Zerwane więzi (V)

539 21 1
                                    


- Dlaczego Galapagos? - przegryzał właśnie jedno z marynowanych owoców, które zamówiliśmy przy brzegu molo. Nie wiem czemu, ale uwielbiałam na niego patrzeć. Nie używać zbędnych słów, które wypływały z mych ust niczym wodospad. Zwyczajnie w świecie być szczęśliwym i móc na niego spoglądać. Zatroskanego, pełnego optymizmu, jak i dzikiej natury Albatrosa. - Kobiety marzą raczej o nowych sukienkach czy...no tak. Przecież ty nie jesteś zwyczajna. - ciepłe spojrzenie, którym mnie obdarował, wywarło nieśmiały uśmiech. 

- Nie wiem, jak do tego przywyknę. - wypuściłam powietrze z płuc i zagryzłam dolną wargę, spoglądając na jego twarz. - W sensie...

- Wiem, co chcesz powiedzieć San. - naprawdę byłam w pułapce. Z jeden strony nadal wściekałam się na samą myśl o Albatrosie i kłamstwie, ale z drugiej? Sama nie byłam święta. No i dodatkowo bardzo namieszałam po drodze do jego odkupienia. Trzecim powodem była siła z jaką na siebie działaliśmy. Powoli zaczynałam wierzyć w przeznaczenie. - Ale obiecuję Ci, że wszystko się ułoży. - szybko podniósł ramię i schował mnie pod nim, tak abym mogła się wtulić. Bez pośpiechu i zastanowienia cieszyliśmy się jedynie swym towarzystwem oraz ciszą. Szczęśliwe zakończenia? Nie były usłane różami, ale finalnie zawsze dziewczyna odnajdywała tego z kim powinna być od samego początku. Wierzyłam, że to Can. Że stanowi moje szczęśliwe zakończenie.

***

- Emre. - podał dłoń swemu dawnemu przyjacielowi i usiadł po drugiej stronie biurka. - Cieszę się, że zgodziłeś się spotkać. W pewnym stopniu jestem zaskoczony.

- Nie obchodzą mnie potyczki twoje i mojego brata. Od zawsze ze sobą rywalizowaliście. - uśmiech szydercy, którego kłamstwa prawie zniszczyły firmę, napawał Neskara ironicznym żalem.

- Tyle, że ja nie gram nieczysto. - blondyn wzruszył ramionami i rozejrzał się po gabinecie. - Swoją drogą zabawne, że to zawsze ktoś najbliższy staje się wrogiem. Jest takie przysłowie.

- Coś insynuujesz? O jakiej sprawie chciałeś porozmawiać? - zdenerwowanie młodego Divita było zrozumiałe. Miał przed sobą nie lada przeciwnika. 

Neskar od zawsze był małomównym dzieckiem. Można nawet stwierdzić, że trochę odludkiem. Będący z dala od swego ojca, który po śmierci swej żony, drugi raz wkroczył na drogę małżeństwa...czuł się odrzucony. Nienawiść i upartość kiełkująca w tak młodym ciele spowodowała rozrost pewnych talentów. Kiedy zaczął pisać i wykazywać zainteresowanie literaturą, ojciec wysłał go do Ameryki. Tam rozwijał się, jako najlepszy uczeń Yale. Stypendium oraz warsztaty w samym Paryżu tylko rozgrzały artystyczny głód i tak powstało Yani. Na łożu śmierci swego ojca, śmiał mu się w twarz. Wiedział, że to dzięki jego odrzuceniu był, kim był. 

Co z Canem? Matka Divitów nie odpuszczała. Na każdym kroku uświadamiała ojca Neskara, jak bardzo kocha swoich synów. Jak inni i zbuntowani są. Jak pełni życia. Jak cudowni. Jak za nimi tęskni. Neskar czuł się przeszkodą. Może dlatego nienawidził jej równie mocno, co jej synów.

- Emre nie odmawiaj mi intelektu. - spojrzał na gabinet i telefon rozmówcy, leżący po drugiej stronie blatu. - Aylin nie tęskni?

- Nie mam z nią kontaktu. - rozbawiło go to do granic możliwości.

- Myślę, że jako szpieg powinieneś bardziej uważać. Nierozsądnie jest pozostawiać kobietę na lodzie. Dodatkowo tę, dla której niedawno chciałeś zniszczyć firmę ojca. 

- Neskar! - warknięcie nie poskutkowało.

- Jesteście laikami. Ty i Aylin. Ten głąb informatyk również. - wstał i podszedł do drzwi. - Prosiłbym abyś uspokoił swojego brata przed wtargnięciami do mojej firmy i zabieraniem pracowników. Dosłownie Emre. 

ERKENCI KUS - FF / WaszaPaniEmOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz