- Gdzieś ty się znowu szlajał? - od progu przywitał go nieprzyjemny głos ojca, jednak ze zdumieniem stwierdził, że był on mniej opryskliwy niż zwykle.
- Nie mogłem spać - stwierdził, po części zgodnie z prawdą. Wszedł do kuchni i włączył światło. Mężczyzna siedział przy stole pod oknem, wpatrzony w komputer, a na blacie iście po królewsku walały się wszelkiego rodzaju papiery. - Co robisz?
- Zastanawiam się, czy dałoby się sprzedać jakąś część terenu - odparł zapytany po chwili milczenia przerywanego klikaniem w klawiaturę.
- Mamy jakiś kryzys? - Chłopak zmarszczył brwi.
- Powiedzmy - westchnął i podparł brodę ręką. - Ceny prądu i gazu poszły w górę, o benzynie nawet nie wspomnę. A tego, co sprzedajemy my, nie da się sprzedać drożej. Wszystko drożeje, wszystko, oprócz tego, co powinno...! - przejechał dłonią po czole.
- W sumie to mamy parę akrów, których nie używamy... - zastanowił się chwilę, ale nic nie przyszło mu do głowy.
- Co myślisz o samym końcu ogrodu?
Spojrzał na ojca, zaskoczony.
- Ty jesteś właścicielem, ty decyduj - rzekł wreszcie, nie patrząc w jego kierunku.
- A ty jesteś moim spadkobiercą - mruknął, bębniąc palcami w stół.
Todoroki przez moment milczał, po czym coś sobie uświadomił.
- Chyba nie mówisz o tym... - przez pół sekundy szukał odpowiedniego słowa - spalonym kawałku, gdzie drzewa rosły jak popadnie?
- Tak, właśnie o nim - mężczyzna spojrzał czujnie, jakby zdając sobie sprawę z tempa, w jakim serce jego syna biło o klatkę piersiową. - Coś nie pasuje?
- Cóż... - chłopak chwilę zastanawiał się, jak to powiedzieć - lubię tam chodzić - dokończył w końcu niezręcznie i zamarł, czekając na reakcję.
- Hm. - Właściwie, to czego on się spodziewał? - Masz jakiś pomysł, w takim razie?
- Mogę sprzedać swój komputer - stwierdził pewnie, chociaż ojciec popatrzył nań z lekkim wahaniem. - To model sprzed roku, ale prawie nieużywany. Zresztą, nowszego jeszcze nie ma, a nawet jak jest, to pewnie większość ludzi o tym nie wie i skusi się na jakąś sensowną cenę... I tak nie używam go tak bardzo. Poza tym, niedługo zaczyna się szkoła i powinienem się skupić na nauce. I wypadałoby też kupić jakieś książki... W sumie to powinienem mieć gdzieś odłożone z kieszonkowego... W każdym razie, będzie okej - zakończył, czując jakąś niewymowną dumę z wypowiedzi popartej nawet sensownymi argumentami.
- Czyli sprzedajmy twój komputer, tak? - upewnił się mężczyzna, a widząc, że chłopak skinął głową, dodał - a coś jeszcze? Bo to raczej nie rozwiąże wszystkich naszych problemów.
- Możnaby posprzedawać parę rzeczy, które znalazłem na strychu...
- Wolę nawet nie pytać, co tam robiłeś...
- ...widziałem parę całkiem dobrych mebli, obrazy, książki, jakieś figurki i trochę innych staroci... - ciągnął Todoroki - nie wiem, czy to wszystko ma jakąkolwiek wartość mentalną, ale jeśli nie, to na pewno znajdzie się jakiś kolekcjoner. O, i można by się spytać Fuyumi, czy można się zająć też tą drukarką, co ją dostała i nigdy nie otworzyła... Tak, to nawet dobry pomysł.
- Cóż, trochę się tego uzbiera... - mężczyzna potarł brodę i spojrzał za okno, na księżyc oświetlający mlecznobiałym światłem falującą pod wpływem lekkiego wiaterku trawę. - Jeśli nie wystarczy, to sprzedajemy jeszcze ten fragment działki, o którym mówiłem. W każdym razie, nie powienieneś iść spać? - zwrócił się do syna, który uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nawzajem - stwierdził tylko, z niemałym zaskoczeniem zdając sobie sprawę, że naprawdę nie chce, by jego ojciec się przepracował. - Będziesz tu jeszcze siedział?
- Godzinę, może dwie - mężczyzna już męczył się z klawiaturą. Szczerze mówiąc, wyglądał, jakby mówił "odwal się wreszcie". Ale nawet to nie mogło zmienić faktu, że już miał wory pod oczami, a biorąc pod uwagę to, że miał wstać niemalże o świcie...
- Naprawdę, idź już spać - Todoroki miękko położył dłoń na laptopie, dając do zrozumienia, że ten powinien być zamknięty już dawno. - Prześpisz się i zrobisz to jutro, sprawniej.
- Mhm - nawet na niego nie spojrzał.
- No jasne, przekonać szanownego pana do czegokolwiek... - westchnął krótko. - Zrobić ci kawy?
Skinięcie głową.
- Co tak w ogóle robisz? - zainteresował się, podchodząc do ekspresu.
- Piszę maila do brata - odparł zapytany zdawkowo. - Jeśli istnieje ktoś, kto jest w stanie zapłacić miliony za nasze śmieci, to jest nim on.
- Chwila, ty masz brata? - zdziwił się. Nigdy o tym nie słyszał, nawet na tych nudnych, rodzinnych spotkaniach, na które często jeździł jako mały chłopiec (czy może raczej go zmuszano), gdzie przy jednym stole zawsze zasiadały jakieś bogate ciotki, które klepały jego policzki i krzyczały na całe gardło "Ależ ty wyrosłeś!", mimo że widział je pierwszy raz w życiu. I, nawet jeśli zorientował się, że w jego rodzinie jest znacznie więcej kompletnie obcych mu osób, to nigdy nie widział tam jakiegoś mężczyzny, który podawałby się za jego wuja.
- Przyrodniego - zbagatelizował. - Nigdy nie lubił mojej rodziny, więc nic dziwnego, że go nie znasz. Jest jednym z tych bogatych paniczyków, których jedyną zaletą są wpływy i forsa. Dużo forsy - zmarszczył brwi, gdy kuchnię wypełnił cudowny aromat, a filiżanka brzęknęła cicho o blat, gotowa do wypełnienia napojem bogów. - Właściwie, to jedynym, w czym był ode mnie lepszy, to umiejętności pomnażania majątku... - na chwilę przestał poruszać palcami, jakby chciał lepiej przypomnieć sobie dawne czasy. - Dostawaliśmy zawsze to samo kieszonkowe, a pod koniec miesiąca okazywało się, że ja nie miałem nic, a on, mimo tego, że pozwalał sobie na znacznie więcej niż ja, miał kilka razy więcej niż dostał. Cholerna gnida, czerpał korzyści na naiwności innych... - sapnął nagle.
- Czemu miałby nam pomóc? - Todoroki postawił przed ojcem kusząco pachnącą filiżankę.
- Lubi antyki i tego typu pierdoły. Twierdzi, że są modne. - Parsknął i wypił łyk kawy, po czym odsunął filiżankę od ust. - Spodziewałem się czegoś gorszego.
- Miło wiedzieć, że własny ojciec dostrzega moje fantastyczne zdolności - nie mógł powstrzymać się chłopak, po czym, czując, że niespodziewanie powieki zaczęły mu ciążyć, pożegnał się krótko i poszedł do swojego pokoju.
Umościł się w łóżku i zakrył kołdrą. Słyszał, jak ptak wali dziobem w szybę, ale stwierdził, że tę jedną noc może spędzić na zewnątrz. W końcu to nie zwierzę domowe, poradzi sobie.
Naprawdę mieli kryzys? Naprawdę istniała groźba, że koniec ogrodu wpadnie w jakieś zachłanne ręce? Naprawdę nigdy już nie będzie mógł usłyszeć tego cudownego głosu chłopaka o oczach w kolorze malachitu? Malachit, malachit... cudowny, uspokający kolor...
Już po chwili spał, ukołysany malachitowym blaskiem pieśni lepkiej i słodkiej jak miód.
Naprawdę jego ojciec miał brata?
CZYTASZ
Złota Śliwa
FanfictionDrzewa. Mogą być tak delikatne, potężne, piękne i budzące grozę w tym samym momencie. Od początku towarzyszyły władcom, sługom, biednym, bogatym, wielkim myślicielom i zwykłym ludziom - któż byłby w stanie oprzeć się chwili odpoczynku w gałęziach lu...