Rozdział 11

190 30 9
                                    

  Kręcił się pod drzewem, nie zwracając uwagi na rozbawione spojrzenia wokół. Powiedzieć, że był zdenerwowany, to jakby nie powiedzieć nic. W końcu dzisiaj był ten dzień, dzień, w którym znów będzie człowiekiem...
  - Co ty się tak jarasz, idioto - parsknął Bakugou, krzyżując ręce na piersi.
  - Nie cieszyłbyś się w jego sytuacji? - wyręczyła Midoriyę Uraraka.
  - Zero durnych ludzi, nie muszę pracować ani chodzić do szkoły, żadnego ochrzanu czy zasad - chłopak powędrował wzrokiem w bok, chwilę udawał, że się zastanawia, po czym tylko prychnął z pogardliwym uśmiechem. - Raj na ziemi, kobieto.
  - Dla ciebie - próbowała bronić swojej racji dziewczyna. - Kto jak kto, ale my chcemy żyć.
  - A ja nie.
  - A bo ty jesteś dziwny.
  Bakugou już chciał coś odpowiedzieć, ale uprzedził go Midoriya, który z wielkim uśmiechem na twarzy wystrzelił do przodu i pomachał widocznej w księżycowej poświacie postaci, która odmachała, przyspieszając kroku. Po chwili stała obok nich, patrząc z lekkim zaskoczeniem na tłumek między drzewami.
  - Gdzie twój biały koń, książę? - nie mógł się powstrzymać Bakugou.
  - Zostawiłem w zamku, bo tu za wielka wiocha na stajnię - odparł bez mrugnięcia okiem Todoroki.
  Chłopak zamilkł, najwyraźniej nie mogąc szybko znaleźć kotrriposty, a jeśli nawet ją znalazł, to było już za późno - kilka osób chichotało, rozległy się nawet nieśmiałe oklaski. Zmiął więc w ustach przekleństwo i usunął się w cień, by nie kusić losu i nie narażać niepotrzebnie swojej godności.
  - To co, idziecie? - odezwała się dziwnie podekscytowana dziewczyna o kasztanowych włosach do ramion i wielkich oczach tego samego koloru. Wyglądała jak jedno wielkie chodzące szczęście.
  - Tak... - rzekł powoli Midoriya, po czym go olśniło i przedstawił znajomą przyjacielowi. - Todoroki-kun, to Uraraka Ochako. Uraraka, to... No dobra, to nie ma sensu, wszyscy go znacie - uśmiechnął się krzywo.
  - A jakże, znamy! - odezwał się Kirishima poważnym głosem, po czym scenicznym szeptem zwrócił się do gościa: - A tak serio, to zabieraj go jak najszybciej. Mamy dość wysłuchiwania historii o twoich oczach i włosach.
  - Moich włosach? - Chłopak zerknął przelotnie na czerwonego Midoriyę, który z mordem w oczach wpatrywał się we wciąż uśmiechniętą twarz Kirishimy, i przyklepał odstające kosmyki. Ktoś zaśmiał się i ucichł szybko, by uniknąć zdemaskowania.
  - Wiem, że i tak już idziecie, ale chciałabym poznać... - rozległ się obok głos kobiecy i pełen galanterii, przywodzący na myśl królową lub jakąś hrabinę... Odwrócił się i ujrzał wysoką dziewczynę o włosach czarnych jak noc, ciemnych oczach okolonych wachlarzem długich rzęs i wyjątkowo pełnymi kształtami. Miał wrażenie, że to ona była tą wiecznie zawadzającą różą. Z jednej strony była chodzącą perfekcją, a z drugiej nie potrafił nie być niechętny wobec niej i jej kuszącego, czerwonego jak jej usta zapachowi. Czuł, że powinien odczuć choć minimalne zażenowanie w jej obecności, ale (sam nie wiedział, czy to lepiej, czy gorzej) nie był w stanie wykrzesać z siebie nic oprócz wyuczonego uśmiechu i typowej dla nieznanych sobie osób uprzejmości. Zresztą, nie czuł się zobowiązany ustanowić jej swoim ideałem. Miał już swój. - Yaoyorozu Momo - wyciągnęła nienagannie utrzymaną dłoń, którą lekko uścisnął. Reszta przyglądała się im w milczeniu, jak podczas jakiegoś rytuału.
  - Masz rację, już idziemy - stwierdził i delikatnie, acz zdecydowanie złapał ramię zielonowłosej postaci, mimowolnie myśląc o niej jak o swojej własności.
  - Ale będziecie nas odwiedzać? - jakiś dwumetrowiec w okularach zamachał nagle rękami, jakby chciał dodać rytmu swoim słowom.
  - T-tak, jasne... - Midoriya zamrugał kilka razy powiekami, nieco zdezorientowany nagłą zmianą nastroju swojego wybawcy, po czym ruszył do przodu, ciągnięty przez silne ramię.
  - Udanej adopcji! - krzyknął za nimi Kirishima, a w tłumie rozległy się śmiechy i chichoty.
  - Adopcji? - Todoroki spojrzał w zaskoczeniu na towarzysza.
  - Długa historia - malachitowe oczy powędrowały w kierunku drobnej osiki, którą właśnie zostawiali za sobą. - Dużo się zmieniło przez te pięćdziesiąt lat?
  - Mój ojciec jest tradycjonalistą, więc raczej mój dom cię nie zdziwi.
  Szli w milczeniu. Trawa szemrała ulegle, uginając się pod ich stopami, ptak bez najcichszego dźwięku szybował wysoko nad ich głowami, drzewa szeleściły między sobą, a gwiazdy obserwowały ich z nieba błyszczącymi oczyma.
  Midoriya zatrzymał się nagle, gdy mijali chuderlawą, schorowaną śliwę. Dotknął delikatnie ciemnej kory, a wiatr, dotąd milczący, pozwolił sobie strącić kilka ostatnich, różowych płatków i zmieszać je z jego włosami.
  - Była tu - rzekł nagle nieobecnym głosem. - Moja matka.
  - W jakim sensie "była"? - zainteresował się chłopak, podchodząc.
  - Kiedyś była strażnikiem tego drzewa... czuję to - szepnął, wciąż tym samym, pustym tonem. - Ale potem zniknęła.
  - Ktoś ją uwolnił?
  - Nie... - zdjął dłoń z ciemnego pnia i cofnął się szybko, unikając wzroku dwukolorowych tęczówek. Znów ruszyli w jakże długą i pełną niebezpieczeństw podróż przez ogród, tym razem w ciężkiej, pełnej wątpliwości ciszy.
  - Umiesz chodzić po drzewach? - zapytał nagle Todoroki.
  - Średnio... - odparł po chwili zaskoczenia zapytany, wciąż nie rozumiejąc. Dopiero, gdy dotarli pod dom, zorientował się, w czym rzecz. Otóż, najprawdopodobniej jedyną drogą do pokoju jego bohatera był lekko pochyły, rozłożysty dąb, ale wciąż stanowiący nie lada wyzwanie dla amatorów we wspinaczce drzewnej. - Jednak nie - powiedział, zerkając kątem oka na chłopaka.
  - Czyli wchodzimy jak cywilizowani ludzie - mruknął Todoroki i poprowadził rozmówcę w odpowiednim kierunku. - Ostrzegam cię, że w tym domu mieszka stary psychol bez żony - uprzedził go, gdy byli już pod drzwiami. Widząc, że odbiorca zrozumiał, chwycił za klamkę i pchnął. Znaleźli się w małym pomieszczeniu, które najprawdopodobniej było przedpokojem, chociaż ilością światła przypominało raczej egipski grobowiec. Pstryknął włącznik światła, aż zmrużyli oczy, nieprzyzwyczajeni do jasności.
  - Zdjąć? - syknął Midoriya pytająco, wskazując czerwone, chyba o kilka nimerów za duże buty.
  - A gdzie je dasz, tak, żeby nikt nie zauważył? - odszepnął gospodarz i pociągnął go w stronę schodów. - Piąty stopień skrzypi - rzucił jeszcze.
  Już byli na piętrze, w odpowiedniej części korytarza, już niemal dotarli do właściwych drzwi, gdy nagle zamarli, słysząc za sobą twardy głos.
  - Co to ma znaczyć?
  Odwrócili się, zdjęci przerażeniem. W końcu nie na codzień sprowadza się kogoś do swojego domu w środku nocy, i to jeszcze bez wiedzy rodzica.
  Wymienili niespokojne spojrzenia, ale żaden z nich nie pisnął ani słówka.
  - Pytam się, co to ma znaczyć? - powtórzył wolno mężczyzna, zakładając ramię na ramię.
  - Nic nie ma znaczyć - Todorokiemu udało się odzyskać głos.
  - Ile masz lat? - nawet nie zwrócił na syna uwagi, tylko taksował nieszczęsne stworzenie obok.
  - Piętnaście... - wydusił z siebie po półminutowym milczeniu.
  - Ile masz lat naprawdę - wycedził. Spojrzeli nań z zaskoczeniem. Chwilę mierzyli się wzrokiem, po czym mężczyzna westchnął. - Masz znak na karku w kształcie gwiazdy - skinął głową w kierunku Midoriyi, który złapał się za szyję, jakby spodziewał się wyczuć znamię palcami. - Zapytam jeszcze raz, bo chyba do ciebie nie dotarło: ile masz lat?
  - Czterdzieści dziewięć i trochę... - szepnął, wciąż nie wierząc w to, że rozmówca wie, kim jest.
  - Och. - Twarz mężczyzny pozostała niewzruszona, ale w jego oczach błysnęło jakieś niewypowiedziane szczęście, jakby... ulga?
  - Nie jesteś... zły? - Todoroki uniósł lekko brwi. Nie wyobrażał sobie, żeby ktoś taki jak jego ojciec mógł tak po prostu przyjąć informację, że jego syn przywlekł do domu ducha.
  - A czemu mam być? - teraz zdziwił się Enji. - Jest jeszcze Fuyumi i reszta... Jesteś następcą, ale nie będę cię zmuszał do brania odpowiedzialności za żywotność rodu Todorokich - odwrócił się i chciał już wejść do pokoju.
  - Chwila, nie to miałem na myśli...!
  - Przestań. Od razu widać, że nie interesujesz się kobietami - rzucił przez ramię i z diabelnym uśmieszkiem zamknął drzwi.
  - Co...? - Midoriya spoglądał to na czerwonego ze wstydu Todorokiego, to na zamknięte drzwi.
  - On tylko żartował... - wykrztusił, przejeżdżając dłonią po gorącym czole. - Choć to do niego niepodobne...
  Niespodziewanie zielone oczęta skryły się pod powiekami, gdy ich właściciel ziewnął potężnie.
  - Racja, powinniśmy się przespać - stwierdził rozbawiony gospodarz i zaprowadził gościa do pokoju. Dopiero po przejściu progu dotarła do niego jedna bardzo istotna rzecz. - Będę spać na podłodze...
  - Ale to twój pokój... - Midoriya ocenił wzrokiem łóżko w rogu pokoju, które najwyraźniej nie chciało się zmienić w dwa.
  - Ale ty jesteś moim gościem.
  - To śpijmy razem - wypalił.
  Chłopak spojrzał na niego niepewnie.
  - Jesteś pewien? - spytał z mocno bijącym sercem. Czuł, że on sam nie tylko nie ma nic przeciwko przespaniu nocy ze swoim ideałem, ale ponadto tego chce, jednakże, co z jego rozmówcą?
  - T-tak - szepnął, a dwa szmaragdy spojrzały w bok, lśniąc zażenowaniem.
  - Chcesz coś do przebrania? - ożywił się Todoroki, ale widząc potrząśnięcie głową, uśmiechnął się lekko, ujął bladą dłoń i zaprowadził Midoriyę do łóżka. Odwinął kołdrę i pozwolił chłopakowi wejść pierwszemu, po czym sam umościł się w miękkiej pościeli. Z braku miejsca na zdecydowanie jednoosobowym meblu przykleili się do siebie, instynktownie wtulając się w siebie i wzajemnie otaczając się ramionami. - Słodkich snów - szepnął mu do ucha.
  - Nawzajem... - usłyszał cichy głos i jednocześnie poczuł ciepły oddech na karku.
  Posnęli tak, chroniąc się nawzajem własnymi ciałami, wtuleni w siebie po przyjacielsku.
  Bo przecież to była tylko przyjaźń... prawda?

Złota ŚliwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz