Rozdział 7

195 30 0
                                    

  Dobiegł go dźwięk kół szurających o żwir podjazdu, na który podskoczył i spojrzał z wyrzutem na zegar, który najwyraźniej postanowił zrobić mu mały żart. Szkoda tylko, że żart był mały, a konsekwencje będą straszne.
  Dopadł do kopert i w popłochu zaczął je zbierać. Jednocześnie przeklął swoją głupotę, bo teraz kompletnie nie miał pojęcia, który z listów powinien iść na sam spód, a który na górę. Ten był najstarszy? Tak, ten. Ale który był następny? Ten? A może tamten? Ma bardziej sfatygowane rogi, więc pewnie ten. Potem będzie łatwo, bo sterta leżała obok niego, nieruszana od momentu wyciągnięcia jej na światło dzienne. Więc teraz będzie ten najnowszy... Chwila, a one nie były ułożone w rzędzie?!
  Słysząc trzaśnięcie bramy do garażu, w nagłym napadzie paniki szybko wyjął stos i przekręcił go na bok, tak, by po ponownym włożeniu wszystkie listy były widoczne. Szybko odłożył kuferek na miejsce i wypadł na korytarz, cicho, by nie trzasnęły, zamykając drzwi. Już słyszał, jak ktoś wchodzi do domu, złapał więc cokolwiek do przebrania i dopadł łazienki, mimowolnie zastanawiając się, czy nie ustanowił przypadkiem nowego rekordu. Spojrzał w lustro i z irytacją zatopił we włosach grzebień, jednocześnie już wpakowywując sobie szczoteczkę do ust. Zdołał się przebrać i obmyć twarz szybciej, niż przewidywał, ale świadomość tego nie poprawiała mu humoru.
  Otworzył jeszcze okno, by wypuścić nieszczęsnego ptaka, który został zmuszony do przyglądania się jego porannej, czy też może południowej toalecie, i zbiegł na dół, przeklinając swoją gapowatość, gdy niemal spadł ze schodów.
  Ojciec spojrzał na niego ze znudzeniem i zaskoczeniem jednocześnie, jakby był czymś, co zasługiwało na trochę uwagi, ale nie było dostatecznie niezwykłe, by móc zanurzyć jego rozkład dnia. Cóż, po części była to prawda.
  - Chcesz czegoś? - zapytał mrukliwie mężczyzna.
  - Nie... - Todoroki rozejrzał się po hallu, jakby spodziewał się dojrzeć gdzieś wielką kartkę z napisem "lista rzeczy, które chcesz".
  - No to niech ci się zachce pomyśleć nad obiadem - parsknął, nie patrząc na niego, i odszedł w głąb domu.
  Chłopak westchnął, ale w tym westchnięciu kryła się również ulga. Przynajmniej ojciec niczego nie podejrzewa.

* * *

  Ostrożnie zbliżał się do końca ogrodu. Tym razem nie słyszał słodkiej i lepkiej niby miód pieśni, co bardzo go niepokoiło. A co, jeśli coś się mu stało? Nie, niemożliwe. A jeśli?
  Wypatrzył różę pomiędzy trawami i ominął ją szerokim łukiem, byle tylko w nią nie wdepnąć. Stanął przed śliwą i spojrzał na nią ze smutkiem, obawiając się, że przepowiednia tego blond gbura się sprawdziła i faktycznie go już nie zobaczy. Spojrzał z rozrażnieniem na sosnę, która wydawała się teraz kpić z niego całym swoim jestestwem.
  - Co się tak na mnie gapisz? - rozległo się pogardliwe parsknięcie, a Todoroki, o ile wcześniej patrzył na drzewo wilkiem, o tyle teraz patrzył na blondyna zającem. Podczas tego patrzenia się zauważył z zaskoczeniem, że jego głos nie brzmiał już jak z oddalenia, a on sam wydawał się bardziej... ludzki? Materialny? Nie wiedział, jak go określić, ale najlepiej oddawało jego wygląd słowo "wyraźny". Nawet nie świecił tak bardzo. - Przestaniesz wreszcie?
  - To może mógłbym poznać imię szanownego pana? - wypalił, zanim zdołał ugryźć się w język.
  - Bakugou Katsuki - odparł po półsekundowym milczeniu.
  - Todoroki Shouto - nie miał zamiaru pozostać dłużny.
  - Czyli Kolorowy Pedał - zmrużył oczy, notując to w pamięci, a rozmówca spojrzał nań z ukosa, ale widząc, że to nie działa, zrezygnował, wskazał wzrokiem śliwę i zapytał:
  - A on jak się nazywa?
  - A co cię to interesuje?
  - A czemu chcesz to wiedzieć?
  - A bo ja pierwszy zapytałem.
  -  A ja drugi.
  - Ty jakiś niegrzeczny jesteś.
  - I kto to mówi?
  Bakugou już chciał coś powiedzieć, ale rozległ się cichy chichot.
  - Czego? - jakby zapomniał o Todorokim i warknął w stronę wielkiego dębu.
  - Co ci szkodzi powiedzieć? - w polu widzenia pojawił się inny chłopak, z postawionymi na sztorc, czerwonymi włosami i niewinnymi oczami na pół twarzy, tego samego koloru co szopa na głowie.
  - Sam się powinien przedstawić - mruknął, głosem nagle maźniętym żalem, ale ukrywał to tak umiejętnie, że brzmiało to niemal jak drwina.
  - Racja. - Uśmiechnął się delikatnie, po czym już z promiennym uśmiechem rekinich szczęk zwrócił się do gościa. - Kirishima Eijirou. Podałbym rękę, ale jak ba razie jestem nietykalny.
  - W jakim sensie? - Todoroki zmarszczył brwi, zastanawiając się nad sensem słów, które właśnie usłyszał.
  - Widzisz księżyc? - Chłopak uniósł palec, by wskazać jasny, lecz wciąż niepełny talerz na niebie. - Wszystko zależy od niego. Im bliżej pełni, tym bardziej jesteśmy powiązani z waszym światem, czyli tym materialnym.
  - Och. - Stwierdził rozwlekle, gdyż nie było nic innego do powiedzenia.
  - Nie powinieneś się zbierać? - mruknął Bakugou z wyraźną niechęcią do rozmówcy.
  - Nawzajem - odpalił Kirishima, jednak okręcił się na lewej pięcie i już go nie było. Jedynie liście dębu szeleściły jeszcze.
  - Też muszę iść - stwierdził, błysnął czerwonymi oczami i chciał zawrócić, ale zatrzymało go delikatne, lecz zdecydowane szarpnięcie za rękaw, który moment po ruchu rozmył się w świetle nocy, ale jego właściciel zdołał to odczuć. - Co?
  - Gdzie idziesz? Po co? Dlaczego "musisz"? - Todoroki dopiero po wyrzuceniu z siebie pytań zorientował się, że może brzmieć trochę, a nawet bardzo nachalnie, ale machnął na to ręką i z tylko nieznacznie przyspieszonym biciem serca czekał na odpowiedź, a najlepiej odpowiedzi.
  Obrócił głowę w stronę rozmówcy, a jego oczy zmniejszyły się, by później otworzyć się szerzej i błysnąć gniewem i zaskoczeniem, dzikością i politowaniem.
  - To nie jest sprawa ludzi - powiedział wolno i cicho, za to z naciskiem na każde słowo, jakby mówił do dziecka. - Nie mieszaj się.
  - A co ci szkodzi powiedzieć? - zapytał, czując, że zaczyna go irytować ta jakże dodająca animuszu tajemniczość.
  Jego blond włosy zafalowały, odpychająco i fascynująco zarazem, gdy pewnym siebie krokiem ruszył w kierunku sosny. Todoroki już chciał na niego zawołać, by mu odpowiedział, ale wtedy rzucił przez ramię ciche, mrożące krew w żyłach i jednocześnie pokrzepiające na duchu słowa. I zniknął, jak puch niesiony wiatrem.
  Spojrzał na czarny pień i koronę gałęzi, wśród których skakał ptak, ćwierkając w zatroskaniu.
  Dowiesz się od niego.

Złota ŚliwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz