałby pojawić się w Wiosce Wiedźm.

– Ale przecież wszystkie wiedźmy są obywatelkami Elizjum i choć nie podlegają bezpośrednio władzy jego wysokości, to z pewnością nie będzie miał on nic przeciwko temu, by pobłogosławić nową przywódczynię lub też pogratulować starej, że zdołała utrzymać swą pozycję.

– Chyba nie mówisz poważnie! Poprzedni książę...

– Wystarczy. – Strażnik nazwany Walkerem wciąż się uśmiechał, lecz drżenie jego brwi jasno wskazywało na narastającą irytację. Odwrócił się od Niego i spojrzał na Iris, do której przemówił jako do reprezentantki całej społeczności: – Ufam zatem, że wszystko macie pod kontrolą.

– To nie takie proste – sarknęła staruszka. Najwyraźniej nie zamierzała jednak rozwijać tematu.

– Czy mieszkańcy Elizjum powinni czuć się zaniepokojeni?

– Jeśli mają na to ochotę.

Któraś z wiedźm zachichotała, ale strażnik wyglądał na niezrażonego. Nie można tego jednak było powiedzieć o reszcie oddziału. Kilkoro z nich sięgnęło po rewolwery, niektórzy uznali, że stosowniejsze będą szable. A On? On nawet nie ukrywał zadowolenia z takiego obrotu spraw.

Światło w ciemnościWhere stories live. Discover now