Bonus

165 23 0
                                    

  Rozejrzała się wokół. Ciemne drzewa, ciemne niebo, wszystko ciemne. Nawet jej biała sukienka straciła tu kolory, jednak nie zamierzała wracać. Tam, skąd przyszła, było pełno światła, hałasu i ludzi, którzy tylko jedli, rozmawiali i tańczyli, nie mając kompletnie czasu dla dziecka. Jej rodzice również.
  Ze złością kopnęła kamień na drodze, a gdy poczuła ból w małym palcu stopy, rozpłakała się i opadła na ziemię obok drzewa, które ktoś bardziej zorientowany od niej rozpoznałby jako osikę.
  Płakała i płakała, już nie tylko z bólu, a ze złości, na rodziców, na siebie, na cały ślub tych ludzi i to głupie wesele. Gdy w końcu brakło jej łez, otarła twarz i wciąż wilgotnymi oczyma spojrzała w górę, prosto w zatroskaną twarz jakiegoś chłopaka.
  - Jesteś sama? - zapytał, widząc, że jej nie przestraszył.
  - Tak... - jej ciemne oczy wodziły po blond czuprynie z kilkoma czarnymi pasemkami układającymi się, czy to przypadkiem, czy z pomocą grzebienia, w kształt błyskawicy. - A ty? Rodzice pozwalają ci chodzić samemu?
  - Tak późno w nocy to nie - uśmiechnął się krzywo. - A propos rodziców, to twoi wiedzą, że tu jesteś?
  - Nie - odparła prostodusznie.
  - To może cię zaprowadzę - zaproponował, jednak ta ściągnęła granatowe brewki i potrząsnęła głową.
  - Moi rodzice mnie zostawili, a ci panowie i te panie tam są okropnie nudni - stwierdziła dobitnie.
  - Ale pewnie się o ciebie martwią...
  - Nie martwią się. Oni mnie nawet nie lubią!
  - A jeśli ci obiecam, że się martwią? - uśmiechnął się uspokajająco.
  - Jak możesz obiecać coś, czego nie jesteś pewien - mruknęła, krzyżując drobne ramiona na piersi.
  - Tak się składa, że jestem pewien - zaśmiał się mimowolnie, ale po chwili spoważniał. - Twoi rodzice cię kochają. To prawda, że czasami nie będą na ciebie zwracać uwagi, ale musisz im to wybaczyć.
  - Jak mogę im to wybaczyć, skoro mówią, że jestem dla nich najważniejsza na świecie? - pufnęła, wciąż nieprzekonana, ale już nie tak zła.
  - Są tylko ludźmi - pogłaskał ją delikatnie po ciemnej czuprynie, z lekkim uśmiechem nieschodzącym z twarzy. - Oni też mają prawo odpocząć i zająć się sobą.
  - Ale... - dziewczynka próbowała znaleźć jeszcze jakiś argument, jednak jej się to nie udało.
  - Uwierz mi, to, że nie dają ci wszystkiego, czego chcesz, nie znaczy, że nie chcą ci tego dać - powiedział cicho i westchnął, jakoś dziwnie, jakby był znacznie starszy, niż wyglądał. Zaraz jednak uśmiechnął się znowu. - Wrócisz?
  Skrzywiła się w odpowiedzi.
  - Noga mnie boli.
  - Zanieść cię? - zapytał rozbawiony, ale zamiast odpowiedzi, do jego uszu dobiegło stłumione przez odległość nawoływanie. - To chyba twoi rodzice, nie?
  - Tak... - spojrzała w stronę, skąd dochodził głos, po czym rozpromieniła się i pociągnęła rozmówcę za rękę.
  - Ciebie przypadkiem nie bolała noga? - jęknął chłopak, kiedy podczas szybkiego truchtu w pochylonej pozycji po raz kolejny kopnął nogą w kamień.
  - Nie! - odparła, promieniując szczęściem. Ten tylko wywrócił oczyma, ale również wykrzywił twarz w grymasie, który można było nazwać uśmiechem.
  Ledwie wybiegli spomiędzy drzew, zauważyli kobietę i mężczyznę, którzy wyraźnie wyglądali, jakby czegoś lub kogoś szukali.
  - Mamo, tato! - krzyknęła do nich dziewczynka, a oni podbiegli niemal natychmiast, w zaskoczeniu patrząc na lekko zawstydzonego blond chłopaka, który wciąż nie miał serca wyrwać dłoni z dziecięcego uścisku. - Patrzcie, kogo znalazłam! Fajny jest i lubię go! Możemy go zaadoptować?
  - Co...? - wykrztusiła pozostała trójka, a dziecko jedynie potrząsnęło ręką, a co za tym idzie, również znacznie większym od siebie ramieniem obcego.
  - Kyouka, mówiłem ci, że nie możesz zachowywać się jak dziecko... - westchnął mężczyzna.
  - Przecież ona jest dzieckiem - zauważył trzeźwo blondyn.
  - Jest, ale nie jest głupia i powinna wiedzieć, jak zachowywać się w tym wieku.
  - A skąd ona może wiedzieć, jak ma się zachowywać w jej wieku, skoro nigdy nie była w tym wieku?
  Już chciał coś powiedzieć, ale kobieta obok zaśmiała się i machnęła ręką.
  - On ma rację, kochanie - stwierdziła. - Jak się nazywasz, chłopcze?
  - Denki... Kaminari Denki - poprawił się szybko.
  - Przepraszam za córkę... Twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś?
  - Moi rodzice... - zapatrzył się gdzieś w przestrzeń; minęła chwila, zanim dodał - może oni wiedzą, gdzie jestem ja, za to ja nie wiem, gdzie są oni.
  - Jesteś sierotą? - zatroskała się kobieta.
  - Tak jakby - uśmiechnął się krzywo.
  - To znaczy?
  - To znaczy, że w papierach nie, ale w praktyce tak - stwierdził, a rozmówczyni zastanowiła się chwilę.
  - A nie miałbyś nic przeciwko, gdybyś zatrzymał się u nas w domu, chociaż na jedną noc? - zapytała, a Kaminari błogosławił w tym momencie jej domyślność i niezadawanie pytania o adres.
  - Nie, ale nie wiem, czy mogę sobie pozwolić na takie wykorzystywanie pańskiej uprzejmości...
  - Ależ nie ma problemu! - kobieta uśmiechnęła się uspokajająco, a jej córka pokiwała gorliwie głową.
  - Nie ma, nie ma żadnego! - podkreśliła ostatnie słowo. - I będziesz spał ze mną! Cieszysz się?
  - Ale... nie wiem, czy mogę... - wydusił w napadzie paniki, gdy drobne rączki ujęły jego dłoń, a wielkie, niewinne oczy prześwietliły jego duszę. Spojrzał w popłochu na rozbawionych rodziców dziewczynki.
  - Może pójdziemy? - zaproponował milczący dotąd mężczyzna. - Jest zimno.
  - Tobie zawsze jest zimno - parsknęła kobieta, jednak ruszyła do przodu, w kierunku wielkiej restauracji, gdzie najprawdopodobniej odbywało się wesele. - A powiedz, Denki - zapytała beztroskim tonem, gdy byli już blisko światła i hałasu - nie będziesz tęsknić za swoją rodziną?
  Spojrzał prosto w wielki, pełny księżyc na niebie.
  - Rodzina to stan umysłu - stwierdził tylko i razem z roześmianą dziewczynką zniknął wewnątrz budynku.

Złota ŚliwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz