Rozdział 28 - Choi

536 34 18
                                    

Jiyong dosłownie przelewał mi się w rękach. Za wszelką cenę starałem się utrzymać emocje na wodzy. Zacisnąłem dłonie na jego ramionach i modliłem się prawie na głos, by to wszystko się skończyło. Odkąd go poznałem, moim jedynym marzeniem było, nigdy więcej nie zobaczyć go w takim stanie. I teraz przez moją głupotę, leżał on w moich ramionach, a krew przesączała się przez bandaże na jego delikatnych dłoniach. Wydawał się być taki lekki, jakby był jedynie workiem kości, niczym więcej. 

-Ji? Ji, obudź się, słyszysz? Nie zasypiaj, tylko nie zasypiaj. - mamrotałem, a mój głos załamał się i ściśnięte gardło nie chciało już przepuścić żadnego słowa więcej. To wszystko zdawało się być tylko koszmarem, jednym z tych, co czasami jeszcze nawiedzały mnie w nocy. Budziłem się wtedy z krzykiem, zlany potem i rozgorączkowany. Ale tym razem, to było coś gorszego. To nie był tylko majak spanikowanego umysłu. To wszystko działo się naprawdę. 

Dreszcz pełznący po moich plecach, uświadomił mi, że to dopiero początek. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale gdy się rozejrzałem, nikogo nie zauważyłem. Zadrżałem i wsunąłem ręce pod kolana mojego chłopaka. Podniosłem go i ruszyłem z nim w stronę salonu. Nie było czasu na zastanawianie się, musiałem działać szybko. Nie wiedziałem, dlaczego zemdlał, ale nie mogłem tego bagatelizować. Jego głowa odchyliła się do tyłu i do moich uszu dotarło chrupnięcie gdzieś w jego szyi. Mimo, że wiedziałem, że to nic takiego, to serce mi stanęło spanikowane do granic możliwości. 

To była moja wina. Moja wina. 

Twoja wina. 

Rzuciłem szybko okiem w stronę okna i zamarłem, gdy zdawało mi się, że mignął za nim jakiś cień. Otrząsnąłem się. Nie było czasu na paranoję. Przecież mieszkam na 3 piętrze! Nikogo nie ma za oknem, nikogo nie ma za oknem, do cholery. Położyłem Yong Yonga na sofie, delikatnie, jakby każdy mocniejszy ruch, mógł skrzywdzić jego bladą, kruchą skórę. Bałem się, że stało mu się coś poważnego. Był na mnie taki wściekły, jakby stracił zdolność myślenia, jakby stał się lalką, marionetką, którą kierował ktoś inny. To nie był on. 

A może tak naprawdę nigdy go nie znałem? Zbyt szybko zostaliśmy parą, kolejne wydarzenia rzuciły nas w swoje ramiona i prawdę mówiąc, nie mieliśmy czasu by zaczerpnąć oddechu i dokładniej się poznać. Ten huk w łazience, trzask rozbitego szkła, chrzęst, jego krzyk, słowa, które padły z jego ust, gdy tylko wyszedł. I krew. Obejrzałem go dokładnie, trzymając telefon przy uchu i czekając aż osoba po drugiej stronie odbierze. Miał mnóstwo małych ranek na twarzy i pokrwawione dłonie. Miałem nadzieję, że jego życie nie jest zagrożone. Musiał stracić przytomność w wyniku szoku, nie przez utratę krwi. Dotknąłem bandaży mokrych od krwi. Czy powinienem sprawdzić ich stan? A może wręcz przeciwnie? 

Niczego nie byłem pewien. Niczego. Jakbym był kłębkiem miliona myśli, które za żadne skarby nie chciały się połączyć w spójną całość. Żołądek ścisnął mi się boleśnie, a płuca działały z trudem. Głos w słuchawce o coś pytał, ale nie wiedziałem nawet co mówię. Zrobiło mi się czarno przed oczami i musiałem uderzyć się w twarz, by odzyskać przytomność. Schowałem twarz w dłoniach, przyciskając ramieniem telefon do ucha i gorączkowo szepcząc do niego. Nie byłem w stanie mówić głośniej, chociaż kobieta po drugiej stronie wiele razy mnie o to prosiła. 

Co dokładnie się stało? Czy jest ranny? Jak poważne są rany? Oddycha? Proszę nic nie robić, już do pana jedziemy! 

Wszystko wróciło. Strach, przerażenie, panika, która z całą swoją siłą zacisnęła się na moim gardle pragnąc mnie udusić i nacieszyć się tym, jak powoli uchodzi ze mnie życie. 

I wtedy spojrzałem na Ji, który leżał i patrzył, słuchając mnie, z szeroko otwartymi oczami. Pokręcił szaleńczo głową i rzucił się w moją stronę, by wyrwać mi telefon z ręki. Zanim zrozumiałem co się dzieje, rozłączył połączenie i rzucił go na ziemię, z taką siłą, że sprzęt rozleciał się na kawałki. Nagły zryw musiał kosztować go wiele energii, bo chwilę później upadł na podłogę i głośno dysząc, zaczął się kołysać w przód i tył. 

To naprawdę musi być jakiś kurewsko chujowy koszmar. Nic nie rozumiałem, dosłownie kurwa nic. Szybko przysunąłem się do mojego chłopaka i złapałem go delikatnie, tak by musiał spojrzeć mi w oczy. Błysnęły w nich łzy, a ja głowiłem się, kim do chuja musiał być jego szef, że jego wspomnienie, tak bardzo na niego działało. 

To był nienormalne. Cholera jasna. 

-Yong Yong, dobrze się czujesz? - spytałem drżącym głosem i wbiłem w niego ostre, palące spojrzenie. Był tak spanikowany, że trząsł się jak galaretka, a ja za nic nie potrafiłem go uspokoić. 

-Dlaczego zadzwoniłeś na pogotowie? Byliśmy bezpieczni! Nie mamy czasu... - jego głos był tak słaby i cichy, że musiałem przysunąć ucho do jego ust, by cokolwiek zrozumieć. Przerwał, by zaczerpnąć oddech i mocno zacisnął powieki, a jego twarz wykrzywił okropny grymas. -Musimy uciekać. Rozmawiałeś z nim? Kurwa Seunghyun, czy ty z nim rozmawiałeś?! - wzdrygnąłem się, gdy mój chłopak krzyknął ostatnie słowa. 

Co strach robi z ludźmi? 

Co miłość robi z ludźmi? 

Przełknąłem głośno ślinę i odwróciłem głowę, nie mogąc znieść jego zbolałego zwierzęcego spojrzenia. 

-MÓW DO CHOLERY! 

Otworzyłem szeroko oczy i z mocno bijącym sercem znów spojrzałem mu w oczy, które były jak zasnute mgłą. 

-Co się z tobą dzieje, Ji? Martwię się o ciebie! Ji, zaraz przyjedzie karetka, pojedziemy do szpitala, zbadają cię, upewnimy się, czy wszystko jest z tobą w porządku i obiecuję ci, uciekniemy. Obiecałem, że będę cię chronił. Jesteś dla mnie najważniejszy. Nie wiem kim jest twój szef, ale obronię cię, rozumiesz? Wszystko będzie dobrze, tak? - zacząłem i przerywałem jedynie, by złożyć delikatne pocałunki na jego twarzy, a on słuchał mnie bez słowa, mocno zaciskając zęby. 

Przycisnąłem usta do jego ust i pocałowałem go z pasją, wkładając w ten pocałunek całą swoją miłość. Nie wiedział tego, ale przypieczętowałem w ten sposób obietnicę. Na początku nie odwzajemnił go i jego usta były mocno zaciśnięte, ale po chwili rozluźnił się i zassał moją wargę w swoje. Złapał mnie za kołnierz koszuli i przyciągnął bliżej siebie, rozpaczliwie pragnąc bym znalazł się jeszcze bliżej i otoczył go swoją opieką. Bał się, ale chyba mi ufał. W końcu byliśmy parą, tak? I nic nie było ważniejsze od tego, byśmy do końca życia byli razem i cieszyli się swoją obecnością. 

Rozległo się wycie karetki. Jiyong oderwał się ode mnie i błyskawicznie wstał, ciągnąc mnie za sobą w stronę drzwi. Zatrzymałem się, nic nie rozumiejąc. 

-Co ty robisz? Musisz jechać do szpitala! 

Ji pokręcił panicznie głową, a w jego oczach błysnęła ta odrobina odwagi, którą wyciągnęła na wierzch nasza chwila czułości. 

-Nie, nie! Nic mi nie jest osiołku. - powiedział z czułością i zbliżył rękę do mojej twarzy, ale ją cofnął. -Po prostu mi zaufaj. Masz przy sobie telefon? Musimy jak najszybciej zniknąć z Korei. Wiem, że to brzmi jak szaleństwo. Wszystko ci wytłumaczę, tylko błagam, chodź ze mną i pozwól nam na szczęście. 

Chociaż biłem się z myślami, postanowiłem, mu zaufać. Musiałem. Od tego zależało nasze życie. Tego byłem pewien. 

To był najgorszy czwartek mojego życia. 

Wtedy tak mi się wydawało. 

Bardzo się myliłem, o czym przekonałem się w chwili, gdy drzwi wejściowe wyleciały z hukiem z zawiasów.

Moja męska dziwka / GTOP (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz